Skip to main content

Critical Hit Games to firma o której z pewnościa nie słyszeliście, ale zupełnie szczerze sądzę, że to duży błąd. W wielkim skrócie, jest to Wrocławski deweloper, który rozpoczął swoją działalność w 2020 roku i od razu postawił sobie bardzo trudne zadanie: stworzyć grę z przełomową, innowacyjną narracją, nowatorskim systemem i w przełomowej grafice. Owocem ich kilkuletniej pracy jest „chodzona” gra przygodowa – Nobody Wants to Die. Zachęcony trailerami oraz informacjami prasowymi – nie mogłem sobie pozwolić na pominięcie tego tytułu, tym bardziej, że co jak co, ale nasi deweloperzy zwykle okazują się bardzo zdolni. Tak więc, zagrałem, przeszedłem i opisuję!

Grę wydał i udostępnił mi do recenzji PLAYION POLSKA w wersji na Playstation 5 za co serdecznie dziękuję!

Nobody Wants to Die, to przygodówka w klimacie neo-noir osadzona w dystopijnej przyszłości roku 2329 – wcielamy się w postać staromodnego detektywa, oczywiście po uszy pogrążonego w depresji i nałogach – chociaż w odróżnieniu od innych tego typu produkcji, nie jest to bezpośrednio jego wina. Otóż ludzkość kilkaset lat wcześniej wynalazła nieśmiertelność, a dokładniej możliwość transferowania umysłów do kolejnych ciał. Temat został szybko przejęty przez wielkie korporacje i udostępniony w formie subskrypcyjnej – zasada jest prosta dopóki opłacasz ciało, po Twojej ewentualnej śmierci jesteś transferowany dalej. Pozwala to żyć wiecznie, ale jednoczesnie bogatym daje pole do olbrzymich nadużyć, a biednym… zaciska pętle na szyi, bo nieopłacone życie jest przez władze blokowane, a samemu trafiamy jako umysł do banku pamięci – czekając, aż ktoś wykupi nasze ożywienie. Co oczywiście się raczej nie zdarza, skoro nas ani naszej rodziny nie było nawet stać utrzymać nas przy życiu… W tym miejscu pojawia się James Karra, nowojorski detektyw z departamentu śmiertelności, dopiero przetransformowany do ciała po młodym narkomanie i alkoholiku. W mieście ktoś zaczyna polować na elity, nikt nie może czuć się bezpiecznie – i tu rozpoczynamy niezwykłe wciągające, chociaż miejscami zbyt uproszczone śledztwo.

Sama tematyka opowieści jest bardzo ciekawa i od pierwszych minut zrobiła na mnie wrażenie – ten klimat historii detektywistycznej z lat 20, wymieszany z cyberpunkiem i ponurą dystopią zdecydowanie robi robotę. Z klasycznych chwytów mamy uzależnionego od narkotyków i alkoholu detektywa w płaszczu (jak wspomniałem, tylko na takie ciało było go stać), palenie cygar, atmosferę amerykańskiej prohibicji oraz podrzędnych barów, a także trochę starych, klasycznych aut (chociaż lewitujących), z drugiej nowoczesne otoczenie, hologramy przywodzące na myśl te z Blade Runner’a, a także sięgające niebios bloki. Obowiązkowe państwo policyjne i dość rzadko obserwowane w podobnych produkcjach zerwanie podstawowych założeń społecznych i bardzo jasne podziały na biednych i bogatych. Historia opowiadana jest w sposób ciekawy, chociaż niespecjalnie zaskakujący – głównie poprzez wewnętrzną narrację bohatera, a także połączenia telefoniczne z różnymi ludźmi – głównie młodą agentką, która chcąc nie chcąc zaplątuje się w całą intrygę i służy nam za wirtualne wsparcie. Scenariusz to jednak bardzo silny punkt recenzowanej produkcji, bo zabójca w mieście „nieśmiertelnych” to wyjątkowo trudny orzech do zgryzienia, a stawka jest wyższa niż kiedykolwiek. Chociaż w grze nie dzieje się dużo (o tym dlaczego tak, piszę niżej przy mechanikach) o tyle historia wciąga, bardzo fajnie łączy się z charakterem gry i miasta, a także przedstawia ciekawego, nietuzinkowego bohatera – który jednak wydaje się być kimś okropnie pospolitym, ale wybija się dzięki futurystycznym naleciałością miasta i otoczenia. No i co jakiś czas mierzy się z wadami swojego ciała, co też dość ciekawie wpływa na narrację i jego stan psychiczny.

Mechanicznie Nobody Wants to Die jest w pewnym stopniu symulatorem chodzenia, wiecie – grą w której na dobrą sprawę głównie kręcimy głową w kierunku poszlak, a od czasu do czasu pokonamy parę metrów na własnych nogach (no, więcej niż parę, ale i tak mało). Wspomniaem wcześniej, że ogólne tempo akcji jest dość niskie – ale generalnie nie jest to problem, bo nie to jest clue zabawy. A tym jest prowadzenie dochodzeń i rozmowy. Dochodzenia dzielą się na kilka segmentów, zależnych od tego co jest nam aktualnie potrzebne, jednym z nich jest specjalna rękawica, którą nosimy na ręku, pozwala ona niejako (powiedzmy) manipulować czasem. Maszyna umożliwia cofanie ostatnich wydarzeń (po odpowiedniej synchronizacji) na miejscu zbrodni, a także przesuwanie/animowani ich na osi czasu. Nie do końca rozumiem jak to działa (pewnie miałoby to być jakieś AI), ale gdy znajdujemy poszlaki, te łączą się logicznie w serię dodatkowych scenek, mini poszlak i rekonstrukcji. Pewnie w realnym świecie by to nie przeszło, ale w growym – sprawdza się nieźle. Oprócz rekonstrukcji wydarzeń, które mogły zdarzyć się na miejscu zbrodni i wyciąganiu wniosków – używamy również maszynki do x-ray czyli „prześwietlacza”, który pomaga np. namierzyć tor lotu kuli lub kable w ścianie, a także urządzenia bardziej skupionego na śladach biologicznych – ultrafioletu do poszukiwania krwi. W tej opcji spacerujemy po dość dużych terenach  i szukamy interaktywnych elementów, manipulujemy czasem i łączymy przysłowiowe kropki. Drugi główny motyw to łączenie faktów w domu bohatera – na specjalnie przygotowanej wirtualnej planszy – łączymy to co już wiemy z ogólnie dostępnymi faktami – na czymś co porównać można do wirtualnej szachownicy. Jeśli trafimy, gra przepuszcza nas dalej, jeśli chybiamy – postacie wyjaśniają czemu to co zrobiliśmy nie ma sensu i musimy zacząć od początku. Tak, zgadujemy to dobre słowo, bo chociaż autorzy naprawdę się z tym postarali – chyba jestem za głupi, aby te szczątkowe informacje zawsze perfekcyjnie połączyć. Tutaj jednak pojawia się pewien minus, jeden z największych – gra niczego od nas nie wymaga, a za błędy nie ma kar. Nobody Wants to Die prowadzi nas za rękę, co przeszkadzało nie tylko mi, ale także wszystkim recenzentom, których gdzieś tam dane mi było przeczytać. Jak nie wielki znacznik świecący z końca pokoju, to specjalny przycisk na padzie, który wyszarza ekran i zostawia w kolorze jedynie przedmiot/miejsce z którego możemy skorzystać. Opcja ta (bogu dzięki) ograniczona jest samoładującą „baterią”, ale ta wyładowuje się na tyle wolno, że gdyby ktoś chciał, to pewnie całe śledztwo wykonałby na jeden, no może dwa razy. Powiecie, że nie trzeba tego używać? To prawda, ale kto raz spróbuje… To okrutne o tyle, że śledztwa to naprawdę fajne segmenty, mocno przypominające te z Cyberpunka 2077 (Braindance), ale będące jakoś… przystępniejsze dla zwykłego zjadacza chleba. Oszukiwać za pomocą specjalnego trybu oczywiście nie trzeba, ale… czy to oszustwo, skoro na Playstation jest dostępny po prostu pod kwadratem? W samej mechanice mamy też oczywiście rozmowy, a także wybory moralne. Te niestety wydają się dość prostackie i z tego co mi wiadomo nie wpływają za bardzo na przebieg fabuły. Gdzieś tam na końcu, ze dwa wybory faktycznie wypływają na zakończenie, ale generalnie niespecjalnie to działa. Dobrze jednak wiedzieć, że niektóre ścieżki dialogowe odblokowują np. kolejne tematy (zwykle bardziej intymne) w dalszych częściach rozmowy. Nic w tym jednak ciekawego, gdyż polega to na tym, że np. zamiast odpowiadać komuś „tak/nie” korzystamy z kompletnie losowej opcji np. daj papierosa. I po tej opcji, gdzieś 20 minut później w pewnej rozmowie odblokowuje się mała kłódeczka, gdzie możemy kompletnie z dupy zapytać „A w sumie od kiedy palisz, bo w roku XXXX nikt nie pali”. Więc albo przejdziemy grę kilka razy, albo gadamy sobie w sumie dla samego gadania, bo niczego to nie zmienia, jedynie trochę boli, gdy coś przeoczymy.

Grafika jest olśniewająca i tutaj rzeczywiście twórcy odlecieli w kosmos – momenty w których siedzimy na dachu samochodu nad blokowiskami zapierają dech w piersiach! Jak dla mnie Nobody wants to die jest szczytowym osiągnięciem dzisiejszej grafiki, a na pewno jedną z niewielu gier (wliczając w to np. Final Fantasy 16) w których oprawa zwala z nóg. Oczywiście musimy  wziąć pod uwagę, że sama produkcja to „symulator chodzenia” z widokiem ograniczonym do ruchów naszej głowy, brakuje w niej też momentów pełnych akcji więc ciężko oszacować liczbę klatek na sekundę czy spadków animacji – ale jak za te pieniądze i na tą wielkość produkcji to jestem po prostu oczarowany. Zdarzały się wprawdzie słabsze momenty jak np. majaczące gdzieś hologramy gorszej jakości czy zbliżenia na nasze ręce np. podczas picia z butelki – ale niespecjalnie mi to przeszkadzało. Technicznie jestem wręcz zdziwiony jak to hula, tym bardziej że od instalacji gra nie pobrała żadnego patcha. To nie jest zarzut, bo właściwie wszystko działało bez zarzutu, produkcja ani razu się nie zawiesiła, nie wykopała mnie do menu, ani nie sprawiła problemów z dźwiękiem. W grze również nic złego się nie działo, chociaż… powinni zdecydowanie poprawić pracę nóg. Polecam przerwać na chwilę oglądanie krajobrazów i spojrzeć pod siebie w trakcie poruszania się, okazuje się wtedy, że jesteśmy pokracznym kosmitą i to lewitującym nad chodnikiem. Innych błędów naprawdę nie spotkałem, co bardzo miło wpłynęło na moje doświadczenie. No może poza jednym, ale do końca nie wiem czy to błąd – otóż gra ma kilka zakończeń, w dodatku nie za dobrze ten fakt komunikuje. Mi się trafiło najgorsze z nich, a na pewno totalnie mnie niesatysfakcjunujące. W głównym menu wyraźnie widniał (po miniaturce) zapis gry przed krytycznym wyborem, ale nie działał. Wczytywał mi tylko napisy końcowe, więc niewiele mogłem już zrobić. Wy też nie będziecie mogli, bo nie ma tam slotów na własne zapisy, Nobody wants to die operuje tylko jednym (!!!) autozapisem. No cóż, to lepsze zakończenie obejrzałem na YouTube, trudno.

Muzyka jest przyjemna, chociaż niczym specjalnym się nie wyróżnia. Pisząc ten tekst nawet nie bardzo ją pamiętam, ot trochę nut z klimatem lat 20. Świetny jest za to angielski dubbing, wyjątkowo dobrze dobrane głosy cieszą ucho i pasują do postaci z którymi się widujemy. Gra dostępna jest z Polskimi napisami, trochę słabo, że nie ma polskich głosów. Chociaż oryginalne sa super, to jednak mówimy o produkcji z Wrocławia – tu jest Polska! Tu się mówi po polsku.

Nobody wants do die to doskonały przykład rzemieślniczej roboty, produktu zrodzonego z miłości. Tak, nie wstydzę się tego powiedziec, bo to po prostu widać – sama tematyka, sposób poprowadzenia akcji, poziom przywiązania do grafiki, historii, głębi bohatera i wykreowanego świata – to coś wspaniałego. Uważam nawet, że ten świat i te historie zasługują na więcej i na dłużej. Może na kolejne części, może na grę bazującą na krótkich historiach rozgrywających się w tym arcyciekawym świecie, a może na coś jeszcze innego. Ja Critical Hit Games będę obserwował.

Ze swojej strony powiem, że Nobody wants to die serdecznie polecam – to co prawda niespełna sześcio godzinna podróż, ale podróż bardzo ciekawa, opowiedziana w sposób prosty, ale z silnym przekazem poprzez klimat noir oraz cyberpunku. Być może miejscami zbyt mocno prowadzi za rękę i czasami brakuje w niej akcji – ale tak już jest i tak powinno być. To bardzo fajny, bardzo udany symulator chodzenia z detektywistyczną nutą, niebanalną historią i olśniewającą, mroczną, stylową grafiką. Dla mnie przynajmniej 9/10 w swojej kategorii. Miło spędziłem z nią trzy wieczory i tylko serce mnie boli, że trafiłem najgorsze (najkrótsze?) zakończenie.

Grę znajdziecie w sklepach Playstation, Xbox oraz Steam. W zależności od wybranej platformy jej cena waha się od 105 do 120zł. Za udostępnienie produkcji dziękuję firmie Plaion.

Piotrek Gniewkowski (Niekulturalny)

Krytyk filmowy i teatralny, zapalony gracz konsolowy i komputerowy. Od kilku lat pracuje w branży reklamowej przy projektach influencerskich. Zakochany w najnowszych technologiach. W wolnych chwilach fotografuje Warszawę.

Zostaw komentarz: