Zwiedziłem już wiele Warszawskich teatrów, ale przyznam szczerze, że nawet nie do końca wiedziałem, gdzie znajduje się Teatr Żydowski. Okazało się, że w jednym z moich ulubionych miejsc, które mijam czasami nawet dwa razy dziennie, ale nigdy nie znalazłem chwili, aby zastanowić się nad jego historią i kulturalnymi zasobami. Na szczęście to się właśnie zmieniło i teraz okolice placu Grzybowskiego nie skrywają już przede mną żadnych tajemnic.
Dzięki uprzejmości wspomnianego teatru, otrzymałem zaproszenie na sztukę „Ruchele wychodzi za mąż” i postanowiłem napisać recenzję.
Z góry zaznaczę jedno: nie bardzo znam się na żydowskiej historii i kulturze jako takiej. Owszem, wszystkie filmy o drugiej wojnie światowej oglądam z wypiekami na twarzy, ale przecież wiadomo, że to tylko strzępek faktów i trudno na nim opierać swoją wiedzę. Ze sztuk wystawianych w Warszawie widziałem tylko Kompleks Portnoya, ale tematyka jest jednak zdecydowanie inna.
Ruchele wychodzi za mąż to opowieść o pewnej rodzinie składającej się z dwóch córek i ojca. Pewnego dnia jedna z nich przyprowadza do domu narzeczonego i informuje, że wkrótce biorą ślub. Niestety nestor rodu nie tylko nie chce się na to zgodzić, co nawet swojej decyzji wyjaśnić. Jak można się domyślić prowadzi to do masy kłopotów, kłótni i wspomnień, które skrywają się w każdym zakamarku wspomnianego domu, gdzieś tam w Jerozolimie.
„Ruchele…” to w zamierzeniu dramat dotykający tematów trudnej i miejscami szarej, bolesnej przeszłości, który pomiędzy swoimi ciemniejszymi stronami stara się przemycić drobne, ale inteligentne żarty, trochę dobroci, radości. Takie zamierzenie jako idea sztuki jest słuszne i wprowadzona forma przeplatanych nastrojów zadowoli każdego.
Warto zaznaczyć także, że pomimo melancholijnego niekiedy klimatu, nie znajdziemy tutaj jakichś brutalnych opisów przemocy, a wiem, że znaczna część widzów omija tego typu fabuły, gdy w grę wchodzą wspomnienia o II Wojnie Światowej – które przecież nadal przerażają miliony osób na całym świecie. Tak więc bądźcie spokojni, trochę tego jest, ale z pewnością co wrażliwsi dadzą radę.
Aktorsko jest cudownie, casting został przeprowadzony bezbłędnie i już na tym etapie należą się oklaski. W głównych rolach zobaczymy: Joannę Rzączyńską, Ewę Greś, Małgorzatę Trybalską, Marcina Błaszaka, Stanisława Brudnego i Włodzimierza Pressa, którzy doskonale sprawdzają się w powierzonych im rolach. Gdy trzeba błaznują, gdy scena wymaga powagi – płaczą. Przyglądałem się ich pracy z uśmiechem na twarzy, ponieważ ich naturalność i swobodność jest wręcz niesamowita. Nie można tu wskazać kogoś „główniejszego” ponieważ wszyscy są całkowicie pierwszoplanowymi postaciami, nawet jeśli mają na scenie mniej minut niż inni. Dla mnie to ewenement i duży plus. Po prostu dobra robota, która zadowoli nawet wybredniejszego widza.
Jak już wspomniałem, aktorzy radzą sobie wspaniale, pracując na najwyższych obrotach. Jednak największą bolączką wspomnianej sztuki według mnie jest to, że chciałaby niesamowicie wzruszać, poruszając trudne tematy, np. obozów koncentracyjnych. Mimo takich treści „Ruchele” nie wywołała we mnie jakieś wielkiej emocji, ani nie zmusiła do przemyśleń. Scenariusz stara się zaskakiwać i na siłę wywoływać jakieś głębokie uczucia – problem tylko w tym, że przynajmniej mi wydaje się nie tylko ich pozbawiony, co wręcz przewidywalny, a przy tym niespójny. Przez całe przedstawienie domyślałem się co i dlaczego się stanie, a jedyne zaskoczenie to rzeczy, które się nie stały. W fabule oglądamy wszak jakiś problem i wewnętrzną walkę wiekowego bohatera. Tylko, że gdy przychodzi moment oczyszczenia, wyznań, te są skrzętnie pomijane, zatajane lub nieszczere. Bardzo trudno mi to zaakceptować, bo nie uważam tego dramatu za rzecz pełną, skończoną. Dokładnie to samo zauważyła moja teatralna randka – wszystko idzie jak po sznurku, w dodatku zostawiając niepotrzebny niedosyt i nawet nie otwarte pytania, a złość, że za gładko wszystko poszło, że zabrakło tych krytycznych 10 minut. Mimo tych minusów historia jest ciekawa, dialogi są dobre i sensowne, a motywacje bohaterów zrozumiałe.
Scenografia jest prześliczna, chociaż bardzo ascetyczna. Ja lubię stonowane, spokojne wnętrza i nie mogę powiedzieć o dekoracjach złego słowa. Stół, kozetka, rower, kwiaty i podwieszona kolejka elektryczna jeżdżąca ponad głowami bohaterów. Niby przypadkowe elementy, a doskonale wpasowujące się w fabułę i klimat. Szczególnie mocno przyciągają wzrok wiszące czarno białe zdjęcia, zresztą i one mają swoją historię. To piękne, gdy scenografia coś opowiada, a nie tylko zapycha scenę.
Dźwiękowo również jest świetnie, nawet szepty rozchodzą się bardzo dobrze i jeśli nie mamy kłopotów ze słuchem, to wszystko będzie dobrze. Zdecydowanie w Teatrze Żydowskim panuje genialna akustyka.
Ja jestem człowiekiem ugodowym i pewnie drobne zgrzyty jestem w stanie wybaczyć, ale jeden muszę wypomnieć. Generalnie rzędy są dość długie, a ja nawet siedząc praktycznie na środku, rozpraszany byłem nogą czy to Pani reżyser, czy suflerki. Niestety przyciągała wzrok, i to nie samym faktem, że to bardzo ładna noga była, a tym, że się ruszała, wystawała, pojawiała. Proponuje wcisnąć się trochę dalej za dekoracje.
Ruchele wychodzi za mąż to sztuka dobra technicznie, świetnie zagrana i przygotowana z dbałością o najmniejsze szczegóły, niestety dla mnie uboga scenariuszowo i zawierająca silne fabularne braki. Natomiast historia może wydawać się na tyle ciekawa, że bezproblemowo zebrała pełną widownie, w dodatku bardzo zadowoloną i skorą do długich, rytmicznie powtarzanych braw. To naprawdę zadziwiające ile przybyło osób i chociaż kilka miejsc było wolnych, dla mnie takie żywe zainteresowanie to znak pewnej jakości, która w środowisku teatralnym jest bardzo cenną cechą.
Mam taki charakter, iż zawsze jestem zdania, że samemu należy wszystko sprawdzić, jedynie sugerując się recenzją. Więc końcowo powiem tak: sztuka jako całość wypada dobrze i jeśli lubicie ten niezapomniany klimat żydowskich rodzin, to jak najbardziej warto się nią zainteresować. Jeśli oczekujecie pełnej fabuły, czy zaskakujących zwrotów akcji, to ja przynajmniej byłem zawiedziony. Ale we własnym zdaniu najważniejsze jest to, że jest nasze. Dlatego polecam wybrać się do Teatru Żydowskiego, a przynajmniej sprawdzić ich obfity repertuar.
Najbliższe spektakle: 20/21/22.03.2015 – ale śpieszcie się! Widzę, że ludzie już rezerwują miejsca. Cena biletu to 30-50zł w zależności od rzędu i faktu czy bilet jest normalny/ulgowy. Szczegóły znajdziecie tutaj.
Fotografie w recenzji: Marta Kuśmierz