Czasami pewne rzeczy wydają się niemożliwe, np. wszelkie próby przeniesienia gatunku jakim są „slashery” do TV i przerobieniu ich na serial. Dzieje się tak dlatego, że w kinowych przebojach w typie Piątku 13-stego, po 90 minutach większość aktorów od dawna nie żyje. Próby z lat 80 i 90 spalały jednak na panewce, zwykle bazując na istniejącej marce, a całość sprowadzając do krótkich nowel przypominających epizody „Opowieści z Krypty”. W tym roku wydarzył się jednak cud, cud dla fanów zabójców w masce i niezbyt rozważnych nastolatków – MTV zaserwowało nam serialowy Krzyk, który okazał się produkcją wielką, przemyślaną i świetnie podaną, nie tylko reaktywującą znaną markę, co podchodzącą do tematu z jajem i logiką. Pisałem o nim tutaj. Pierwszy sezon za nami, a tym czasem Fox dostarczył nam Scream Queens. Czy równie dobre?
SQ opowiada o studenckim kampusie i domu pewnego kobiecego bractwa, przewodzonego przez niegodziwą Chanel i jej ponumerowane współlokatorki. Gdy w okolicy „Czerwony Diabeł” zaczyna wyżynać w pień studentów, dziekan bierze nasze bohaterki pod lupę.
Już rzucenie okiem na obsadę robi dobre wrażenie, w rolach głównych np. Emma Roberts, Lea Michele (Glee), Abigal Breslin czy chociażby Jamie Lee Curtis. Szczególnie ta ostatnia gra chyba w tym dla przysłowiowych jaj, jako zaprawiona w bojach „final girl” znana chociażby z serii Halloween. Dziewczyny dają z siebie wszystko, są wiarygodne, co zresztą nie jest szczególnie trudne przy tak napisanym i przeprowadzonym scenariuszu.
Otóż Scream Queens nie są tak do końca na poważnie. Twórcy celowo naśmiewają się z bractw, innych horrorów, próżności czy najtańszych chwytów świata grozy. Jedyny ochroniarz w całej okolicy to otyła „mamuśka” z inhalatorem? Owszem, a jeśli dodać do tego, że jest typową murzynką, ze wszystkimi ruchami szyją i wyrzucanym na prawo i lewo „bijacz”? A gdyby w końcu pozwolić jej się teleportować z miejsca na miejsce w sposób przeczący logice? Przykłady można mnożyć w serialu, gdzie każda dziewczyna jest próżna, każdy przystojniak w sumie okazuje się gejem, a śmierć pod kołami kosiarki jest jedną z najlżejszych.
Twórcy byli wyraźnie pewni sukcesu serialu, ponieważ włożono w niego duże pieniądze, co zresztą świetnie widać na ekranie: różnorodne miejscówki, ubrania, ba – nawet replika labiryntu z filmowego Lśnienia. I efekty specjalne, w końcu w slasherach muszą być trupy bez rąk, głów i w totalnie różnych konfiguracjach przecięć na pół. Wszystko tu dostaniemy, a dam sobie… coś uciąć, że na tym głupot nie koniec. Tylko w Scream Queens rozróba rozgrywa się w tle przebojów Backstreet Boysów.
Minusem jak dla mnie jest to, że niespecjalnie rusza mnie główny zły, nie jest osobą do której można się przywiązać, a w tego typu kinie widz z reguły kibicuje zabójcy. Tym razem jednak kompletnie obojętne mi jest kto i dlaczego zabija. Opinie wystawiam po sześciu odcinkach, więc nie macie tak naprawdę dużych zaległości i na pewno szybko nadgonicie. Za kilka dni siódmy z najpewniej trzynastu, więc dla fanów seriali grozy – niespodziewana perełka do sprawdzenia jeszcze dziś.
Zresztą już intro serialu pokazuje, że mamy do czynienia z jajami naśmiewającymi się z typowych slasherów. Będziecie oglądać? Oglądacie? Polecacie coś innego?