Współpracę ze Studio Buffo rozpocząłem z końcem maja, od razu otrzymując zaproszenie na dwie sztuki. W pakiecie znalazły się Boeing Boeing, której recenzje przeczytacie pod tym linkiem, oraz Imię, które… kiedyś już widziałem. Postanowiłem jednak skorzystać z okazji i sprawdzić jak wspomniane przedstawienie radzi sobie po kilku latach, w dodatku na deskach kompletnie innego teatru. Początkowo myślałem, że będzie to inaczej obsadzona lub lekko usprawniona wersja sztuki, którą miałem przyjemność oglądać ponad 3 lata temu. Poprzednią recenzję (która jednak nie jest wcale tak bardzo przeterminowana) znajdziecie tutaj, ale „dziś” odniosę się do tego co zobaczyłem własnie w Buffo. No więc o co właściwie chodzi? Już mówię!
Imię opowiada o pewnej kolacji i paczce przyjaciół. Jeden z nich dowiedział się właśnie, że zostanie ojcem i że urodzi mu się syn. Zafascynowani tą wiadomością przyjaciele starają się dociec jakie też imię młody tata wybrał dla swojego pierworodnego. Gdy niezwykły wybór wychodzi na jaw, we wspomnianej grupie rodzi się chaos oraz niesnaski prowadzące do ogromnej awantury. Czy ich przyjaźń przetrwa?
W rolach głównych tej przewrotnej komedii występują: Małgorzata Foremniak, Dorota Krempa, Mateusz Banasiuk / Marcin Hycnar, Szymon Bobrowski, oraz Wojciech Malajkat. Z góry przyznam i powtórzę to co powiedziałem przy okazji poprzedniej recenzji, że to właśnie Pan Malajkat kradnie swoją grą każdą scenę w której się pojawia. Pan Wojciech to aktor doskonały, a na pewno bardzo plastyczny i świadomy samego siebie, tego co robi na scenie. Niewielu jest takich jak on, takich, których sam głos sprawia widzowi olbrzymią przyjemność. Niezłe wrażenie robi również Szymon Bobrowski, który w recenzowany spektakl wkłada chyba najwięcej siły i temperamentu ze wszystkich aktorów – warto powiedzieć, że większość jego dialogów to przede wszystkim niezwykle ekspresyjny krzyk i wściekłość. I mówię to całkowicie poważnie – trzeba wielkiej energii, aby dwie godziny eksploatować siebie w ten sposób i bardzo, ale bardzo to u niego chwalę. Sama postać, którą odgrywał jakoś specjalnie mi się nie podobała, ale już to w jaki sposób się w nią wcielił – jak najbardziej. Reszta obsady to oczywiście dobra klasa aktorska i na pewno się na nich nie zawiedziecie. Ja mam tylko jedno „ale” jeśli chodzi o rolę Pani Foremniak – odegrana jest oczywiście poprawnie, ale z jakiegoś powodu zbyt „ulegle” – zdaje sobie sprawę, że taki charakter ma po prostu jej postać, ale brakuje mi tutaj jakiejś własnej ingerencji, nadania jej swoich cech, a nie jedynie odegrania zastraszonej i cichej kobiety. Już nie wspominając, że jej ewentualne wybuchy są dziwne i nienaturalne.
Fabuła jak już powiedziałem skupia się na przyjacielskich niesnaskach, a kontrowersyjny wybór imienia jest tylko katalizatorem od dawna skrywanych żali i wzajemnych uprzedzeń. Fabuła należy do tych bardziej inteligentnych i na dobrą sprawę praktycznie w całości oparta jest na dialogu bohaterów. To w moim odczuciu zdecydowany plus, bo brakuje mi w krajowych teatrach komedii, które nie są bezmyślnymi farsami, a opowieścią mądrą, niewymuszoną i naturalnie porywającą widza. Jeśli więc spojrzymy z tej strony to jestem jak najbardziej na tak. „Imię” to jednak nie tylko same komediowe plusy, ale również pewna bolączka, która trapi wspomniany spektakl głównie… z powodu bycia opowieścią o kłótni. Mianowicie chodzi mi o to, że najśmieszniejsze sceny, prowokujące najgłośniejsze salwy śmiechu to te… gdy teatralną salę zaszczyci swoją osobą soczyste słowo „kurwa” lub inne, ale równie pasujące „mocne” przekleństwo. Trudno mi to jednoznacznie ocenić, bo z jednej strony sam właśnie w tych momentach śmiałem się najgłośniej, z drugiej strony to jednak trochę smutne, że w tak dobrze napisanym tekście tylko to potrafiło poruszyć tłum do radosnej wrzawy. Wydaje mi się, że generalnie wypada to dość niezręcznie tym bardziej, że recenzowana sztuka jest opowieścią w gruncie rzeczy bardzo przyjazną, w dodatku z doskonale przeprowadzoną narracją i niosącym wielkie rozluźnienie finałem. Nie zrozumcie mnie źle, może i doświadczamy innych prób rozładowania emocji, ale niestety tylko te najbardziej wulgarne działają na widza.
Scenografii praktycznie na scenie nie ma – mieszkanie to kilka pólek z książkami oraz zastawiony stół. W doskonały sposób oddaje to jednak specyfikę recenzowanej sztuki, pozwalając skupić się na tym co ważne – na fabule, grze aktorskiej oraz kłótniach i wyścigu argumentów. Jeśli mam być szczery, Imię to jedyna sztuka w której dekoracje są mi całkowicie obojętne, a mimo to w całości spełniają swoją rolę. Jeśli chcecie czuć „za co płacicie” to polecam wybrać jakąś kolorową farsę, ale jeśli chcecie dobrze i co najważniejsze inteligentnie się bawić – Imię spełni swoją rolą. Oddać jednak autorom trzeba to, że bardzo spokojne, ale jednak odpowiednio dobrane ubrania świetnie wkomponują się tak w charakter postaci, jak i specyfikę sztuki. Dźwięk w w recenzowanym spektaklu jest na dobrym poziomie, aczkolwiek zdarzają się partie wybitnie ciche (jak większość kwestii Małgorzaty Foremniak), więc poleciłbym wybrać miejsca stosunkowo blisko sceny. W Studio Buffo warto też mieć na uwadze to, że posiadają piętro. Na górze najlepiej wybrać środek i przód, jeśli chodzi o dół właściwie z każdego miejsca powinno być wszystko dobrze widoczne i słyszalne.
Sztukę „Imię” polecam przede wszystkim tym, którzy lubią ciekawe i inteligentnie poprowadzone fabuły. Nie polecam ludziom, którzy kochają proste i kolorowe farsy – to nie te drzwi. Najbliższe spektakle w Studiu Buffo już 27 i 28 czerwca o godzinie 19:00. Bilety w cenie od 90 do 120 złotych kupicie w kasie teatru oraz przez ich stronę www. Miłego spektaklu!