Na świecie istnieje wiele filmów i seriali – ale to już wiecie.
Czasami technologia nie pozwalała osiągnąć lepszego obrazu, efektów specjalnych czy superszybkich ujęć. Dlatego powstało coś takiego jak remake – teoretycznie po to, aby osiągnąć coś, czego nie dało się zrobić kilkanaście lat wcześniej – a praktycznie dla nabicia kapuchy na starym produkcie.
Remake – termin odnoszący się do filmów, w mniejszym stopniu także do gier komputerowych, które zostały nakręcone bądź stworzone na nowo, z różnym stopniem zmian. Remakiem nie jest zazwyczaj nazywana ponowna adaptacja tego samego materiału źródłowego np. sztuki, książki, opowiadania, a jedynie film nakręcony ponownie, na podstawie tego samego, bądź do pewnego stopnia zmienionego scenariusza.
Oczywiście zgadzam się z tą definicją, bardzo mocno zaznaczając (co tłumaczy w stosownym artykule Wikipedia), że najważniejszy jest tu znaczący i tłumaczący wszystko odstęp czasu.
Natomiast nie wiem czy wiecie, ale są filmy koncepcyjnie zupełnie bez sensu, które nie tylko nie są remake’ami, ale też starają się wmówić że są zupełnie innym produktem, a nawet kontynuacją! Nie będę się tutaj mocno rozpisywał – po prostu sprawdzę na kilku przykładach czy również zauważyliście to zjawisko. Nie szydzę tutaj z tych filmów, bo niektóre są zupełnie wartościowe.
Hulk (2003) oraz Incredible Hulk (2008)
Zabawna sprawa, bo nigdy nie pamiętam kto gra Bruce’a Bannera – profesora przypadkowo napromieniowanego promieniami gamma, który w przypływie złości zamienia się w zieloną maszkarę siejącą chaos i zniszczenie. Ale byli to kolejno Eric Bana oraz Edward Norton. Więc w niedługim okresie czasu dostaliśmy dwie „jedynki”, opowiadające tą samą historię od nowa. Oczywiście, drugi „Hulk” jest zdecydowanie lepszym filmem, z genialną rolą Tima Rotha – jednak są to bardzo podobne produkcje i dość jaskrawe przykłady jawnego wyciągania kasy z tego samego produktu. Oczywiście możecie mi zarzucić, że „Incredible” był przygotowaniem terenu pod „Avengers”, jednak mam nadzieję że pamiętacie iż zagrał tam (moim zdaniem przechujowo) Mark Ruffalo czyli Banner numer 3. Jaki w tym sens?
Casino Royale (1967) i Casino Royale (2006)
Oba filmy to oczywiście Bondy. No więc ile jest Bondów o tej nazwie? Tak, macie rację – trzy. Ale najwcześniejszy z 1954 roku (będący pierwszą adaptacją książki Iana Fleminga) w ogóle nas nie interesuje. O co więc chodzi, skoro nie przejmujemy się jedną wersją, a te o którym mówimy mają idealny rozrzut czasowy pomiędzy nakręceniem? Otóż ten wcześniejszy jest czystej krwi parodią Bondowej koncepcji. Dobrze czytacie, to komedia. Wiedzieliście? Ja osobiście nie bardzo lubię wersję z 2006 roku, ponieważ mnie nudzi -za dużo tam pokera a za mało gadżetów. Chociaż mając wiedzę że to pierwsze pojawienie się Jamesa na kartach książki jestem w stanie mu to wybaczyć. Polecam jednak wersję podstawową z 54′ oraz jej parodię z 67′
Ghost Rider (2007) i Ghost Rider 2 (2011)
Nicolas Cage to człowiek legenda, weteran kina akcji, mężczyzna do którego chcesz się przytulić w zimową noc, bo wiesz że obroni Cię przed rabusiami którzy bankowo za chwilę wskoczą przez okno. Ponieważ wspomniany chłoptaś jest praktycznie bankrutem to chwyta się różnych fuszerek. Nie chcę absolutnie Nicolasa obrażać – ponieważ go strasznie lubię, no i pieniądze to rzecz aż nazbyt ulotna. W 2007 roku zagrał więc w ekranizacji komiksu o podpisaniu paktu z diabłem i pozyskiwaniu złych dusz jako motocyklista z płonącą czaszką. I wyszło to świetnie, Ghost Rider to jeden z moich ulubionych filmów z uniwersum Marvela. Oczywiście do czasu, ponieważ „dwójka” jest tak naprawdę jedynką. Mimo że Cage zagrał w obu tą samą postać – są nijak ze sobą powiązane, ba, mało tego! Dwójka neguje fabularnie jedynkę. Przeglądając oceny znajomych widzę, że odebrali to tak samo jak ja – jako zbezczeszczenie świetnego oryginału. Polecam jednak obejrzeć jeden po drugim – wrażenia takie jak u mnie (opad szczęki) – murowane.
Och, Karol! (1985) i Och, Karol 2 (2011)
Komedie od zawsze wychodziły nam najlepiej. Nie inaczej było z komedią erotyczną o pewnym Karolu który kochał wszystkie kobiety. W jedynce zagrał go przeuroczy Jan Piechociński, a w dwójce Piotr Adamczyk. No i wszystko byłoby dobrze, gdyby nie oszukańcza cyfra w tytule. Otóż oba te filmy są „jedynkami”. Żaden z nich nie jest kontynuacją następnego, ani poprzedniego. To już mniej lub bardziej czysty remake.Więc po co ta dwójka w tytule? Chyba tylko po to aby omamić nasze matki pamiętające część pierwszą – która jest bardzo dobra swoją drogą. Nie aby dwójka była jakoś koszmarnie zła – nawet mi się podoba jako mocno uwspółcześniona i z dzisiejszymi kobietami (ależ ich wygląd się zmienił!) na które patrzy mi się zdecydowanie lepiej. Ale cóż, musiałem o tym powiedzieć, dla wiedzy.
Wilfred (2007) i Wilfred (2011)
Tym razem po filmach przyszedł czas na serial o Ryanie – człowieku który próbował się zabić. Niestety nie wyszło mu to, ale to nie jedyny problem. Od próby samobójczej widzi psa sąsiadki jako wysokiego chamskiego faceta w kudłatym kostiumie.Wszyscy widzą uroczego szczeniaka, a on gadającego drania jarającego zioło – tytułowego Wilfreda. Nie jest to serial komediowy, raczej jest to dramat z domieszką czarnej komedii – ale bywa naprawdę śmieszny. No i tak, obie wersje są anglojęzyczne. W obu wersjach psa gra ten sam aktor – Jason Gann. Oba seriale mają też identyczną fabułę. I dzielą je tylko 4 lata. W nowszej wersji mamy za to Elijaha Wooda w roli nieszczęśliwego faceta – i sprawdza się on bardzo dobrze. Nie jest to więc tylko wykupienie australijskiego formatu na rynek USA – bo po pierwsze mówią tym samym językiem, po drugie gra ten sam aktor. Swoją drogą, bardzo żałuje że do dziś nikt nie wpadł na pomysł nakręcenia Polskiej wersji z Maciej Stuhrem i Karolakiem. Pasowaliby. Mimo że serial nie jest lekki, a im dalej tym bardziej psychotycznie – z czystym sercem polecam.
Operacja Piorun (1965) i Nigdy nie mów nigdy (1983)
To kolejne na tej liście Bondy, dodatkowo w obu zagrał Sean Connery. Niech Was jednak nie zmyli nazwa, ponieważ oba są o tym samym. Powiecie „to remake, spadaj!”, odpowiem Wam tylko że i tak i nie. Dlaczego? Otóż „Nigdy nie mów nigdy” nie jest oryginalnym Bondem, a produkcją nieoficjalną jak dwa pierwsze Casino Royale. Krąży plotka że Conneremu tak bardzo nie podobała się „Operacja Piorun”, że sam sfinansował część produkcji filmu aby tylko nakręcić go lepiej. Dodatkowo film był w swoim czasie bardzo mocno dyskredytowany przez studio MGM posiadające prawa do serii, ponieważ wypuściło ono jakiś czas wcześniej „Ośmiorniczkę” z Rogerem Moorem. W prasie nawet trwała bitwa Bond vs. Bond o to który film okaże się większym sukcesem.
Już na sam koniec zwrócę uwagę na jeszcze jedno dziwne zachowanie filmowców. Niech za przykład posłużą filmy [REC] (2007) oraz Kwarantanna (2008). Rok różnicy, ten sam scenariusz (co do sceny), tylko zamiast po hiszpańsku to po angielsku. Już pomijam, że oryginalna produkcja jest po prostu lepsza i że to jawne wyciąganie kasy. Chciałem zauważyć coś innego – otóż każdy z nich ma sequele. [REC] ma trzy: [REC2], [REC3]: Geneza oraz kręcony właśnie [REC4]: Apokalipsa. Natomiast film „na licencji”, bo trudno go nazwać podróbą – ma tylko jeden sequel: Kwarantanna 2: Terminal, która w dodatku przenosi się do wnętrza samolotu. I tu już zupełnie nie rozumiem, bo po co, po roku kręcić ten sam film dla innego kraju, a później odchodzić od oficjalnej linii sequeli i robić zupełnie coś innego?
No i mamy wycieczkę przez podwójne filmy za sobą. Zadaliśmy kilka mniej lub bardziej ważnych pytań – ale zwróciliśmy uwagę na to, że świat filmowy to bardzo dziwna i nie zawsze logiczna machina.
Większość opisanych produkcji jest warta uwagi, temat nie został oczywiście wyczerpany, ponieważ istnieje np. firma The Asylum podrabiająca znane filmy i wrzucająca je do kina lub na DVD kilka dni przed oryginałami (chociaż np. podróbka Paranormal Activity o nazwie Paranormal Entity jest zdecydowanie lepsza). Ale o tym kiedy indziej, jeśli będziecie chcieli.
Swoją drogą, zna ktoś łudząco do siebie podobne, ale bardzo różne produkcje niebędące remake’ami?