Najnowszy film Patryka Vegi stracił swój „Pitbull’owy” przydomek w wyniku pewnej niejasnej sprzeczki producenckiej. Z tego też powodu tym razem otrzymujemy produkcję bardzo podobną względem poprzednich części, ale mimo wszystko w odrobinę odmiennej stylistyce i teoretycznie całkowitym odcięciu się od tej uwielbianej (czemu?) przez Polaków marki. Tak więc do kin w całym kraju nadciągnęły „Kobiety mafii” i spokojnie mogłyby robić za sequel filmu „Pitbull. Niebezpieczne kobiety”, tylko że z kilkoma małymi różnicami. Chociaż może nie aż tak małymi. Już wyjaśniam jakimi.
Kobiety Mafii opowiadają o tym co zawsze: o policjantach, przestępcach i kobietach obydwu tych grup. Chociaż w opisywanej produkcji to słaba płeć jest tą naprawdę silną, to nie mogę oprzeć się wrażeniu, że to nadal nie do film końca o kobietach. Co prawda ich siłę czuć bardziej niż np. w Botoksie, ale chyba trochę mniej niż w „Niebezpiecznych kobietach” – panie są trudniejsze do zapamiętania i mniej ciekawe niż mężczyźni. Ale może w tym ich moc, aby zaskakiwać?
Napisałem, że nie do końca można odbierać „Kobiety mafii” jako sequel (nawet teoretyczny) Niebezpiecznych Kobiet. To wszystko jest spowodowane nieznośną manierą Vegi, który w kółko eksploatuje tych samych aktorów, których to zresztą w każdym swoim filmie zabija, w następnym ożywia i obsadza w innej (chociaż bliźniaczo podobnej) roli i tak w kółko. Ciężko więc o sequel z prawdziwego zdarzenia jeśli każdy kolejny film jest wariacją w temacie poprzedniego, sytuacją w której otrzymujemy produkt złożony z pomysłów, które nie zmieściły się w innych wersjach.
Nie będzie więc dla nikogo wielkim zaskoczeniem, że chociaż Patryk Vega „tytuł” swojej dochodowej serii nieodwracalnie stracił, to aktorów ze sobą zabrał. Tak więc w rolach głównych ponownie: Olga Bołądź, Agnieszka Dygant, Katarzyna Wanke, Bogusław Linda, Tomasz Oświeciński, Sebastian Fabijański, Janusz Chabior, Olaf Lubaszenko. Tradycyjnie nie ma sensu rozpisywać się nad talentem poszczególnych person, bo po pierwsze wszyscy wiemy jak grają, a po drugie robią kolejny raz to samo co zwykle: Bołądź to twarda suka, Fabijański jest powolny, melancholijny i apatyczny, a Chabior straszy swoją krzywą gębą. I to jest właściwie dobre – aktorstwu większości z tych osób niewiele można zarzucić nawet wtedy, gdy specjalnie się na ekranie nie przemęczają. Chociaż… jeśli już mam być szczery to w moim odczuciu Bogusław Linda nie ma już po tylu latach serca do filmów i jego występ jest chyba najbardziej nieprzekonującym z całego filmu. O ile kiedyś odbierałem go jako twardziela, tak teraz w tej roli wypada niesamowicie słabo i protekcjonalnie. Szczególnie jego głos, który zawsze mnie uspokajał i wzbudzał wiele sympatii – tym razem denerwował. Zdaje sobie oczywiście sprawę, że to również wina źle napisanych dialogów, ale to jednak Linda i nie tak to powinno wyglądać. Zastanawia mnie również brak ambicji niektórych z nich, aby w kółko powtarzać te same schematy i w ogóle się nie rozwijać – ale co ja tam się znam. Vega zapowiedział już trzy następne filmy i prawdopodobnie niewiele się w nich zmieni. Aczkolwiek gratuluję Oldze Bołądź sceny tańca na rurze – wyszło zachwycająco.
Sama fabuła wypada ku mojemu zdziwieniu zdecydowanie na plus. Nie jest oczywiście bardzo dobra, być może dla większości z Was nie jest nawet zwyczajnie dobra, ale w odróżnieniu od wszystkich poprzednich „pitbulo-botoksów” czuć, że nie tylko ma ręce i nogi, ale również nie zawiera dwóch uporczywie irytujących elementów: po pierwsze fabuły uszytej z luźno połączonych scenek i gagów, a po drugie rzucania tekstami, które przypominają dowcipy sytuacyjne z pierwszego lepszego serwisu z żartami 18+ znalezionego w Google. Tym razem wszystko jest o wiele bardziej stonowane i przemyślane. Fabuła chociaż początkowo chaotyczna to jednak trzymająca się kupy, dialogi – chociaż nadal z „kurwami” zamiast przecinków – trochę bardziej naturalne i nie popadające w groteskę, a sam szkielet i co najważniejsze samo zakończenie – napisane zostały sprawnie i zadowalająco. Przemocy nadal jest dużo, ale nie jest już sztucznie wydziwaczona i przejaskrawiona. Tym razem jest dość naturalnie, nadal brutalnie, ale do przeżycia.
Przyznam więc oficjalnie, że jestem mocno zdziwiony tym, czym stały się „Kobiety mafii” i w jakim kierunku zmierza sam Vega. Jest zdecydowanie lepiej niż było, a od takiego Botoksu dzielą nas po prostu lata świetlne. Oczywiście to nadal prostackie kino, które żeruje na przemocy, cyckach i one liner’ach z niezbyt mądrym przesłaniem, ale nastawiłem się na coś gorszego. Co prawda drżę już na samą myśl, bo słyszałem, że boski Patryk następny film nakręci o pedofilach, ale… cóż, mogło być gorzej! Tak więc dożyliśmy czasów, w którym Vega nie reżyseruje już beki, a po prostu przeciętne kino, które zdaje się mieć światowe ambicje. Mnie się podobało.
ps. a jeszcze zostając w temacie gangsterki, to za jakieś dwa tygodnie wchodzi do kin… Pitbull: Ostatni pies z główną rolą… Dody. Co za dużo to i świnia nie zje, ale nastawcie się na to, że będzie recenzja. Czy tym razem też się zaskoczymy?
„przeciętne kino” – dobre sobie,
zajebiste filmy. W filmach amerykanskich tez sa przeklenstwa tylko ze po angielsku i nikt nie zwraca na nie uwagi w Polsce.
Scena z Warnke w ktorej ona wrzeszczy do męża ktory jest w wiezieniu, jest poprostu swietna, z jednej strony smieszna a z drugiej”ostra”. Dlaczego Vega ma omijac te sceny? Widz potrzebuje adrenaliny i swietnych ostrych tekstow
Miałam okazję obejrzeć w kinie i ogólnie mam podobne zdanie. To co mnie właśnie najbardziej bije w pierś to te prostackie teksty aż do przesady. Motyw z lodem u Oświęcimskiego czy te ryki zza muru więziennego przez Wanke to jedne z kilku aż do granic możliwości żałosnych scen. Film byłby całkiem spoko gdyby Vega właśnie takich scen omijał i nagrywał jak najmniej.