Na Twitterze trwa filmowa dyskusja, która zaczęła się od filmu Hobbit: Pustkowie Smauga. Niskie oceny niektórych ludzi wywoływały stany przedzawałowe u innych. Kłótnie, wyzwiska, ataki jednych na drugich. Dziś widziałem wymianę zdań o filmie „Siedem”. Że klasyka, trzeba szanować – bo powodów jest wiele. I ja się muszę do tego odnieść.
Samo pojęcie „klasyki” lub działa „kultowego”, absolutnie nie powinno zmuszać do automatycznego szacunku. Każdy z Nas ma własny gust, znam osoby które nie oglądały ani jednego Matrixa – czy są gorsze? Nie są.
O ile dość zrozumiałe są zachwyty nad filmami z listy TOP 100, o tyle czy naprawdę wzruszają i są najbardziej wartościowymi filmami świata? Również nie, znam ludzi dla których najlepszym filmem jest Toksyczny Mściciel, albo Księżniczka Mononoke – czyli dzieła o których większość osób nie słyszała.
Wielkie nazwiska reżyserów – zwykle z góry tworzą „film”. Tarantino, Kubrick, Nolan – od razu wiadomo, że film będzie zabójczy. Z góry wiadomo, że Nimfomanka będzie „wielkim kinem”. Mimo to, ja tego kina nie kupię, nie obejrzę. Nie lubię wyuzdanego seksu w filmach.
Można? Oczywiście, że można. Czy sprawia to, że jestem głupszy? Że nie potrafię docenić? Potrafię. O ile faktycznie ocenianie Hobbita na 2/10 jest zbrodnią i największym przykładem jak o filmach nie powinno się myśleć – o tyle nie uważanie „Siedem” za kino wybitne – już nie. Bo jak technicznie ocenić kultowość? Czy ona jest czasem? Długością filmów? Aktualnością zdarzeń?
Jest naszym subiektywnym zdaniem, pomnożonym o zdanie innych. To tak jak z Gwiezdnymi Wojnami i Star Trekiem. Obie marki są super – tak samo jak filmy o wielkich krokodylach.
Kultowość jest w Nas. Szanujmy tę iskrę w innych. I bądźmy rozsądni.