Oferta Netflix’a z każdym dniem staje się coraz bardziej atrakcyjna – raz za razem pojawiają się na tej platformie pełnometrażowe filmy, kultowe seriale czy nawet produkcje anime. Pomimo dość szerokiego zakresu treści i gatunków, zwykle nie mamy niestety czasu obejrzeć wszystkiego. Dlatego postanowiłem przedstawić Wam trzy „niekulturalne” seriale animowane, które umilą Wam z pewnością zimowe wieczory. Chociaż to może złe słowo, bo wszystkie miejscami są dość smutne, irracjonalne, dzikie – ale zawsze skrywające pokłady specyficznego humoru i pewnej niezwykłej naturalności.
– Bojack Horseman
Oglądaliście Californication? To mniej więcej tym i o tym jest BoJack Horseman. Głównym bohaterem jest koń, który w latach 90. był wielką gwiazdą sitcomu Rozbrykani. Dziś szerzej nieznany, pogrążony w wiecznej depresji i alkoholizmie stara się przetrwać trudy życia w Hollywood. Sporo przekleństw, pytań egzystencjalnych i niezwykle zabawnych zwrotów akcji, które czynią ten serial jedną z najlepszych produkcji animowanych skierowanych do dorosłego widza. Postacie są kolorowe, charakterne, napisane bardzo ludzko. Jeśli nie przeszkadza Wam współczesny świat wielkiego kina i pieniędzy, ale w formie zwierzęco-ludzkiej – znaleźliście coś dla siebie. Pomimo teoretycznie ciężkich tematów – złamane serca, narkotyki, depresja – BoJack Horseman to jedna z najlepiej ocenianych pozycji Netflix’a. Ja zakochałem się w specyficznej kresce i niezwyklej fabule od pierwszego wejrzenia. Ach i co najważniejsze – BoJacka oglądamy tylko z Polskim dubbingiem. Jeden z najlepszych seriali komediowych, aczkolwiek dla ludzi, którzy lubią także pomyśleć.
– Big Mouth
Big Mouth to z pewnością najdziwniejszy z opisywanych seriali dla dorosłych. Dlaczego? Ponieważ przepełniony jest erotyką, wulgaryzmami i dziesiątkami najrozmaitszych podtekstów. Fabuła? Otóż obserwujemy życie paczki gimnazjalistów, którzy zaczęli… dorastać. Pierwsze miłości, pierwsze okresy, pierwsze masturbacje i pierwsze poważne problemy wieku młodzieńczego. Autorzy ostro sobie poczynają łamiąc wszystkie tematy tabu o których możecie tylko pomyśleć. Wspomnę tylko, że jednego z głównych bohaterów prześladuje demon, który ciągle nakłania go do… walenia konia. Jeśli nie brzydzą Was śpiewające tampony (serio), młodzieńcze erekcje oraz nastoletnie rozmowy z własną waginą – będzie to serial dla Was. Tylko nie oglądajcie go przy rodzinie! Ach i tak samo jak w przypadku BoJacka – Polski dubbing obowiązkowy!
– F is for Family
Będę z Wami szczery – „Nie ma jak w rodzinie” to teoretycznie najsłabszy z trzech opisywanych tutaj seriali. Fabuła opowiada o pewnej rodzinie, żyjącej gdzieś w USA w latach 70. Obserwujemy wprowadzanie na rynek pierwszych kolorowych telewizorów, pokłosie wojny w Wietnamie, eskalacji obaw w stosunku do czarnych, którzy nagle zostają naszymi sąsiadami czy sprowadzania kariery kobiet do pracy w kuchni. Klimat przypomina posępniejsze „Różowe Lata 70.” – tylko bez tego całego fun’u. Największym pluso-minusem jest więc czas akcji – niektórym może się podobać, innym nie. Ja serial oglądam z rosnącym zaciekawieniem i zdecydowaniem rozumiem jego wartość – dlatego myślę, że powinniście o nim wiedzieć. Jeśli wzruszały Was rodzinne sitcomy (w stylu Cudownych Lat, Alfa (tylko bez kosmity)), ale macie ochotę na coś „brudniejszego” – myślę, że warto sprawdzić F is for Family. Bo to naprawdę dobra produkcja, świetnie skonstruowana i poruszająca ważne społecznie tematy. Chociaż na pewno nie jest to serial dla każdego. Wersja językowa jest w zasadzie obojętna, ja co prawda również oglądam z dubbingiem, ale myślę, że w tym przypadku nie ma to znaczenia, bo ten jest poprawny – bez dziwnych, fantazyjnych głosów. Prawdę mówiąc sądzę nawet, że w oryginale jest autentyczniej – bo właśnie o to w F is for Family chodzi. O trudną codzienną egzystencję.
Nie wiem jak można przedkładać bezpłciowy, nudny i nieudolnie zrobiony polski dubbing nad oryginalną angielską ścieżkę audio, która jest jedną z najmocniejszych stron serialu. Ze swojej strony apeluję do wybrania jedynego słusznego angielskiego podkładu.
Dubbing jest polski a nie „Polski”!
No, ale takie rzeczy wiedzą już dzieci w podstawówce…
Jebany polonista się znalazł