Jakiś czas temu miałem przyjemność uczestniczyć w specjalnym pokazie prasowym filmu Maria Skłodowska-Curie, wyróżniającym się tym, iż krótko po seansie odbyła się konferencja prasowa, na której pojawili się twórcy i aktorzy – dzięki czemu mam trochę szerszy obraz tego, w jaki sposób film powinien wyglądać, w stosunku do tego jak wygląda. Niestety muszę przyznać, że wielkiego hitu nie będzie, to i recenzja może wydać się bezsilna i ponura.
Maria Skłodowska-Curie to opowieść o najsłynniejszej polskiej noblistce, w dodatku nie tylko pierwszej kobiecie z tą nagrodą, ale również będącej pierwszym człowiekiem na świecie nagrodzonym dwukrotnie. Obserwujemy więc jej życie od chwili narodzin jej dziecka, aż po drugie najważniejsze wyróżnienie naukowe.
W rolach głównych Karolina Gruszka, Izabela Kuna, Daniel Olbrychski, Piotr Głowacki, Jan Frycz i całe zatrzęsienie aktorów francuskich, w większości nieznanych Polskiej widowni. Ponieważ jest to produkcja polsko-niemiecko-belgijsko-francuska, musicie wiedzieć, że przez 95% filmu dialogi są „po cudzemu”, a w naszym pięknym języku pada zaledwie kilka zdań. Tak więc „Maria” mówi do Nas jedynie napisami, aczkolwiek na szczęście nasi krajowi aktorzy mówią po francusku całkiem nieźle – tak więc przynajmniej nie ma wstydu. Pani Gruszka, wcielająca się w postać Curie, zagrała bardzo dobrze, przekonująco i naturalnie, jej roli nic nie można zarzucić, zwłaszcza, że rzeczywiście „fizycznie” przypomina sławną chemiczkę. Niestety w tym miejscu kończą się plusy, a zaczynają minusy. Większość aktorów pojawia się tylko na moment lub w trzecioplanowej, kilkuzdaniowej roli, Ci francuscy faktycznie coś tam grają (i oczywiście lepiej od naszych), ale i tak nikogo nie da się zapamiętać, a tym bardziej pochwalić. Co jakiś czas jakkolwiek gra Pani Kuna, ale też daleko jej do ideału. To niestety wina tego, iż…
Scenariusz leży. Fabularnie nie dzieje się może nic koszmarnie żenującego, ot jest kilka scen, które kompletnie do siebie nie pasują. Na szczęście naśmiewać się z całości po prostu nie można. Chociaż co z tego, skoro nie ma również czego pochwalić, a fakt, że nie jest źle, nie sprawia, że od razu jest dobrze – bo nie jest. Dlaczego? Na początek wypada wypomnieć dziury w tekście, które są jak polskie drogi po deszczu – raz płytkie i po chwili o nich nie pamiętamy, a innym razem głębokie, niebezpieczne i na długo zostające w głowie. Najlepszym przykładem niech będzie to, że po seansie nie miałem bladego pojęcia za co Curie dostała drugiego nobla, ponieważ w filmie jest niepewną siebie kobietą, która ciągle narzeka, ciągle płacze, że potrafi działać jedynie ze swoim mężem, a bez niego jest nikim. Zresztą w pewnej scenie, pewien profesor mówi innym, że od bodajże 6 lat Curie niczego nie osiągnęła, a już chwilę później, w następnej – kurier informuje ją o Noblu. Czemu? Za co? Z jakiej okazji? Nie wiem. I jest tego więcej. Film jest również nudny, przegadany, przypomina tanie telewizyjne romansidło sprzed lat – kadry są ziarniste, pokryte zamglonym filtrem. Chwilami człowiek czuje się, jakby oglądał Modę na sukces, albo chociażby polską Lalkę – czuć starość. Jest to oczywiście celowy zabieg, bo dane mi było wysłuchać wyjaśnień reżyserki – no i przez tę jej romantyczność dostaliśmy coś już na starcie niewyjściowego do dzisiejszego widza. Coś, co po prostu nie może nas porwać.
Warstwa dźwiękowa jest okej. Aktorzy wypowiadają się głośno, wyraziście i ze znośnym akcentem, a gdzieś tam w tle przewija się również całkiem sensowna muzyka. Doszły mnie nawet słuchy, że w filmie znalazło się trochę utworów Beethovena, oraz innych słynnych kompozytorów. Natomiast, gdy na konferencji wyszedł temat właśnie muzyki i wykorzystanych fragmentów, zacząłem się zastanawiać, jak to możliwe, iż osobiście pamiętam czy zauważyłem chyba ze dwa. Soundtracku kupować nie warto, lepiej przeznaczyć pieniądze na jakąś inną składankę muzyki klasycznej. Tam przynajmniej obędzie się bez niespodzianek.
Z różnych powodów film hitem nie będzie, co prawda powstał w ramach szczytnego celu – 150 urodzin sławnej Polki, ale lepiej oglądałoby się go w formie fabularyzowanego dokumentu, który nie odpływałby w kierunku taniego romantyzmu, którego zresztą nikt po tej produkcji nie oczekiwał. Jeśli telewizje takie jak Polsat 2 tworzyłyby własne, autorskie filmy czy seriale, aby puszczać je „Polonii” o 6 rano naszego czasu – wyglądałyby właśnie tak jak recenzowany film – tanio, kiczowato i zbyt artystycznie. Co w sumie ironiczne jestem prawie pewny, że w innych krajach film zostanie lepiej przyjęty, ale cóż – różnice kulturowe i to, że jako naród nie pałamy patriotyczną miłością do głównej bohaterki, jak to jest np. z Francuzami, dają o sobie znać.
Jeśli czekaliście na dobrą historię o świecie chemii, emancypacji kobiet, walki ze swoimi słabościami, to lepiej czekajcie dalej, w moim odczuciu nie opłaca się tracić nie tylko pieniędzy, co po prostu swojego czasu. Wizja reżyserki w żaden sposób nie pokrywa się ze współczesnymi standardami, a że miało tak być? Zachodnie produkcje przyzwyczaiły nas niestety do tego, że epoka lub postać, to nie tylko przebrani ludzie i jeżdżące ulicami powozy konne.
Maria Curie-Skłodowska nie jest filmem złym i nie można właśnie tego doszukiwać się we wspomnianej produkcji. Nie można pytać ile beki da się z niego wyciągnąć – bo się nie da. Ale co ważniejsze „Maria” nie jest filmem dobrym i nie jestem w stanie podać chociażby jednego powodu, dla którego wypadałoby iść do kina. Ot zauważyłem ostatnio taki trend – robota została odwalona tak jak trzeba, tylko ktoś projekt trzymał do góry nogami.
—
Cenisz moją pracę? Dorzuć cegiełkę! Jestem na Patronite! https://patronite.pl/niekulturalny
To jakiś dziwny film. Nudny, a nie nudny, szary, złożony z wspaniałych ujęć i jednocześnie taki, który przyniósł mi ulgę kończąc się. Nie umiem też jednoznacznie powiedzieć o czym on tak naprawdę był. Korzyść dla mnie jest taka, że próbując dowiedzieć sie, o co chodzi zaczęłam buszować po internecie i pogłębiłam swoją wiedzę na temat epoki, radu i życia prywatnego noblistki i jej bliskich. Największe emocje wzbudził we mnie język filmu, bo to przecież także i polska produkcja i polscy aktorzy…
Kiepski film tak dawno się nie nudzilem żałosny. ….
Ogólnie to jest dość nudno i w pełni zgadzam się z tym porównaniem do telenoweli, ale zdziwiony jestem tym, że nie zwróciłeś uwagi na ten dziwny początek i zbędny koniec – jakieś sceny z prześcieradłem czy nie wiem czym. ech, nie nastawiałem się na nic, no ale…
Byłam dziś na seansie z samego rana, recenzja bardzo trafna, film nie spodobał ;///
Wygląda to faktycznie tak sobie, ale nie spodziewałem się niczego dobrego po tym filmie!