Czasami oglądamy jakiś film i zastanawiamy się głośno: dlaczego dany pomysł ujrzał światło dzienne dopiero teraz? Przecież to takie proste i mało wymagające: Bierzemy Jasia Fasolę i stawiamy go naprzeciwko jakiegokolwiek przeciwnika, w tym wypadku pszczoły. Co się może nie udać? Jak się okazuje papier wszystko przyjmie, ale co z ludzkim okiem i mózgiem? Myślę, że i na to znam odpowiedź. Obejrzałem w sobotni wieczór serial Człowiek kontra pszczoła i powiem Wam – czy i Wy powinniście. A odpowiedź będzie mocno niejednoznaczna!
Trevor (Rowan Atkinson) to życiowy nieudacznik, który niczego nie jest w stanie zrobić dobrze. Jest też rozwodnikiem, który rozpaczliwie stara się ponownie nawiązać kontakt ze swoją nastoletnią córką. Pewnego dnia wreszcie znajduje pracę: zostaje opiekunem domu, którego właściciele wyjeżdżają na wakacje. Wszystko ułożyłoby się dobrze, gdyby do rezydencji nie wleciała pszczoła….
Sam Atkinson zagrał oczywiście świetnie, w swoim nienagannym komediowym stylu. Jest osobą, którą lubimy od samego początku, aczkolwiek człowiekiem z gruntu niesympatycznym – i chociaż współczujemy mu od pierwszej minuty, to absolutnie nie jest wart naszego współczucia. To cudownie, że scenarzyści byli w stanie napisać taką postać, która pomimo swojej prostoty wzbudza tak skrajne emocje. Reszta supportujących aktorów to raczej skromne dodatki – policjant, kilku złodziei, właściciel i właścicielka domu. Większą rolę ma chyba tylko ta ostatnia, aczkolwiek wpada w oko – może to dzięki urodzie wprost z Szanghaju, a może dlatego, że jest jedyną osobą z jakimkolwiek wyrazistym charakterem. Sama pszczoła również wypada nieźle, jest odpowiednio pulchna i urocza, więc jako efekt komputerowy prawie zawsze wygląda tak jak powinna – gorzej, że pokpili trochę sprawę podążania wzroku Atkinsona i czasami doskonale widzimy, że on jej nie widzi.
Scenariusz nie jest przesadnie skomplikowany, ale przyznam, że kilka razy nawet sprytnie mnie zaskoczył. Serial składa się z krótkich, nieprzeciągniętych, 10 minutowych odcinków, których w całym sezonie jest zaledwie 9. Daje nam to trochę ponad 1,5h akcji, śmiechu i podniesionego ciśnienia. Jak to w filmach z Atkinsonem bywa – praktycznie nie ma tutaj dialogów, skupiamy się raczej na slapstickowym poczuciu humoru, bardzo uniwersalnym niszczeniu mienia czy takich typowych wywrotkach na skórce od banana. Z góry jednak powiem, że całość jest trochę mądrzejsza niż mogłoby się wydawać i celuje w nieco wyższe progi – rezydencja jest bogata, pełna dzieł sztuki, laserowych zabezpieczeń i czyhających na każdym rogu niebezpieczeństw. Jest więc lepiej niż się spodziewałem, chociaż ze dwa razy twórcy popłynęli zdecydowanie za daleko i dosłownie sięgnęli poziomu „kupy”. Totalnie niepotrzebnie, tym bardziej, że wystarczyłaby jedna większa akcja na odcinek, ale tutaj właśnie rodzi się inny problem…
Człowiek kontra Pszczoła to jak wspomniałem 9 odcinków po ok. 10-12 minut (pierwszy z nich jest odrobinę dłuższy). Odcinki w odróżnieniu od innych seriali „przycięte” są jednak na chama, co oznacza… że to nie jest serial. Początkowo jeszcze jako tako nie chciałem w to uwierzyć, im jednak dalej tym mniejsze podziały na poszczególne wydarzenia. Czy to źle? Tak, ponieważ daje jasną wiadomość, że Człowiek kontra pszczoła to film pełnometrażowy, który widocznie był zbyt słaby i zbyt pusty fabularnie, aby zostać filmem. Całość jest zmyślnie poprowadzona od A do Z, aczkolwiek o ile na 10 minutowe odcinki wystarcza, o tyle na kinówkę już absolutnie nie – jak więc ocenić produkcję, która w pewnym stopniu jest ochłapem i chociaż w jednej formie jest bardzo fajna, to już na starcie autorzy jasno nam powiedzieli, że w innej jest do dupy?
To zdecydowanie trudna sprawa, ponieważ recenzowany serial to najprawdopodobniej pocięty na kawałki film, który w innej wersji nie zyskałby ani popularności ani odpowiedniej widowni, a może nawet dystrybutora. Najgorsze jest w tym to, że generalnie całkiem mi się podobało – a najmocniej właśnie wkurzało mnie klikanie „play” kolejnych odcinków. Stoimy więc przed trudną sytuacją recenzencką: Film jest za słaby na produkcję pełnometrażową i jako taka nie zadowala. Serial z kolei jest bzdurnie podzielony, bo to tak naprawdę film – co wyrzuca nas z rytmu – ale jako 10 minutowe sesje sprawdza się wyśmienicie i może śmieszyć. Tak więc czy jedna i ta sama produkcja może być tak skrajna? Okazuje się, że tak.
Czy warto? Moją pierwszą myślą było „dlaczego to powstało dopiero teraz”? Pomysł jest prosty, ale zabawny, a wykonanie przyzwoite. Nie wyobrażam sobie lepszego castingu Trevora i żałuję, że Człowiek kontra pszczoła jest zamkniętą całością. Jednak uczciwie muszę powiedzieć, że gdybym poszedł na to do kina tak dałbym maksymalnie ocenę 5/10, a o filmie zapomniał 10 minut później. W formie serialu (pomijając, że co chwila musiałem włączać kolejny odcinek) ocena podskoczyła w mojej głowie nawet w okolice 8/10. Jednak to specyfika mojego miernego poczucia humoru, sympatii do Atkinsona i wieczoru w którym potrzebowałem tego typu rozrywki. Jeśli bawi Was bieganie z miotaczem ognia po cudzej rezydencji – ta produkcja jest dla Was. W przeciwnym wypadku odpuścicie – to jednak ponad 1,5h komedii, którą trudno jednoznacznie sklasyfikować i w którą nie wierzyli sami twórcy.
Mi się podobało, ale co ja tam wiem 🙂