Czasami pojawiają się gry, że nie bardzo człowiek wie co mógłby o nich napisać – ale na pewno bardzo mocno chciałby je polecić. Ta sytuacja spotkała mnie przy Urban Flow, za które w wersji Nintendo Switch dałem całe 4zł podczas promocji w Nintendo eShop. Dlatego być może krótka, bo krótka – ale recenzja jednej z najbardziej relaksujących gier, w jakie dane mi było zagrać w ostatnim czasie.
Urban Flow to produkcja, która stawia nas w roli osoby nadzorującej ruch uliczny. I to właściwie wszystko – brak tu fabuły, nie ma nawet jednego dialogu, a całość ogarniamy właściwie „na ślepo” z drobną pomocą okien dialogowych, które co kilka plansz tłumaczą nam dodatkową zmianę w gameplayu.
W recenzowanym Urban Flow akcję obserwujemy z góry – przed nami szereg ręcznie rysowanych skrzyżowań i małych, uroczych samochodzików bardziej przypominających pionki z Monopolyi aniżeli realne auta. Każde skrzyżowanie to mini zagadka logiczna – mamy zwykle przynajmniej dwa sygnalizatory, które ręcznie przestawiamy w myśl zasady czerwone-zielone. Dla przykładu w łatwiejszych poziomach mamy jedną długą drogę przez którą samochody jadą non stop, a naszym zadaniem jest zmieniać światło na zielone dla ulicy krzyżującej się lub dojazdówki. Naszym celem jest przepuszczenie zwykle 100-150 samochodów i unikanie wypadków. Tych po jakichś czasie możemy doświadczyć kilku – co nie wpłynie negatywnie ani na grę, ani nasz wynik. Jeśli jednak zależy nam na trzech gwiazdkach – musimy osiągnąć cel danego levelu – czyli właśnie maksimum samochodów, które bezpiecznie wjadą i wyjadą za mapę. Dla osób z atakami panik w pewnym momencie pojawia się również przycisk odpowiedzialny za zwolnienie czasu, ale przyznam szczerze, że nie użyłem go ani razu.
Zabawa jest stosunkowo prosta i przyjemna, ale za rosnący poziom trudności odpowiada kilka rzeczy – przede wszystkim ilość świateł, które jednocześnie nadzorujemy. Tych bywa naprawdę dużo, a „wjazdówki” ulic bywają naprawdę wredne. Sterowanie jest banalne, zwykle każdy z klawiszy czyli A, B, Y, X obsługuje jeden sygnalizator. Z czasem jednak pojawiają się mutacje typu R1+A, albo specjalne oznaczenia – np. gwiazdka czy trójkąt – które spajają kilka świateł z jednym przyciskiem. Np. takie oznaczenie sprawia, że przykładowy klawisz X odpowiada za światła na dole skrzyżowania i jakąś dojazdową uliczkę z boku – trzeba wtedy podwójnie uważać, aby nie spowodować wypadku – zwłaszcza jeśli ten sam klawisz odpowiada za dwie sygnalizacje, które są od siebie oddalone o maksymalną odległość możliwą do osiągnięcia na danej planszy. Wtedy nie pozostaje nam nic innego jak sprawne lawirowanie oczami i 1000% skupienia – szukamy gdzie jadą samochody po otwartej drodze, którą drogę to my możemy otworzyć, a którą zamknąć itp. A żeby nie było za łatwo – sznur samochodów nie może czekać w nieskończoność, jeśli nie podejmiemy akcji to światła zmienią się same, a nasi podopieczni wjadą pod kolumnę innych samochodów.
Wspomniane samochody również wpływają na trudność gry i poszczególnych wyzwań – ciężarówki jeżdżą wolno, mniejsze samochody szybko, a skutero-podobnych pojazdów w natłoku ulicznego ruchu prawie nie widać. Dodatkowo np. karetki mają określony próg cierpliwości, a czołgi (wtf, czemu ulicą co jakiś czas jedzie czołg?!?!) po prostu jadą taranując wszystko na swojej drodze. Tego typu zagrywek jest więcej, chociażby zła pogoda, która zaparowuje nam ekran – zmuszając do ręcznego oczyszczania go z pary.
Grafika jest bardzo przyjemna, schludna i może się podobać. Dźwięk już gorzej – przygrywająca w tle muzyka może znużyć i chociaż występuje w kilku rodzajach (tym wokalnym, przypominającym spokojne rytmy znane np. z Persony) tak bardziej traktuję ją jako chill z windy niż pełnoprawny soundtrack.
W trybie przenośnym wszystko hula aż miło, a niektóre ikony możemy nawet dotykać własnoręcznie palcem – gra wykorzystuje ekran dotykowy, ale go nie wymusza. W trybie zadokowanym – Urban Flow zalicza małe zgrzyty – głównie na początku poziomów akcja potrafi chrupnąć. Ale jest to do przeżycia. W grze znajdziemy ponad 100 leveli, a dodatkowe zakupimy w formie DLC. Bez promocji gra kosztuje 60zł, z promocją nawet wspomniane 4zł. Za tą cenę należy ją brać chociażby i 10x, bo naprawdę relaksuje, a do tego cierpi na syndrom „jeszcze jednego razu”. Trudno się oderwać – a pomijając drobne skoki w wersji TV – szczerze polecam! Gierka jest tym czym dokładnie powinna być. A niektóre skrzyżowania potrafią nieźle napsuć krwi – mimo to nadal relaksując. Co ja mówię skrzyżowania – ronda z pociągiem na środku. Brrrrr.
Nawet trailer jest fajny: