Kilka dni temu, przeglądając Amazon Prime, natrafiłem na pierwszy sezon australijskiej wersji The Office. Jako fan wersji US i innych adaptacji z różnych krajów, z ciekawością sięgnąłem po tę produkcję. Muszę przyznać, że mimo że nie dorównuje kultowej wersji amerykańskiej, oglądało mi się ją całkiem przyjemnie, choć niepozbawiona była wad. Australijska wersja wydaje się najbliższa oryginałowi (wersji z UK), co jednak budzi mieszane odczucia – jest to zarazem zaleta, jak i ograniczenie, które wywołuje pewien niedosyt.
Główną bohaterką tej odsłony jest Hannah Howard, grana przez Felicity Ward, która wciela się w charyzmatyczną, choć wciąż niekompetentną szefową. Jej postać przypomina dobrze nam znanych Michaela Scotta z amerykańskiej wersji czy Davida Brenta z brytyjskiego oryginału, choć różni się drobnymi szczegółami, które nadają jej nieco inny charakter. Hannah zdaje się jednak odtwarzać stereotypowego szefa The Office bez większych zmian – to wciąż ta sama postać, która, choć zabawna i pełna niezręczności, trochę rozczarowuje przewidywalnością. Ward daje z siebie wszystko i świetnie odnajduje się w tej roli, ale jej bohaterka nie wyróżnia się niczym szczególnym, co uczyniłoby ją autentycznie australijską i wyjątkową. Liczyłem na to, że styl bycia australijskiej szefowej okaże się świeższy – z unikalnym, bardziej lokalnym kolorytem i humorem, który wydobyłby specyfikę tego miejsca. Hannah jest zabawna, ale często odnosiłem wrażenie, jakby wciąż odgrywała schematy wypracowane przez swoich poprzedników. W efekcie, choć nie brak jej uroku, wydaje się mniej wyrazista niż można by tego oczekiwać.
Również postaci drugoplanowe, czyli zespół pracowników, w dużej mierze powielają archetypy znane z innych wersji serialu. Mamy tu zbiór typowych „biurowych” osobowości, które w założeniu powinny wnieść humor i różnorodność, ale ostatecznie trudno pozbyć się wrażenia, że są kopią znanych nam już postaci. Jest oczywiście wątek romantyczny, trochę specyficznej, „biurowej” melancholii i sporo niezręcznych sytuacji. Niemniej, brak im tej świeżości i autentyczności, które mogłyby ożywić tę adaptację i przyciągnąć widzów czymś nowym. Liczyłem na ciekawsze ujęcie relacji między postaciami, ale niestety, mamy tu raczej powtórzenie znanych schematów. Nawet wątek „Jim-Pam” w tej wersji wydaje się wymuszony i nieco niezręczny – czegoś tu zabrakło, by zaskoczyć widza i nadać mu nowy wymiar. Aktorzy, choć wyraziści, często wydają się zbyt przerysowani – na przykład pracownik HR o charakterystycznych lokach bardziej przypomina postać z parodii SNL niż kogoś, kto naprawdę mógłby pracować w biurze.
Zdecydowanie zabrakło też odrobiny odwagi w przedstawieniu bardziej oryginalnych wątków i autentyczności. Australijskie The Office trzyma się kurczowo sprawdzonej formuły, bo jest to bezpieczny wybór, jednak osoby zaznajomione z poprzednimi adaptacjami mogą odczuć tutaj pewne déjà vu. Firma, która sprzedaje pudełka i zmaga się z codziennymi biurowymi problemami, próbując przy tym dostosować się do realiów pracy zdalnej czy mierzyć się z kryzysami osobistymi pracowników, powinna być doskonałym tłem dla kreatywnego humoru. Miałem nadzieję na coś bardziej dynamicznego i współczesnego, coś, co odświeżyłoby ten format. W porównaniu do innych adaptacji, australijska wersja zbyt często sprawia wrażenie spin-offu, a nie pełnoprawnej interpretacji.
Tym bardziej szkoda, bo australijski humor ma wiele do zaoferowania – jest lekki, sarkastyczny, czasem mocniej zakorzeniony w realiach lokalnych, co stanowi idealną mieszankę między brytyjskim a amerykańskim stylem. Moglibyśmy zobaczyć więcej tych unikalnych elementów w przedstawieniu biurowej codzienności, a serial mógłby wówczas rozwinąć swój potencjał. Przykład polskiej wersji The Office pokazuje, że można twórczo odejść od oryginału, dodając lokalne akcenty i humor, który uczyni produkcję bardziej swojską i bliską widzowi.
Podsumowując, The Office Australia to serial poprawny, który ma kilka udanych momentów, ogląda się go bez przykrości, ale niestety brakuje mu wyrazistej tożsamości i australijskiego sznytu. To produkcja, którą mogą docenić widzowie niezaznajomieni z poprzednimi wersjami, natomiast wierni fani formatu mogą poczuć niedosyt. Pierwszy sezon oceniam jako względnie udany, lecz liczę na więcej oryginalności w przyszłych odcinkach, o ile Amazon Prime zdecyduje się na kontynuację. Dajcie tej produkcji szansę i spróbujcie podejść do niej z otwartym umysłem – to tylko 8 odcinków.
🙈 PS: Moim zdaniem tutejsza „Pam” jest naprawdę urocza!