Och-Teatr przyzwyczaił mnie do sztuk wielowarstwowych, miejscami wręcz wybitnych, opartych na doskonałych, ponadczasowych, a czasami trudnych tekstach. Tym razem nie było inaczej i najnowszy spektakl wyreżyserowany przez Krystynę Jandę, jest przejmującą teatralną adaptacją książki noblistki Swietłany Aleksijewicz pt. Czasy secondhand. Książki, która zagłębia się w życie postaci, których losy boleśnie splątane są z epoką sowiecką i czasem przemian postsowieckich, skupiając się na trudnym procesie rozliczenia z dziedzictwem komunizmu, eksplorując dramatyczne przemiany, rozczarowania i brutalne starcie z nowymi realiami w Rosji. Brzmi skomplikowanie? I jest skomplikowane, tak jak życie.
Fabuła skupia się na wielopokoleniowej rodzinie, która nie do końca radzi sobie z przemianami ustrojowymi. Część starszyzny nie uznaje nowej rzeczywistości, kolejna broni tradycji, podczas gdy młodsze pokolenie wyciąga rękę ku zmianom, demokracji i „zgniłemu zachodowi”. Samo przedstawienie ma również ciekawą formę fabularną – poszczególne sceny oglądamy z rocznymi przerwami, zwykle skaczącymi dosłownie do tej samej daty kolejnego roku – co do dnia. Bohaterów możemy więc podglądać w dłuższym ujęciu czasowym, co samo w sobie świetnie oddaje zmiany zachodzące w ludzkiej psychice lub doświadczeniach. Mamy i religijny fanatyzm i moralne rozterki, i znajomą przeszłość oraz kompletnie nieznajomą przyszłość. Liczne nawiązania do Czechowa czy rosyjskiej literatury dość mocno podkreślają tragizm bohaterów. Niektóre wątki ciągną się przez lata, inne pozostają bez konsekwencji. Ale opowiadanie o nich zbyt mocno zepsułoby szanse na osobisty odbiór tej wielowymiarowej historii – więc powiedzmy tylko: jest o życiu. I tak to się dzieje, w tej Rosji.
W rolach głównych wystąpili (niekiedy naprzemiennie): Dorota Nowakowska, Lidia Sadowa, Grażyna Sobocińska, Agnieszka Warchulska, Tomasz Borkowski/Łukasz Garlicki, Stanisław Brejdygant, Aleksander Kaźmierczak, Bartosz Łućko/Szymon Szczęsny, Piotr Łukawski, Krzysztof Ogłoza, Mateusz Rzeźniczak, Przemysław Sadowski, Grzegorz Warchoł. Przy tak dużej, do tego profesjonalnej obsadzie – bardzo trudno wskazać kogoś, kto wybija się ponad wspomnianą grupę. Najwięcej emocji wzbudził we mnie jednak niezwykły Grzegorz Warchoł w roli nestora rodu – jego opryskliwa natura rosyjskiego generała, obudziła we mnie całe morze uczuć – od tych pozytywnych, rodzinnych, po odrazę i nienawiść. To ważne, ponieważ recenzowana sztuka dotyka tematów trudnych, a co innego je usłyszeć z monologów, a co innego poczuć dzięki genialnemu aktorstwu. O ile wszyscy zagrali świetnie, tak warto skupić się przez chwilę na kwiecie młodzieży – bardzo podobała mi się gra chłopca, którego zobaczyliśmy w roli najmłodszego syna. Gratuluję scenicznej odwagi i braku widocznej tremy. Z tego miejsca pozdrawiam też mojego bliskiego kumpla – Łukasza, który pięknie wcielił się w człowieka ze służby więziennej, który pojawia się (w ramach dublur) naprzemiennie, ale na szczęście ja na niego trafiłem i mogłem podziwiać znajomą twarz w pełnym wymiarze 🙂
Krystyna Janda świetnie poradziła sobie z reżyserią sztuki nie tylko niełatwej, co naprawdę wyjątkowo tłocznej aktorsko. Mało kiedy widzę w prywatnych teatrach tak wielkie skupisko aktorów, w dodatku grających doskonale równo i bez najmniejszych potknięć. Większe problemy mam z samym tekstem, co do którego nie byłem przygotowany – ten miejscami jest naprawdę ponury i ciężkostrawny, zahaczający o najbardziej mroczne aspekty ludzkiej natury. Zupełnie szczerze – przez ten mrok i nawiązywania do silnej przemocy – służb bezpieczeństwa czy wojskowych „przygód” generała, nie mogłem w pełni się zrelaksować, co dopiero mówić o odbiorze sztuki. Bywa nieprzyjemnie, a atmosfera jest tym bardziej gęsta, że na scenie palona jest spora ilość papierosów. Warto jednak uczciwie zaznaczyć, że jeśli wiemy czego się spodziewać, jeśli właśnie po to przyszliśmy – to wyjdziemy wiecej niż zadowoleni, ponieważ i tekst i klimat z całą pewnością dostarczają wielu, bardzo skrajnych emocji. Wspomniałem wczesniej, że sztuka dzieje się skokowo rok po roku – i jest to bardzo ciekawy zabieg, zawsze jest to ten sam dzień, ale lata lecą do przodu – dzięki tak doskonale rozpisanej linii czasowej, mamy przyjemność obserwować różne stadia nie tylko życia, co konfliktów, miłości lub załamań tak państwowych jak rodzinnych. Przez rok bardzo dużo może się zmienić i tutaj widać to jak na dłoni. A czasami nie zmienia się nic – co jeszcze mocniej naświetla i tak skomplikowane relacje międzyludzkie.
Scenografia natomiast, choć może wydawac się skromna, w gruncie rzeczy jest bardzo klimatyczna. Pomieszczenie, które przypomina przytłaczające, duszne wnętrze postsowieckiego mieszkania, zostało urządzono z dbałością o szczegóły i przy odpowiednim oświetleniu zyskuje na wyrazistości. W Och-Teatrze scena umieszczona jest na środku, a widzowie siedzą naprzeciwko siebie, co wprowadza dodatkowe wyzwanie: ważne jest, by żaden widz nie czuł się pominięty. W tej produkcji widać, że aktorzy i realizatorzy zadbali, by gra była skierowana do każdego.Stroje świetnie wkomponowują się w klimat sztuki – odzwierciedlają podziały społeczne i przemiany, jakich doświadczyło rosyjskie społeczeństwo. Kostiumy budują nastrój epoki i charakter postaci, pozwalając widzowi łatwo zrozumieć tło historyczne oraz różnorodność postaw bohaterów wobec rzeczywistości. Ta intymność sceny i widzów naprzeciwko siebie pozwala wejść w świat bohaterów niemal bezpośrednio, co daje mocne, autentyczne wrażenia – zwłaszcza, gdy są tak perfekcyjnie wymieszane z grą aktorską.
Nie miałem również najmniejszych problemów z dźwiękiem – ten jest słyszalny z każdego zakątka sali, wypada bardzo naturalnie i jest perfekcyjnie zrozumiały. Chociaż jestem większym fanem siedzisk „bliżej wyjścia” to „Koniec czerwonego człowieka” wydaje się być udźwiękowiony z poszanowaniem najwyższych standardów – wszędzie jest dobrze.
Spektakl Koniec czerwonego człowieka w Och-Teatrze to mocna adaptacja prozy Swietłany Aleksijewicz, w której widzowie mogą przeżyć historię rozliczenia się ze światem komunizmu i jego bolesnymi konsekwencjami. Miejscami co prawda wyjątkowo przykra i trudna do przełknięcia, ale w ogólnym rozrachunku zaskakująco pełna i nieznośnie realna. Doliczając świetną, chociaż momentami zbyt dużą obsadę i świetne, wręcz przytłaczające (chociaż proste) dekoracje, mogę śmiało stwierdzić, że mamy tu jedną z lepszych sztuk tego sezonu. W dodatku bardzo sprytnie rozegraną, gdyż w pewnych momentach wykorzystuje równiez wiszący za plecami widzów ekran.
Koniec czerwonego człowieka polecam jednak przede wszystkim widzom powyżej 16 roku życia, gdyż niektóre treści moga być nieodpowiednie dla młodego widza (o ironio, bo w spektaklu gra 10-12 letni chłopiec) oraz wszystkim tym, którzy zafascynowani są przemianami ustrojowymi, brudną rosją czy twórczością takich osób jak Antonii Czechow.
Spektakl zobaczycie na pewno w listopadzie, grudniu, styczniu i lutym – w Och-Teatrze jest grany po ok. 2 wieczory miesięcznie. Bilety nabędziecie w kasach Och-Teatru oraz Teatru Polonia, a także poprzez stronę internetową. Te zaczynają się już od 72zł, a za najlepsze miejsca zapłacicie ok. 140zł. Ale zdecydowanie warto.