Dziś lecimy z dwoma nowymi filmami i jednym dodatkowym, który został pominięty tydzień temu. Wojownicze Żółwie Ninja, Epicentrum oraz Hercules.
– Wojownicze Żółwie Ninja
O czym: Zły facet chce rozpylić toksynę nad miastem, zmutowane żółwie pod rozkazami zmutowanego szczura starają się uratować świat, jednocześnie czyniąc zboczone uwagi w stronę Megan Fox.
Dlaczego tak: Ja osobiście poszedłem tylko aby obejrzeć z każdej strony wspomnianą Megan Fox, niestety trochę się zawiodłem, bo film jest ciemny i nie widać dobrze jej tyłka. Scena pościgu na śniegu jest w miarę dobra.
Dlaczego nie: Ten film to większy lub mniejszy gwałt na serii znanej z naszej młodości. Skierowany jest właściwie do nikogo, bo młodsi nie znają (90% seansów to wersje z dubbingiem!), a starsi chyba sobie darują (tylko 1 seans 2D dziennie!). Film jest za ciemny, okulary 3D przeszkadzają w oglądaniu. Animacja komputerowa jest brzydka, żółwie i szczur są bardziej przerażający niż bohaterscy. Fabuła to zlepek absurdów. Jest nudno, jest chaotycznie, nic tu nie cieszy. Walki są, ale bez powera. Zły jest – ale bez historii. W tym filmie nawet pizza ma kwaśny smak i nie pomagają naszywki Transformersów które mają na sobie żółwie (zauważyliście to?). Po prostu straszna kaszana, która trwa 87 minut – co już samo w sobie w erze prawie 3h filmów o bohaterach powinno mówić całkiem sporo o jej poziomie.
Kiedy: Nigdy.
– Epicentrum
O czym: Grupa łowców burz w raz z zastępcą dyrektora pewnego liceum oraz jego synem i kilkoma przypadkowymi osobami, starają się przeżyć największe tornado na ziemi.
Dlaczego tak: Generalnie przypomina to bardzo horror o nastolatkach: ładne ujęcia, ładni aktorzy, trochę trupów i naprawdę niezłe efekty specjalne. Główna laska (ta młoda, nie ta koszmarna ze Skazanego na śmierć/The Walking Dead) ma fajny biust, niestety zwykle go chowa, ale opłaca się go wypatrywać i tak. Film trzyma w napięciu i jest nieźle zrealizowany, naprawdę mi się podobał i nie nudził jak liczne „podróbki” telewizyjne.
Dlaczego nie: Film kręcił jakiś dekiel, to że imituje miejscami „kamerę z ręki” jest do ogarnięcia i przyzwyczajenia się. To, że w niektórych pomieszczeniach przeskakuje na kamery przemysłowe też. Ale jakim cudem do jasnej cholery pojawiają się sceny, w których wszyscy są widoczni? I nie, nie ma wtedy normalnego widoku, również jest kamera z ręki, tylko trzymana przez chyba ducha. Strasznie mnie to irytowało. Film mimo wspomnianych dobrych efektów specjalnych, nie ma szans konkurować z Twisterem, Pojutrze czy 2012 – ponieważ dzieje się głównie na wsi i nie ma w nim nic spektakularnego. Fabuła zawiera za dużo drętwych amerykańskich gadek. Jak na tak katastroficzny obraz – jest mało trupów. Już w ostatnich Transformersach było ich minimum 3x więcej.
Kiedy: Właściwie to można na to iść do kina już teraz, bo w gruncie rzeczy to najprzyjemniejsza z premier tego tygodnia.
– Hercules
O czym: Pół-bóg jako najemnik do wynajęcia, który z chęcią za trochę złota zabije potwora czy obroni królestwo.
Dlaczego tak: No jest Dwayne „The Rock” Johnson. Są całkiem fajne dekoracje i jeśli już coś wymaga efektów specjalnych to też nie jest jakoś bardzo złe. Widać, że scenarzyści mieli pomysł, na przedstawienie trochę alternatywnej historii jednego z najsłynniejszych, mitycznych bohaterów.
Dlaczego nie: Bo to nędzne jest, słabe, przekombinowane. Nie bardzo jest się czym zachwycać, fabułę tego typu widzieliśmy już wiele razy, same bitwy i starożytna Grecja nie są tak fajne jak chociażby w 300, a nawet w Pompejach. Tak na dobrą sprawę to nie ma tutaj potworów, a sam Hercules przedstawiony jest w dość dziwny sposób, miejscami zbyt ludzki i wprost odcinający się od bycia pół-bogiem. Film jest trochę niepotrzebny, nie dziwie się, że dowiedziałem się o nim na tydzień przed premierą – taki tam wakacyjny zapychacz.
Kiedy: No nie wiem w sumie, tak naprawdę to można i nigdy.