Przyznam się Wam do czegoś – generalnie Warszawska Scena Relax, to dla mnie dość tajemnicze miejsce, często mijam je w drodze do pracy, ale jak dotąd nie miałem jeszcze okazji, aby je odwiedzić. To się jednak zmieniło w ubiegłym tygodniu, za sprawą próby generalnej sztuki: Rodzinne Rewolucje.
Rodzinne Rewolucje to komedia opowiadająca o pięcioosobowej rodzinie z przedmieść – on, ona i trójka dorosłych dzieci. Pewnego dnia wszystkie pociechy zostają zwołane do domu rodzinnego. Z początku wywołuje to konsternację co do celu tego niecodzinnego, tajemniczego zaproszenia, ale dość szybko okazuje się, że małżeństwo ma dla nich niespodziankę. Z pozoru niespodziankę dość zaskakującą, ale z każdą chwilą recenzowanej sztuki – niosącą coraz to nowe problemy i konsekwencje. Od tego momentu życie rodziny Gauthier – nie będzie już takie samo, a to co ich łączy zostanie wystawione na niezwykłej wagi próbę.
W rolach głównych, naprzemiennie: Małgorzata Potocka/Joanna Trzepiecińska, Wojciech Malajkat/Sławomir Orzechowski/Olaf Lubaszenko, Karolina Bacia, Paweł Małaszyński/Łukasz Garlicki, Mateusz Banasiuk/Marcin Stępniak. Jak widzicie, mamy tu zatrzęsienie świetnych aktorów, aż serce boli, że nie ma możliwości zobaczyć w akcji wszystkich naraz.
Ja miałem przyjemność doświadczyć kunsztu każdej pierwszej osoby z listy, czyli Małgorzaty Potockiej, Wojciecha Malajkata, Karoliny Baci, Pawła Małaszyńskiego oraz Mateusza Banasiuka i to na nich się skupię, nie wypowiadając się o reszcie obsady, której nie miałem okazji zobaczyć na własne oczy. Zacznę od nietypowego narzekania castingowego – Wojciech Malajkat (61) wygląda tak dobrze i tak młodo, że uczynienie jego synem Pawła Małaszyńskiego (48) wywołało u mnie chwilowy dyskomfort poznawczy i zwróciło moją uwagę na dość śmiałą lub nieprzemyślaną decyzję castingową. Obaj Panowie są świetnymi aktorami, aczkolwiek ich niewielka różnica wieku, a na pewno świetnie zachowana forma Pana Malajkata – nie do końca mi podeszła. Ignorując ten fakt, sam poziom aktorstwa całej piątki to małe mistrzostwo świata. Widać to zaangażowanie i naturalność – u Karoliny Baci dominuje dziewczęcość, u Mateusza Banasiuka energia nieodpowiedzialnego synalka, a u Pawła Małaszyńskiego odpowiednia wyniosłość i sprawczość. Cała trójka tworzy wiarygodną, bardzo ciekawie nakreśloną relację bratersko-siostrzaną. Świetnie wypada przy tym wspomniana Karolina Bacia, której do tej pory (przyznam uczciwie) nie znałem, ale której od teraz jestem wielkim fanem. Świetna, naturalna, zabawna – polecam! Wojciech Malajkat i Małgorzata Potocka to z kolei przykład starej szkoły, trudno zarzucić im cokolwiek „ad persona”. Trudno komukolwiek, chociaż zarzucę – ale dopiero opisując…
Scenariusz. No więc sama fabuła nie jest najgorsza, na pewno stawia kilka ciekawych pytań o zasady życia w rodzinie, które faktycznie także i mi dały do myślenia. Bez spoilerowania jest tu kilka ciekawych zwrotów akcji, a jak ktoś się bardzo uprze to może i odnajdzie w nich jakiś morał. Pod tym względem niespecjalnie chciałbym Rodzinne Rewolucje atakować, bo i nie ma takiej potrzeby. To co jednak muszę powiedzieć, to na pewno fakt, że niektóre dialogi wołają o pomstę do nieba, co moim zdaniem stawia część aktorów w kiepskim świetle. Przykładowo rola Pani Potockiej napisana jest totalnie biednie, właściwie ciągle powtarza to samo, nie wnosi niczego ciekawego do akcji. Nie rozwija ani siebie, ani innych. Podobny zarzut możnaby zarzucić obojgu rodzicom, bo ich role rozpisane są zbyt delikatnie, mocno zachowawczo. Same dzieci radzą sobie trochę lepiej, ale dostały też po prostu „więcej czasu antentowego” więc trudno, aby nie było lepei. Ich charaktery w odróżnieniu od charakterów rodziców – są chociaż minimalnie zarysowane, zawsze to coś. Fakt faktem jednak, że ciekawa fabuła dostała po nosie słabymi dialogami, które niewiele wnoszą. A te są nie tylko słabe, w pewnym momencie stają się również niepotrzebnie wulgarne. Niby to ja jestem „Niekulturalny” i rozumiem użycie soczystej „kurwy” od czasu do czasu, ale chyba za dużo grzybów w tym barszczu. Tym bardziej, że sztuka jest wybitnie krótka – zawsze mam wrażenie, że jeśli sztuka trwa tą „godznę dziesięć, godzinę dwadzieścia” to głównie dlatego, że ktoś nie potrafił napisać normalnego scenariusza. Tutaj na pewno dobrze wypada pomysł, gorzej reszta. Co kto lubi.
Warstwa techniczna jest dwojaka – scenografia robi wrażenie, chociaż właściwie skupia się jedynie na dość dużej kanapie i jakimś bibelotom w tle. Zabrakło mi normalnej przestrzeni, gdyż tutaj dominują schody i ciasne przesmyki w których lawirują aktorzy. Aczkolwiek jak widzicie na zdjęciach – nie można im odmówić smaku. Jest dość ładnie i faktycznie można poczuć, że akcja rozgrywa się we fragmencie domu, a nie jak zwykle przyzwyczaiły nas podobne sztuki – w mieszkaniu. Jeśli taka była wizja artystyczna, to nie mam prawa się czepiać. Oświetlenie też jest całkiem nieźle, nie atakują nas wszędobylskie cienie, wszystko jest świetnie widoczne, w dodatku całość planu wydaje się schludna, czysta i na miejscu. Problemem okazał się dźwięk, otóż pierwszy raz spotkałem się z tym, że aktorzy mają dość specyficzne mikrofony – wielokrotnie widziałem sztuki z mini headsetami, ewentualnie mikrofonami gęsto zawieszonymi pod sufitem, tu jednak… Sam nie wiem jak to powiedzieć, otóż mikrofony i nagłośnienie było tak dobre, że nie słyszałem aktorów. Słyszałem jedynie krystalicznie czysty dźwięk z głośników, co przez pierwszą połowę sztuki budowało we mnie bardzo nieprzyjemne wrażenie słuchania dubbingu. Efekt potęgował się o tyle, że chociaż nie musiało tak być – mózg wmawiał mi, że jest pomiędzy dźwiękiem a ustami minimalne opóźnienie. Powodowało to we mnie dość duży dyskomfort, chociaż później udało mi się do tego przyzwyczaić. Aczkolwiek efekt jest dość dziwny.
Pomijając drobne niedociągnięcia, które odciągały mnie od zabawy – Rodzinne Rewolucje to generalnie dość dobra sztuka. Chociaż musze zaznaczyć, że dobra w swojej kategorii wagowej – czyli sztuk lekkich, krótkich i wyjazdowych. Wiecie, takich które przyjeżdżają do domu kultury mniejszego miasta, idziecie z ciekawości z przyjaciółmi bo bilety były tanie, a potem dzięki niej macie o czym pogadać w okolicznej pizzerii, na którą natraficie w drodze do domu. Warto jednak dać jej szansę, bo mamy tu ciekawy problem fabularny, naprawdę fajnie zaczepiony o to w jaki sposób działa instytucja rodziny, niezłą obsadę i jeszcze fajniejszą grę aktorską. Jeśli akurat Rodzinne Rewolucje będą w Waszym mieście – możecie spróbować. Tylko zapytajcie w kasie, która obsada będzie tą główną! Żeby nie było smutków, bo ulubieni aktorzy w przypadkach takich sztuk to kilka dodatkowych punktów do ogólnej oceny.
Bilety od 105zł oraz pełną listę miast w których Kuchenne Rewolucje wystawią się w tym oraz przyszłym roku np. tutaj: https://biletyna.pl/spektakl/Rodzinne-rewolucje