Dziś razem z moją przyjaciółką Martą z bloga Scenakulturoffa postanowiliśmy zająć się sprawą seriali, które nas nie tyle irytują, bo w większości na pewno są to dobre seriale, co po prostu w naszym odczuciu nie zasługują na oddawaną im cześć. Niektóre z nich są kolorowe, dobrze nakręcone, miejscami zabawne – tego się nie będziemy wypierać. Ale dlaczego są tak sławne, skoro inne równe lub lepsze nie są? Nie mamy na celu nikogo zirytować, postaramy się jak najsensowniej uargumentować nasz ból dupy i jeśli w którejś kwestii się mylimy to prosimy o sensowne komentarze. Przekonajcie nas o nowej jakości produkcji, której olbrzymiego zasięgu po prostu nie rozumiemy. I przed złośliwym hejtem zastanów się czytelniku nad jednym: może miażdzymy Twój ulubiony serial, ale czy nie mamy trochę racji, jeśli zgadzasz się z krytyką wobec innego? Prosimy o otwarte głowy. Nie zaznaczam „kto co napisał” ponieważ jest to raczej zamknięta i konsultowana całość, jednakże na pewno zaimki osobowe naprowadzą Was na trop „płci” a tym samym na odpowiedź czy serial zjechałem ja czy Marta.
„Big Bang Theory”
W szkole każdy chciał być tym lepszym i nikt nie lubił „kujonów”. I nagle znikąd, zupełnie z powietrza „Teoria Wielkiego Podrywu” (co za okropny tytuł!) wskakuje na listy najczęściej oglądanych/piratowanych produkcji świata i wszyscy szaleją na punkcie paczki dość niecodziennych kumpli i wkrótce ich dziewczyn. O ile BBT jest jednym z moich ulubionych seriali i oglądam go prawie równo z premierami kolejnych odcinków, o tyle na pewno nie jest „Przyjaciółmi 2.0”, którymi jeśli już to w moim mniemaniu było „Jak poznałem Waszą matkę„. O ile przyznam, że mógłbym oglądać przygody Sheldona i spółki w kółko – dziwi mnie zamawianie trzech sezonów w przód i negocjowanie stawki po milion za odcinek dla aktorów. Nie ogarniam też, jakim cudem amerykanie pokochali serial z dowcipami, których pewnie 70% nie rozumie. Dobrze, że mamy śmiech z taśmy, prawda? I ostatnia rzecz: Kaley Cuoco do której wzdycha połowa męskich fanów tej produkcji – jest najbardziej sztuczną, najmniej utalentowaną aktorką jaką widziałem od lat. Jej mimika to „nie chce mi się”. I nie mówię tego z zawiści, zazdrości, nie dała mi też nigdy kosza – ale obejrzałem 3-4 filmy z nią, plus serial sprzed kilku lat (8 prostych zasad) i ona naprawdę nie umie grać. Lepiej poradziłaby sobie drewniana kukła. Już nie mówiąc, że gdy nagle ścięła włosy to równie dobrze mogłaby ją zastąpić Kożuchowska i nie widziałbym różnicy.
„Przyjaciele”
Najbardziej klasyczny serial „o paczce przyjaciół” od czasów Wspólnej Chaty czy innych przesłodzonych dzieł kojących serca. Tutaj moje zarzuty mogą być trochę na wyrost – przyznaje – jednak mam do nich prawo. Seriale się starzeją dobrze lub źle. Świat według Bundych mimo pewnych zmian społecznych jest ciągle aktualny, Przyjaciele wprost cuchną latami 90 i przemianami, które wtedy nastąpiły. Oglądając losowe odcinki, a czasami bardziej „jedne po drugich” na odkodowanym Canal+ nie mogłem zrozumieć jak za tym serialem można przepadać, cytować go i utożsamiać się z bohaterami. Okej, może każdy z nas marzy o takim mieszkaniu, o bliskości, o zgranej paczce, no ale. Dowcipy nigdy mnie nie śmieszyły, na Rosa, Monikę i Rachel nie mogę patrzeć, Joey też jest irytujący. Zostaje Chandler i Phoebe. To trochę za mało. A im dalej tym gorzej – coraz bzdurniejsze wątki niczym z oper mydlanych, występy celebrytów ratujące oglądalność i nie wiedzieć czemu znów po milion za odcinek dla każdego aktora. Okej, możecie to sobie oglądać, możecie to bardzo lubić – ale znów odniosę się do „Jak poznałem Waszą matkę”, która pod każdym względem, zarówno dowcipów jak i sposobów kręcenia przebija „Przyjaciół”. Tak po prostu jest, na taki serial czekaliśmy. Wymęczyliście się ostatnim sezonem HIMYM? Ja trochę też, ale to jeszcze nic nie znaczy. Nie ma takiej rzeczy, sprawy, kobiety rozebranej – która zmusi mnie do obejrzenia wszystkich sezonów tego reliktu lat 90. Zarzucę tezą, że spin-off Friendsów – Joey przedstawia bardzo podobny poziom do oryginału, tylko w zaślepieniu tego nie widzicie. A już patrząc na zdjęcia, które zamieszczam, szczególnie widać sztuczność produkcji, gdzie nawet „super” nałożona bejzbolówka wygląda nienaturalnie.
„Wikingowie”
Z wielkim zapałem usiadłem do tego serialu! Z wielką radością zobaczyłem przecudne intro i… po 10 minutach zgubiłem się. Wszyscy noszą brody i takie same ubrania, wszyscy gwałcą żony wszystkich. A po tych gwałtach ten sam zabija tego samego, a dwóch tych samych na to patrzy, z czego trzeci taki sam, którego za cholerę nie mogę rozróżnić z innymi poprzysięga zemstę któremuś tam z nich. Przemęczyłem ten pierwszy sezon i nie rozumiem jakim cudem leci to dalej. Jeden biedny wątek, znikoma różnorodność. Owszem, wygląda to wszystko bardzo ładnie, widać że autorzy się przyłożyli, ale… jeśli to ma być alternatywą dla”Gry o Tron” lub czegoś w tym guście to naprawdę bardzo dziękuję. Zero różnorodności, ogólna płytkość i wszystko, ale to wszystko, wlecze się w nieskończoność. Nie wiem czy dalej jest lepiej, bo mam za sobą półtora sezonu, więc nie kamienujcie mnie za to stwierdzenie: ale produkcja kanały „History” to największa nuda jaką widziałem od lat – pod bardzo wieloma względami. Chociaż jedno trzeba oddać twórcom – można rzec, że serial jest najbliżej prawdy historycznej, ze wszystkich dostępnych produkcji, historyczno-kostiumowych oper mydlanych.
„Pamiętniki Wampirów”
Jestem całkowicie świadoma konwencji, które rządzą serialami o młodzieży i dla młodzieży. Nie musi być szczególnie głęboko, życiowo czy wybitnie pod jakimkolwiek względem. Ważne żeby historia bardzo dobrze się oglądała, a dzięki temu i korzystnie sprzedała. Pod tym względem Pamiętniki Wampirów spełniają swoje założenia w 100%. Mamy tutaj dwóch urodziwych braci wampirów, którzy wracają w swoje rodzinne strony. Pewnego dnia poznają piękną nastolatkę, która przypomina im wampirzycę odpowiedzialną za ich przemianę. Punkt wyjścia zapoczątkuje serię przygód, które z wyczuciem będą łączyć wątki dramatyczne z miłosnymi, przyciągając przed ekrany tv rzesze fanów. Piękni aktorzy będą odtąd uwodzić zewsząd, przyćmiewając tym samym wszelkie niedoskonałości serialu, których z każdym sezonem robiło się coraz więcej. O ile pierwsze dwa sezony, były poczciwą i lekkostrawną historią, którą każdy z nas lubi sobie obejrzeć czasami dla „odmóżdżenia”, o tyle w kolejnych sezonach to odmóżdżenie udzieliło się samym twórcom. Absurdalność wątków z biegiem akcji porażała coraz bardziej, doprowadzając nas do momentu, kiedy śmierć którejś z postaci można było skwitować pobłażliwym uśmiechem. No bo w końcu tak czy inaczej powróci w kolejnym sezonie. Na koniec zadam jedno proste pytanie: Czymże byłyby Pamiętniki Wampirów bez Iana Somerhaldera i jego Damona? No właśnie. Budowanie marki serialu na jednym aktorze, udało się w 100%. To, że sama postać, która tak ekscytowała fanów na początku, obecnie sama grzęźnie w banałach, to już temat na inną dyskusję.
„House of Cards”
Tutaj powiem z góry coś waznego: to bardzo dobry serial. Serio, podoba mi się. I zapoczątkowanie modelu biznesowego „w internecie” i udostępnianie naraz całego sezonu – to świetne ruchy marketingowe. I technicznie też jest zrobiony świetnie, idealnie zagrany, a fabuła miejscami naprawdę jest ciekawa i odpowiednio mroczna. Pauzy głównego bohatera i kierowanie słów wprost to widza to bardzo, ale to bardzo dobry pomysł. Nie zmienia to jednak faktu, że serial jest nudny. Oczywiście jako „całość” zostawia po sobie świetne wrażenie, ale niekiedy „przepchać” się przez odcinek było mi bardzo trudno. Zbędne sceny z żoną i jej kochankami, wprowadzanie postaci drugoplanowych, które są bardziej niż przeciętne. No i temat – polityka. Mam wrażenie, że wszyscy chwalą ten serial bo trzeba, bo jest dobry. Ale czytając opinie prywatne ludzi na Twitterze czy znajomych na Facebooku – widzę, że mało kto polityką się przejmuje. To czemu się tak wybił? Widocznie w dobrym tonie jest go oglądać, nawet nie czując pasji do tematu. Nie czyni to „House of Cards” serialem złym, czyni go niesłusznie wyniesionym na piedestał, takim, który wszyscy oglądają jak leci, aby mieć go „odhaczonego”.
„The Walking Dead”
Do tego serialu podchodziłam pełna nadziei, która początkowo została zaspokojona w 100%. Otrzymałam soczysty survival, który czerpał z kina zombiackiego pełnymi garściami, znakomicie przenosząc jego estetykę na mały ekran. Nie brakowało zarówno krwi i przemocy, jak i wątków dramatycznych. Wszak zombie apokalipsa to znakomity punkt wyjściowy do analizy kondycji współczesnego człowieka. Serial dzięki temu był niezwykle dynamiczny, ale i skłaniał do myślenia. Mógł się podobać zarówno zwolennikom akcji jak i dramatu. Problemy zaczęły się w momencie, gdy twórcy postanowili zrobić z całej historii mdłą soap operę. Na naszym celowniku zamiast zombie znalazły się ckliwe problemy miłosne, życiowe i jeszcze jakieś, bohaterów, którzy zdawali się ledwo snuć po planie. Postaci, które wcześniej gwarantowały przypływ emocji, teraz spoczęły na laurach. Fantastyczny punkt wyjściowy, twórcy postanowili poprowadzić w kierunku przegadanego kina drogi. The Walking Dead jest przez to serialem o zmarnowanym potencjale. Kusi ładnym opakowaniem: wszak serial o zombie zawsze będzie brzmiał ciekawie, po to by w ostatecznym rozrachunku rozczarować zawartością i dodatkowo zaserwować nam najbardziej irytującą postać w serialach ever: zdebilniałej żony głównego bohatera i jej wiecznych zdrad i wpędzania grupy w kłopoty.
„Marvel’s Agents of S.H.I.E.L.D”
Czasami seriale oglądamy z przyzwyczajenia, z ciekawości. Agenci Tarczy są serialem, który oglądamy bo musimy. Chodzi mi o to, że aby w pełni wchłonąć kinowe hity komiksowe pokroju Kapitana Ameryki, trzeba się przynajmniej w teorii podratowywać serialem, dziejącym się w tym samym uniwersum i wyjasniającym lub dopełniającym pewne wątki. Tylko, że jedyną słuszną produkcją tego typu jest Arrow, który wkrótce dołączy do chociażby „Ligi Sprawiedliwych” (nawet jeśli epizodycznie). Marvel skonstruował serial nudny, zupełnie nieciekawy i praktycznie oderwany od swojego uniwersum. Co z tego, że wszyscy latają za cząstkami „teseraktu” (Thor) czy jakąś super siłą mutującą i spalającą ludzi (Iron Man 3) skoro podali nam to w sposób wymijający, mieszający w głowie i po prostu źle zagrany. Co oni nagle robią w dżungli? Czemu mają tyle prywatnych problemów? Kto to w ogóle napisał? Te oraz inne pytania nasuwały mi się dosłownie przy każdym odcinku tego gniota. Tak, nie boje się użyć tego słowa, bo jestem pewien, że nie znajdzie się obrońca tej produkcji, która nie została anulowana chyba tylko dlatego, że spółkę Disney-Marvel stać na finansowanie kolejnych odcinków. W swoim życiu widziałem produkcje amatorskie bazujące na znanych markach, jak chociażby dostępny na Youtube Mortal Kombat Legacy – i da się. Przy całym tym kinowym splendorze największa sieć komiksowa na świecie popadła w serialowy marazm, a goniący ich DC Comics coraz śmielej nadgania poziomem. Czy doczekam czasów, że również w filmach fabularnych? Batman v Superman może być tego początkiem. Marvel – strzeżcie się! No i panowie, skasujecie „Agentów Tarczy”. Proszę.
„Breaking Bad”
Historia nauczyciela chemii, który zaczyna handlować narkotykami, po tym gdy dowiaduje się, że ma raka to znakomity materiał na serial. Pozwala twórcom na wiele: szarżowanie od czarnej komedii, przez kino akcji, aż po twarde i przejmujące kino społeczne. Żeby nie było: to wszystko w tym serialu znajdziemy. W tym miejscu podzielam poniekąd opinię Piotrka odnośnie House of Cards. Rozpatrując Breaking Bad jako całość jest to serial z pewnością udany i świetny warsztatowo. Role Briana Cranstona i Aarona Paula z pewnością zapiszą się na kartach historii telewizji. Panowie stworzyli dynamiczny tandem, który nie zawodził nawet wtedy, gdy siadała historia. Niemniej jednak bywały odcinki, podczas których zastanawiałam się: hej, co tu się dzieje? Sceny z głównym bohaterem, zasługiwały na gromkie brawa, potem jednak przychodziły wątki poboczne, bohaterzy drugoplanowi, którzy kazali mi się zastanawiać, do którego odcinka jeszcze dociągnę. Magią Breaking Bad jest główny bohater, jego przemiana i to że jest tak zwyczajnie, po ludzku – prawdziwy. Czy my sami niejeden raz zastanawialiśmy się nad tym co zrobilibyśmy w sytuacji ostatecznej, kiedy bylibyśmy pewni, że nie mamy nic do stracenia? Pod tym względem Breaking Bad to niezwykle satysfakcjonująca historia, która pod przykrywką czarnego humoru, mówi dużo o nas samych. Szkoda tylko, że koniec końców serial nie ma do zaoferowania nic więcej jak głównego bohatera, który kradnie ekran innym. Czyżby kolejny raz zadziałał tutaj schemat teatru jednego aktora, który ma za zadanie odwrócić uwagę od reszty niedoskonałości?
„Gra o Tron”
Widowiskowa i świetnie zagrana epopeja fantasy to dziś jeden z najbardziej uwielbianych seriali. Trzeba przyznać, że HBO wykonało swoją robotę znakomicie, wydając wyłożone pieniądze bardzo mądrze, dzięki czemu Gra o Tron jest historią znakomitą warsztatowo. Urzeka wizualnym pięknem. Znamienne jest to, że dzięki takiej a nie innej fabule, może trafiać w gusta zarówno fanów fantasy jak i miłośników seriali kostiumowych/historycznych. Nie dziwne więc, że dziś jest najszerzej komentowanym i najbardziej spojlerowanym serialem w sieci. No właśnie…co w związku z tą grupą widzów, która nie jest z odcinkami na bieżąco i dopiero ma zamiar rozpocząć przygodę z serialem? Przyznam, że w moim przypadku odbiór produkcji był dużo gorszy, z prostego względu: w wielu przypadkach pozbawiona byłam przyjemności obcowania z tajemnicą, ponieważ wcześniej została ona obtrąbiona we wszystkich możliwych kanałach społecznościowych. Ciężko ekscytować się serialem, o którym tyle wiesz, jeszcze zanim zasiądziesz do seansu. Dlatego też, historia rodów bijących się o ten mityczny tron, jest dla mnie jedynie całkiem sprawnie nakręconą opowieścią, w której chodzi o jedno, kto tym razem kogo zabije, kto przeciw komu zawiąże intrygę. Czyli generalnie dzień jak co dzień w serialach historyczno-fantastycznych. Dlaczego więc to GoT wygrała w konkursie na najbardziej dochodowy i lubiany serial? Wszak moda na seriale kostiumowe/historyczne trwa już od jakiegoś czasu. Lubimy intrygi i knowania dostojnych rodów, niemniej jednak przyznać trzeba, że najczęściej są to historie kameralne, rozgrywające się w eleganckich, gotyckich wnętrzach. GoT to natomiast efektowna petarda, która od pierwszego odcinka ma uderzać we wszystkie zmysły, łącząc kameralność z rozbuchaniem. Niby aż tyle, chociaż w sumie tylko tyle…Epoka fandomów i konwentów z pewnością pomogła temu serialowi, nakręcając jego kultowość. Może widzowie po prostu stęsknili się za światem tolkienowskim, który na ekrany kin został przeniesiony już ponad dekadę temu?
„Supernatural”
Supernatural to przykład serialu, który zaczął zjadać własny ogon, grzebiąc wszystko to, co udało się mu wypracować w poprzednich sezonach. A zaczął się przecież rewelacyjnie, jako historia pełna cytatów i tropów kulturowych, będąca prawdziwą gratką dla antropologów. Historia dwóch przystojnych braci, walczących z demonami łączyła w sobie wszystko co najlepsze: elementy komedii, mrocznego horroru i dramatu związanego z niemożliwością zmiany własnego losu i przeznaczenia. Ta specyficzna formuła miała się już wkrótce wyczerpać. Twórcy zaczęli coraz bardziej kombinować z niebiosami i piekłem, wprowadzając wątki coraz dziwniejsze, a przede wszystkim coraz mniej ciekawe. Gołym okiem widać było, że najzwyczajniej w świecie pomysł na serial się wyczerpał. Co więc skłoniło stację do produkcji 10 sezonów serialu? Trudno obstawać przy tym za magią Jensena Acklesa i Jareda Padaleckiego, która również znacząco przygasła. Mężczyźni będący kiedyś wabikiem, przyciągającym potencjalnych odbiorców do serialu (wszak przystojniacy zawsze są w cenie), dziś sami zdają być się zmęczeni tym, że nadal muszą to robić. Zmęczenie to widać w ich grze i zachowaniu. Znaczące jest to, że kariera obydwu aktorów stoi w miejscu, a sam serial zdaje się być dla nich więzieniem, a nie trampoliną na duży ekran. Twórcy podejmując decyzję o zakończeniu serialu wyświadczyliby więc przysługę wszystkim. Sobie: nie pogrążając się coraz bardziej, aktorom: dając im szansę na pozbycie się w końcu łatki braci Winchesterów, a przede wszystkim widzom: pozwalając na zapamiętanie serialu w jego najlepszym wydaniu, a nie tym, które zdawało się być tylko śmiercią na raty, czy też rozciągniętą na sezony.
Dziwni mnie nieco „Supernatural” w liście „sławnych seriali”, co choć go oglądam i lubię, nie wiedziałam, że jest aż tak sławny. Chyba nie w Polsce. A jeśli sławny, to akurat, wg mnie, nieprzypadkowo, bo właśnie dzięki tym pierwszym sezonom jest jednym z lepszych seriali o zjawiskach nadprzyrodzonych. Ale tak, powinien był się skończyć zgodnie z planem maks. 5 sezonem.
Pozostałych nie ocenię, bo nie znam, poza przypadkowymi odcinkami lub ich fragmentami kilku z nich. Podobnie widziałam kilka odcinków lub fragmentów „HIMYM” i tylko na tej podstawie dla mnie powinien się znaleźć na tej liście obok „BBT”.
A ja będę bronić „Wikingów”. Dwa sezony – i trzeciego nie mogę się doczekać, w bohaterach się zakochałam, w intrygach, w plenerach… Nie zgadzam się zupełnie z zarzutem, że to miałka produkcja o kupie nudnych typów, którzy się tylko wyrzynają i gwałcą co byle. Są silne postaci (zarówno męskie, jak i kobiece), jest dużo humoru, nie ma opery mydlanej ani innego zbędnego pitu pitu, są dwa zupełnie sobie przeciwstawne światy (ludzi Północy i ludzi Zachodu) i trzeci – świat bogów. Dialogi bardzo dobre, zdjęcia przepiękne, naprawdę fajnie się to ogląda 🙂 No ale nie wszyscy muszą ten klimat czuć.
Przeczytałem parę opisów, bo nie wszystkie z tych seriali oglądałem, ale wyczuwam silenie sie na kontrowersje pt. „skrytykujmy fejmowe seriale będzie się klikać”. Tym sposobem dostaliśmy tu sporo mocno naciąganych zarzutów.
Jeśli ktoś pisze o „Breaking Bad” że to serial jednego aktora, to nie oglądał zbyt uważnie (nawet jak uznamy Jessego za niewidzialnego). Tak samo zresztą jest ze stwierdzeniem, że sceny z żoną są zbędę w House of Cards. Kolejny argument na nie, tym razem w stosunku do GoT, że przez spoilery w necie ciężko się cieszyć z intrygi. NO FAKTYCZNIE, nie wiem czy lepszy jest ten „zarzut” czy stwierdzenie, że popularność GoT wynika z tęsknoty za światem Tolkiena. Czyli uznajemy, że wszystko gdzie jest magia, smoki i stylizacja na średniowiecze to tolkien ta? Generalnie – bycie kontrowersyjnym i jaskrawym w poglądach jest efektowne, ale bardzo łatwo popełniać głupie gafy.
Dzięki za twój komentarz, na który pozwolę sobie odpowiedzieć. Zauważ, że rolę Aarona w BB również doceniłam, aczkolwiek uważam, że siła BB opiera się przede wszystkim na roli Briana Cranstona. Niemniej, nigdzie nie napisałam, że rolę tego pierwszego uważam za złą. Co do GoT, cóż ja Ci poradzę, że dla mnie ten serial stracił dużo ze swojej magii ze względu na te spojlery właśnie. Skoro doskonale wiem, kiedy główne postaci giną i w jakich okolicznościach to jak mam się cieszyć serialem w 100%? I nie jest to zarzut do samej historii, co do netowej otoczki serialu, która utrudnia pewnie części odbiorcom życie. Natomiast co do Tolkiena, oczywiście była to forma ironii, więc nie traktowałabym tego tak poważnie 🙂
Hmm, będę bronił Marvel’s Agents of SHIELD. Owszem, do połowy 1 sezonu było, co tu dużo mówić – słabo i ogólnie wiało nudą. Ale od momentu, kiedy wydarzenia z nowego Kapitana Ameryki zaczynają mieć wpływ na fabułę serialu, tak jest coraz lepiej. Moim zdaniem, zdecydowanie Agenci > Arrow.
To bardzo ciekawy punkt widzenia! Owszem, wydarzania z Kapitana Ameryki są widoczne, ale serial w moim odczuciu jest wyjątkowo sterylny, natomiast takie Arrow, Gotham – prezentują ten bród, te wątki, z których komiksy słyną od lat. Natomiast przyjemnością będzie obserwować walkę o widza w kilku przyszłych latach.
Z kilkoma pozycjami i wieloma wnioskami zawartymi w tym tekście się nie zgadzam („Przyjaciele”?! seriously!?), ale muszę przyznać, że odwaliliście kawał za*ebistej roboty 🙂 Każdy opis wymienionych przez Was produkcji jest tak skonstruowany, że zamiast razić i wkurzać czytelnika, raczej zachęca go do żywej dyskusji 😀 Brawo! 😉 już nie mogę się doczekać większej ilości komentów pod tym postem – wszak my serialomaniacy uwieeeeelbiamy się wykłócać o swoje ulubione seriale ^^
Staraliśmy się zrobić to nie tyle delikatnie, co po prostu w dobrej wierze. Oprócz „Marvela” i zdaje się „Pamiętników” zaznaczamy ile tylko możemy, że są to seriale dobre. Jednakowoż dziwi nas, że „Gra o Tron” jest najczęściej piratowanym serialem świata, bo trudno nam uwierzyć, że średniowiecze ma aż takie wzięcie. Dlatego ciągle szukamy odpowiedzi 🙂
Ja fenomen GoT dopatruje w konstrukcji serialu opartego na cliffhangerach (szczególnie tych w odcinkach nr 9 każdej serii ^^). Każdy uwielbia stary, dobry, nieoczekiwany zwrot akcji, a jeśli przy okazji zwrotnica uderza i uśmierca twoją ulubioną postać, a ty zalewasz się łzami rozpaczy (nie bez powodu G.R.R. Martin nazywany jest „seryjnym mordercą literackim”, wierz mi -.-) to szybko można sie zaangażować w oglądanie kolejnych odcinków GoT. Zresztą poszczególne postacie dosyć szybko zagarniają dla siebie sympatię lub/i nienawiść widzów, więc nawet jeśli uśmiercą uwielbianą postać, to na jej miejsce wskakuje inna, a Westerowska Kostucha ostrzy kosę na kolejną osobę 🙁 W przeciwieństwie do Marty miałam to szczęście, że oglądałam na bieżąco serial, więc spojlery mi nie wadziły, aczkolwiek słusznie dziewczyna zwraca na to uwagę. Niszczy to doszczętnie przyjemność oglądania przyszłym fanom Gry o Tron.
Nigdy nie myślałam o tych serialach w ten sposób. Jeden „bo trzeba”, drugi „bo koleżanka poleciła i byłoby głupio, gdyby mi się nie spodobał”, trzeci „bo wszyscy oglądają, nie mogą się mylić” i rzeczywiście coś w tym jest. Macie sporo racji. Szanuję 😀
Dziękuję!
Dziękuję i ja 🙂
„Dziesięć przypadkowo sławnych seriali.” a potem „Breaking Bad” i „Przyjaciele”.
Unfollow.