Teatr Kamienica to jeden z nielicznych teatrów prowadzonych z pasją i wielkim zapałem – dyrektor tego przybytku – Emilian Kamiński – dwoi się i troi, aby zapewnić widzom jak najlepsze przeżycia i zabawę. Jeśli chodzi o mnie, to razem ze swoją dziewczyną zawsze chętnie damy szansę ich przedstawieniom i gdy tylko pojawia się taka możliwość: od razu biegniemy w gościnne progi tego przybytku, aby sprawdzić co tym razem pozytywnie nas zaskoczy. Kilka tygodni temu miała miejsce premiera sztuki „Czarna Komedia” – sztuki, która zaskoczyła mnie pod każdym względem. Przyznam szczerze – myślałem, że tytuł sugeruje poczucie humoru – nic bardziej mylnego. Chodzi o ciemność.
Czarna Komedia opowiada o pewnym wyjątkowym wieczorze podczas którego… gaśnie światło. Sytuacja jest pechowa z kilku powodów – główny bohater ma poznać groźnego ojca swojej dziewczyny, w dodatku ma ich również odwiedzić sławny i bogaty koneser sztuki. Do tego dochodzi wścibska sąsiadka, sąsiad gej (którego eleganckie meble nasz bohater sobie przywłaszczył) oraz… pracownik elektrowni, który ma przywrócić prąd. A czy wspomniałem, że szalona „była dziewczyna” również pojawiła się tego dnia w mieście?
Zanim przejdę do obsady, muszę, muszę powiedzieć kilka słów o najważniejszej „atrakcji” Czarnej Komedii czyli „odwrotnym” braku prądu. Sytuacja wygląda tak, że gdy na scenie świeci się światło to aktorzy „nic nie widzą”. Natomiast w totalnej ciemności odnajdują się tak samo jak w środku dnia. Oczywiście przez większość sztuki widzowie nie mają problemu z dostrzeżeniem tego co aktualnie się dzieje, gdyż aktorzy poruszają się tylko w teoretycznej „egipskiej ciemności”. Daje to bardzo fajny efekt zagubienia – Ci potykają się o siebie, o meble, nie są świadomi tego kto w tym momencie jest w pokoju, a przysłowiowy Kowalski widzi wszystko jak na dłoni.
W rolach głównych wystąpili: Mateusz Damięcki, Jan Wieczorkowski, Marieta Żukowska/Marta Wierzbicka, Elżbieta Jarosik, Andżelika Piechowiak/Anna Maria Jarosik, Tomasz Sapryk/Sebastian Konrad, Jacek Lenartowicz/Piotr Zelt, Jacek Kopczyński/Albert Osik. Szczególnie mocne brawa należą się Janowi Wieczorkowskiemu, który w roli bardzo przyjacielskiego geja zagrał rewelacyjnie. Wiem, że tego typu postacie nie wymagają co prawda wielkiego warsztatu, bo samo pójście w skrajność robi już bardzo dużo roboty, ale tym razem naprawdę było bardzo zabawnie, a co najważniejsze również nienachalnie. Pomijając, że każdy z aktorów zagrał bardzo dobrze, bo i sama sztuka pozwoliła im na to, tak warto jeszcze zwrócić uwagę na rolę Marty Wierzbickiej – ta zagrała świeżo, żywo i wprowadziła swoim występem bardzo miłą atmosferę – pozwalając trochę zwalniającemu scenariuszowi na powtórny rozkwit. Czy ktoś z obecnych zagrał gorzej od innych? Nic w tym stylu – wszyscy dali radę.
Scenariusz jest naprawdę solidny i zarzucić mogę mu jedynie samo przesycenie „ilością” braku prądu – oczywiście to sztuka, która w głównym mierze opiera się o ten motyw, ale jak wiadomo co za dużo to i świnia nie zje, a aktorzy ciągle muszą grać na pół gwizdka. Niby fajne jest to, że się potrącają, cudem omijają przypadkowe ciosy, a widz „wie więcej” i może to odbierać w doskonały i pełny sposób, aczkolwiek dwie godziny ciągle tego samego to trochę za dużo. Pomijając wspomniane przesycenie, jak już wspomniałem – zabawa jest przednia – jest główna para, jest „wojskowy” groźny ojciec, jest sąsiad gej, wścibska sąsiadka, a także kochanka i pewna wielka pomyłka. Sztuka napisana jest lekko, wesoło i tak też została w Kamienicy odegrana. Nie nudziła mnie ani przez chwilę, a to cenię najbardziej.
Nagłośnienie jest okej i wszystko bardzo dokładnie słychać – a to ważne, bo wiadomo przecież, że w farsach ludzie często szepczą, ukrywają się gdzieś czy chodzą na czworaka – na szczęście wszystko wydaje się być w porządku, a najcichsze nawet dźwięki docierają do widza wyraźnie i bez jakichkolwiek opóźnień czy zakłóceń. Oświetlenie chociaż początkowo mylące (sam początek) dobrane jest odpowiednio starannie, a gra światłem jest doskonale wyreżyserowana. Trudno się do czegokolwiek przyczepić.
Dekoracje niestety to dość zwykły, niczym nie wyróżniający się poziom znany z setek innych sztuk. Mieszkanie, trochę błyskotek, schody, budda, flaszki z alkoholem i jakaś tam sztuka nowoczesna. Generalnie ładnie to wszystko wygląda, ale nie powiedziałbym, że jest jakoś strasznie bogato i urzekająco. Kamienica miewała już lepszą scenografię – zwłaszcza, gdy ta powinna odgrywać ważną rolę, bo aktorzy o wszystko muszą się przecież potykać. Niby jest poprawnie, ale zachwytu nie odczułem. Niby wszystko świeci, ale jakimś stłumionym blaskiem.
Moim zdaniem jednak „Czarna Komedia” to naprawdę dobre, fantastycznie wyreżyserowane przedstawienie, które wprowadza w skostniały już gatunek fars trochę nieskrępowanej świeżości. Co prawda „awaria prądu” jest trochę za długa i spójrzmy prawdzie w oczy – kto by tyle wysiedział w ciemnym mieszkaniu pełnym ludzi – ale przymykając na to oko możemy się naprawdę wspaniale bawić. Jestem szczerze zaskoczony i oczarowany.
„Czarną komedię” zobaczycie w Teatrze Kamienica w dniach 18, 19, 20 stycznia 2019. Bilety w cenach od 80 do 120 zł kupicie w kasie teatru oraz przez ich stronę internetową. Ze swojej strony polecam, bo recenzowana sztuka potrafi zaskoczyć. Jeśli w tego typu produkcjach szukacie ciągle czegoś nowego – to warto już teraz zarezerwować bilety do Kamienicy. Bo i warto!