Produkcje Marvela mają to do siebie, że zwykle generują nie tylko niebotyczne zyski, ale równie wysokie oczekiwania. Z poprzednim filmem z tego „multiwersum” miałem ten problem, że mi się nie podobał. Znaczy – nie zrozumcie mnie źle – Spider-Man: Bez drogi do domu był produkcją wyjątkową, z niezwykłym scenariuszem, którego głównym zadaniem było puszczanie oka do fanów takich jak ja – którzy są z komiksowymi produkcjami od samego początku. Ale jeśli pomyślimy sobie, że Człowiek Pająk powinien bujać się między wieżowcami i to najlepiej w dzień, a nie walczyć z Electro w ciemnym lesie – to scenariusz może przyćmić warstwa wizualna. Dr. Strange poszedł za to w stronę odwrotną – w kolory, trochę miasta, jakieś potwory oraz… w fabułę, której praktycznie nie da się znieść na trzeźwo.
Doktor Strange w multiwersum obłędu to kolejna „epicka” podróż przez uniwersum Marvela – z tym, że chyba po raz pierwszy w historii – warto przed seansem znać fabułę serialowego WandaVision, gdyż kluczową rolę „w multiwersum oblędu” odgrywa właśnie poznana w Czasie Ultrona Wanda. Nie chcąc zbyt dużo spoilerować – Dr. Strange szuka pewnej księgi, która może pokonać wszelkie zło, a towarzyszy mu również młodziutka America Chavez, która posiada moc „skoku” do różnych alternatywnych rzeczywistości. W tle zobaczymy więc kilka niekoniecznie oczywistych „zmian”, a także mini cameo.
Największym problemem omawianego filmu jest jego scenariusz – pierwszym problemem jest to, że ciężko byłoby przebić scenariusz ostatniego Spider-Mana – i co najważniejsze, moim zdaniem totalnie się nie udało. Cameo na które wszyscy czekamy są oczywiste lub kompletnie nieważne. Po drugie temat multiwersum poruszony został kompletnie bez polotu i nie został należycie wykorzystany – co prawda czasami jest kolorowo, a sama koncepcja tego, że we wszechświecie czai się nieskończona liczba naszych alternatywnych wersji – niewątpliwie ciekawa – tak niestety zapoznajemy się z nią w sposób całkowicie niestrawny. Nasi bohaterowie coś tam rozumieją, mają jakąś swoją ideę, ale ich alternatywne wersje nie wiedzieć czemu mają już wszystko obcykane na tip top. W dodatku miałem to nieszczęście, że byłem na seansie dwa dni po Wszystko wszędzie naraz i mówię Wam: Strange nie może się z tym filmem równać. We wspomnianej „chińskiej kopance” idea multiwersum podana została dużo przystępniej, ciekawiej i zabawnie. Tutaj jest to wszystko jakąś tam solidną podstawą, dla ludzi nieobeznanych w temacie może nawet ekscytującą, ale zapewniam Was, że wtórną i zdecydowanie poniżej oczekiwań.
Sama warstwa audio-wizualna (w odróżnieniu od Spider-Mana) wypada zdecydowanie lepiej – jest kolorowo, jest sporo akcji, sceny wyreżyserowane są ze smakiem. Film ma też w pewnym momencie wyraźny skręt w stronę horroru – i tutaj też trudno się do czegokolwiek przyczepić. Moim zdaniem Sam Raimi wiedział co robi i pewnie stał za kamerą, szkoda tylko, że scenariusz jest jak z początku MCU, a nie w miejscu rozwinięcia kolejnej fazy. Miało być wszystkiego więcej, miał się pojawić „każdy” – a równie dobrze moglibyśmy za Strange’a podstawić Ant-Mana i niewiele by się tu zmieniło. Oczekiwania były gigantyczne, a to tylko porządny film.
Doktor Strange w multiwersum obłędu nie odstaje jakoś bardzo od innych filmów MCU sprzed ery Thanosa, ale kompletnie gubi się jako przewodnik po kolejnym dziesięcioleciu, które dopiero nadejdzie. Za dowód niech posłuży fakt, że tutaj nawet sceny po napisach doczekały się już memów – głównie za sprawą swojej miałkowatości i tego, że ludzie nie doczekali się niczego ważnego, niczego co nakazuje im czekać na kolejny film z serii – czy to Strange’a 3 czy następnego w kolejności (już w czerwcu) Thora (chociaż na niego to ja akurat czekam).
Warto jednak zwrócić uwagę, na całkiem niezłe role trojga głównych bohaterów – Benedict Cumberbatch, Elizabeth Olsen oraz Xochitl Gomez wypadają naprawdę doskonale, a partnerujący im w roli drugoplanowej Benedict Wong dodaje lekkiego, komediowego sznytu.
Recenzowany film jest więc poprawny, ale zdecydowanie oderwany od aktualnej filmowej rzeczywistości. Jeśli jesteście (jak ja) fanatykami seriali/filmów Marvela, to nowego Doktora Strange’a obejrzycie z pewnego rodzaju przymusu i co ważniejsze będziecie się bawić tak jak zwykle. Jeśli jednak interesuje Was koncepcja wieloświatów, to prawda jest taka, że nie tylko o stokroć wypada lepiej Wszystko wszędzie naraz, ale nawet animowany Spider-Man Uniwersum z 2018 roku.
Jak na kolejną produkcję Marvela jest ok, jak na multiświaty lub krok niosący całe DCU do przodu – dużo za słabo. Już lepiej obejrzyjcie sobie What If?, gdy 14 czerwca wejdzie do Polski Disney +. Och, oby Thor nie próbował być czymś więcej niż się zapowiada. Moja ocena 7/10, ale jest to poziom spadkowy. Niestety!