Dziś przeanalizujemy dwa skrajnie różne filmy. Pierwszym będzie „Dziewczyna warta grzechu” czyli komedia romantyczna w brawurowej obsadzie, drugim będzie „Naznaczony: rozdział 3” czyli kontynuacja kultowej już serii horrorów. Czy warto wybrać się na któryś z nich z okazji taniej środy w Cinema City? Przekonajmy się.
– Dziewczyna warta grzechu
Dlaczego tak: Ponieważ w filmie przewija się całkiem niezła lista nazwisk: Owen Wilson, Imogen Poots, Jennifer Aninston to tylko początek wyliczeń, reszty możecie nie rozpoznać, ale na pewno ich twarze i role są Wam znajome. Kolejnym plusem jest fakt, że sam Woody Allen nie zrobiłby tak ciekawego filmu, a na pewno tak zabawnego. Obraz jest świetny, sensowny i dobrze nakręcony, przypomina połączenie delikatnych angielskich komedii romantycznych, z bardzo amerykańskim, luźnym pazurem. Dekoracje doskonałe, humor o którym już wspomniałem nie jest wymuszony, często sytuacyjny i trzymający się pewnych ciekawych reguł, fabularne twisty zaskakujące. Po prostu dobra robota.
Dlaczego nie: Jennifer Aninston wkurza mnie od zawsze, nie lubię i nigdy jej nie lubiłem. Jeśli oczekujecie jakoś bardzo „Allenowego” filmu, to oczywiście widać całkiem sporo różnic, głównie w tym, że jest bardziej wulgarnie.
Kiedy: O każdej porze dnia i nocy. To dobry film, warto go poznać i mieć go w kategorii „obejrzane”.
– Naznaczony: rozdział 3
O czym: Pewna dziewczyna pragnie skontaktować się z duchem zmarłej matki.
Dlaczego tak: Jest to horror klasy premium w sumie, mam tu na myśli fakt, że wpompowano w niego trochę pieniędzy i to widać chociażby po grze aktorskiej, dobrych kamerach czy straszydłach. No i jest to kolejna część bardzo kultowego horroru, a właściwie jego prequel „jak to wszystko się zaczęło”.
Dlaczego nie: Ponieważ ten film to brednia, tania opowieść dla nie wiem kogo, a jako prequel wcale nie jest „od początku” – raczej dostajemy losowo wybraną sprawę. Ogląda się to bez emocji, bez radości, bez strachu. Każda część dzieje się jakoś nie po kolei, ale trójka wisi już w ogóle gdzieś luźno w kosmosie, co po prostu irytuje. Podczas seansu ma się wrażenie, że lepiej „Naznaczony” prezentowałby się jako serial, tym bardziej, że zaatakowani zostajemy taką mieszaniną wątków i tricków, jakby znalazły się tu ze trzy odcinki produkcji telewizyjnej. „Wszystko już było” to mało powiedziane, bo totalny brak polotu i pomysłu policzkuje widza co kilka minut. Straszności też jak na lekarstwo.
Kiedy: Jeśli jesteście zakochani w tej serii, to oczywiście warto się wybrać. Prawda jest jednak taka, że „Obecność” i przyległe jej spin-offy są mniej durne, a historie walecznej medium najlepiej już sobie raz na zawsze odpuścić.