Kiedy myślę o Teatrze Ateneum przychodzi mi do głowy tylko jedno słowo – klasa. Tak właśnie oceniam tę instytucję, jako prawdziwy przybytek kultury, który zdecydowanie wyróżnia się na Warszawskiej mapie teatralnej. Z różnych powodów nie byłem tam od prawie, albo nawet ponad dwóch lat i wreszcie – powróciłem! Zacząłem od niewielkiej, ale z pewnością niesamowitej produkcji, a oto jej recenzja.
Pocałunek to jedna z tych sztuk, które można określić mianem „pięknej” opowieści, o wielu, całkiem przyziemnych sprawach. Ona i On, po przejściach, starsi i doświadczeni, spotykają się na pewnej górskiej ławce. Ona pragnie spokoju, On nie potrafi nawet przez moment milczeć. Dwa różne charaktery, których teoretycznie nic nie łączy. Czy to jednak, aby na pewno prawda?
W rolach głównych On czyli Krzysztof Tyniec i Ona czyli Marzena Trybała – dwoje niezwykłych, skomplikowanych i wielowymiarowych aktorów, którzy zjedli zęby na deskach teatrów. Nie jest chyba tajemnicą i rzeczą zadziwiającą, że w tym duecie dominuje jednak On, ponieważ postać grana przez Krzysztofa Tyńca jest gadatliwa, głośna, pełna eksplodujących opowieści i nie do końca kulturalnych zachowań. Ona z kolei to ostoja cierpliwości, kobieta w której tli się wielka chęć życia, ale po prostu brakuje na nie siły. Razem tworzą mieszankę naprawdę zniewalającą i chociaż scenariusz nie jest długi, a czasami wydaje się wręcz chaotyczny – musicie mi uwierzyć, że czegoś takiego doświadczyłem pierwszy raz w życiu. Gama uczuć towarzysząca oglądaniu spektaklu, jest niezapomniana.
Scenografia w dużej mierze bazuje na niedopowiedzeniach i grze słowem. Z jednej strony jest przepiękna, zwłaszcza, gdy otulona odpowiednim światłem i kontekstem, z drugiej bardzo zmienna i plastyczna, która na dosłownie setkę sposobów opowiada nieopowiedzianą jeszcze historię. Układ sali w której Pocałunek jest wystawiany tylko to potęguje, ponieważ wszystko dzieje się przy nas, aktorzy lawirują niebezpiecznie blisko widza, a czasami wręcz pomiędzy nim. Zobaczenie tego na własne oczy, jest swoistym przeżyciem, nie chcę mówić, że duchowym, bo fabuła jest jednak dość zwyczajna, ale szata w którą została ubrana skutecznie to maskuje. Całości dopełnia projektor, który wyświetla niby nieważne elementy, wizje – na scenografii. Dzięki temu i wspomnianej wcześniej grze świateł – jest troszeczkę baśniowo.
Wspomniana „zwyczajność” fabuły jednak w niczym nie przeszkadza, ponieważ całość jest podana tak delikatnie, że czujemy się jakbyśmy zapadali w pół-sen, obserwując aktorów walczących ze sobą i swoimi słabościami, mamy ich jak na wyciągnięcie ręki, burzy się więc pewna ściana, a dzięki tej bliskości – dźwięki rozchodzą się po sali wyśmienicie i z pewnością dokładnie usłyszycie każdy szept zawarty w tej pasjonującej rozmowie. W spektaklu pojawia się też uroczy śpiew ptaków – wszak większość akcji dzieje się na dworze.
Minusy? Owszem, ale wynikające poniekąd z fabuły. Krzysztof Tyniec ze swoim niezwykłym głosem potrafi krzyczeć, ale tylko do pewnej skali, gdy stara się to zrobić „po męsku” niestety przegrywa sam ze sobą, co mi akurat bardzo przeszkadzało. Drugą rzeczą jest fakt, że Ona została bardzo zdominowana i przesunięta do tyłu, przez co nie może pokazać nic więcej, oprócz tego co zostało napisane – a szkoda, ponieważ oboje mogliby mieć w tym duodramie naprawdę ciekawe możliwości prowadzenia swoich tajemniczych postaci.
Czy „Pocałunek” warto zobaczyć? Moim zdaniem jest to obowiązkowe przedstawienie dla wszystkich fanów teatru „z klasą” gdzie nic nie dzieje się bez powodu, a wszystko okrywa mgła tajemnicy. To jednocześnie najspokojniejszy i najbardziej przesycony namiętnością spektakl, jaki dany było mi zobaczyć. To taki klasyczny teatr telewizji, tylko że dotykający widza, wciągający na scenę, mieszający w głowie.
Pocałunek czeka na Was w Teatrze Ateneum na Scenie ’61’ już w kwietniu np. 12.04 i 13.04 o 19:15. Bilety w cenie 70zł kupicie w kasie teatru oraz na ich stronie www. Ale sugeruje się pośpieszyć, ponieważ miejsca rozchodzą się bardzo szybko.