Mała Warszawa jest niezwykłym miejscem, które pełni rolę sceny dla najwybitniejszych aktorów oraz prezentuje jedne z najbardziej fascynujących scenariuszy adaptowanych na spektakle, które miałem przyjemność oglądać w ostatnich latach. To także przestrzeń, w której czuję się jak w domu – jest niezwykle surowo-przemysłowa, ale zarazem elegancka i przestronna. Przesiąknięta artyzmem i klimatem. Kilka dni temu miałem przyjemność uczestniczyć w premierze sztuki „Wyjątkowy prezent”. Przyszedł czas na pierwsze opinie, pierwsze refleksje, pierwszą recenzję tej nowej wiosennej produkcji!
„Wyjątkowy prezent” opowiada o na pierwszy rzut oka zwykłym przyjęciu urodzinowym – mamy jubilata, który świętuje swoje pięćdziesiąte urodziny, jego piękną żonę oraz przyjaciela rodziny, będącego jednocześnie wspólnikiem głównego bohatera. Kameralna atmosfera uroczystości przeradza się jednak w imprezę pełną napięcia, ukrytych sekretów i nieoczekiwanych zwrotów akcji, a wszystko to za sprawą „wyjątkowego prezentu” – książki, konkretnie „Mein Kampf” autorstwa pewnego niespełnionego malarza, znanego także jako jeden z największych zbrodniarzy wojennych…
W rolach głównych wystąpiła trójka znakomitych aktorów: Marcin Bosak, Jan Wieczorkowski oraz Aleksandra Popławska, a za reżyserię odpowiadarównie ciekawy – Tomasz Sapryk. Zacznę od tego, że wszystkie wymienione osoby to znani, doświadczeni i cenieni aktorzy, których długoletni warsztat i bezbłędne zrozumienie swoich postaci – wylewa się z każdej sceny. Marcin Bosak w roli głównej radzi sobie świetnie, jest przekonujący i bardzo zabawny, do tego niezwykle żywy. Jego rola zapadła mi w pamięci najdłużej, bo była najbardziej ludzka – pełna błędów, nieścisłości i wewnętrznego bólu. A przy tym najbardziej ludzka. Partnerujący mu Jan Wieczorkowski był za to dość enigmatyczny, stonowany, czyniąc swój charakter doskonałym odbiciem lustrzanym głównego bohatera. Aleksandra Popławska w roli żony wypada ciekawie, aczkolwiek jest jej dużo za mało – widać, że gra osobę emocnjonalną, o rozbudowanym charakterze, ale nigdy nie jest dane jej prawdziwie rozkwitnąć. Cała trójka, chociaż nie zawsze pozwala im na to scenariusz – prezentuje całkiem niezły poziom i oglądanie ich na scenie to ogromna przyjemność, zwłaszcza, że czuć sporą chemię między nimi, a ciekawe zabiegi stylistyczne (o których później) w fajny sposób potęgują odbiór. Trudno mi chyba narzekać na jakąkolwiek warstwę związaną z samym aktorstwem, co innego na jakość tekstu…
Wspomniałem już, że scenariusz Wyjątkowego prezentu nie zawsze daje radę – głównie dlatego, że jest płytki i niezwykle powtarzalny – chociaż wcale nie taki znowu oczywisty. Gdybyśmy wzięli wszystkie poruszone tu wątki i rozpisali je punkt po punkcie na jakiejś kartce – myślę, że zmieścilibyśmy się na połowie strony. Chociaż obserowane postacie mają do siebie naprawde wiele żalu, do tego żalu nawarstwianego przez wiele lat, a wręcz przez dziesięciolecia swojej znajomości – kłótnie, których jesteśmy świadkami są sprowadzane do totalnych podstaw i nieważności. Głównie do rozmów i krzyków dotyczących otrzymanego prezentu – przez co widz czuje, że wałkujemy w sumie ten sam temat w kółko i w kółko. Tak naprawdę, gdy skończy się jedna kłótnia o otrzymaną książkę, po chwili dostajemy w twarz resetem awantury – z dodanym nowym wątkiem, jakąś drobnostką, która wyjasnia trochę więcej. Niby można się z tą formą pogodzić, ale ponieważ sztuka ma niespełna 70 minut, a jest w niej trzech aktorów – bardzo boli mnie ilość jakościowego tekstu. Baa, widziałem monodramy dłuższe i bardziej treściwe, które nie kręciły się dookoła tego samego.
Rozmawiając z kilkoma osobami już po przedstawieniu, usłyszałem opinię, że recenzowana sztuka przypomina trochę „Dobrze się kłamie w miłym towarzystwie”, ale to zbyt śmiałe porównanie. Moim zdaniem lepszym byłaby sztuka „Imię„, zresztą o bardzo podobnej tematyce, ale omawiając ją szerzej i ciekawiej. Chociaż dostaliśmy tutaj dobrych aktorów i w sumie ciekawy zalążek scenariusza – wszystko co widzimy dalej jest bezpieczną próbą odfajkowania spektaklu dla niezbyt zaangażowanego w teatr widza. Dla mnie to trochę za mało, bo teatr to przede wszystkim dobre scenariusze, tutaj chociaż punkt wyjścia był ciekawy, to jednak zabrakło mi tego czegoś. Żeby jednak nie było, że wyłącznie narzekam – jest tu kilka ciekawych zwrotów akcji czy dobrze napisanych dialogów. Kilka razy śmiałem się w głos, a nie jest to u mnie częste ani oczywiste. Bardzo fajnym zabiegiem jest również stosowanie „pauzy” podczas której jedna wybrana postać komentuje bieżące wydarzenia, oczywiście w delikatny sposób burząc czwartą ścianę. Tego typu udziwnienia przyjmuję zawsze z otwartymi ramionami, bo lubię, gdy sztuka czymś się wyróżnia.
Dekoracje są raczej standardowe – mieszkanie, kilka krzeseł, kanapa, stół. Jest estetycznie, ale też ascetycznie – idealny minimalizm, aby pobudzić wyobraźnie, a jednocześnie łatwo przewozić wszystko pomiędzy miastami (gdyż jest to sztuka objazdowa). Na pewno jednak nikt nie wyjdzie z Małej Warszawy (a także innych sal w kraju) zawiedziony. Nic co prawda się nie rzuca w oczy jakoś specjalnie (a np. w Inteligentach na tej samej sali się dało zrobić to ciekawie), ale też nic nie sprawia, że zostajemy z uczuciem niesmaku czy efektu tandety. Bo powiedzmy sobie wprost – niektórzy z nas lubią wysublimowane dekoracje, od pustych sal (a i tak nie zawsze!) jest balet. Warto za to pochwalić udźwiękowienie – wszystko słychać jasno i wyraźnie, nawet z końcowych rzędów (sam siedziałem w połowie sali). Mikrofony rozstawione są często i gęsto, twórcy o tym na szczęście nie zapomnieli – nie moge ręczyć za inne teatry lub domy kultury, ale w Warszawie wszystko było w porządku. Pod względem wizualnym – jest jak trzeba. Kostiumy też są w porządku, chociaż nie liczcie na te z okładki mojej recenzji – wszystko co na scenie jest albo zwykłe, albo delikatnie wieczorowe. Niestety nie dysponuję zdjęciami, ponieważ istnieje jedynie sesja zdjęciowa, której fragment widzicie powyżej.
Recenzja którą czytacie jest dość krótka i nieprzekominowana z dwóch powodów – po pierwsze sama sztuka jest przykładem jak najbardziej poprawnego rzemiosła, o którym ciężko wypowiedzieć się na plus czy na minus – tak aktorskiego jak i scenariuszowego. Po drugie jest to sztuka objazdowa, być może przeznaczona dla mniej wymagającego widza, który teatrem interesuje się raczej od święta, gdy ten przyjedzie do jego miasta lub napatoczy się wyjście, gdy zakład pracy zapewni bilety w ramach bonusu rocznego. Wszystko na to wskazuje, bo wszystko trzyma pewien bezpieczny poziom: bywa dowcipnie, trochę na siebie krzyczą, gdzieś tam przeklną, są przyzwoite dekoracje… ale własnie, nic więcej. Aktorzy chociaż bardzo utalentowani wyraźnie duszą się rolami, nie mają jak „pobiegać” po scenie, nie mają jak się wykazać – świetnym przykładem jest rola Pana Wieczorkowskiego, którego bardzo lubię, ale który przez większość czasu po prostu sobie siedzi, coś tam gada, ale raczej odpoczywając w cieniu. Pewnie tego wymagał tekst, ale jednak oczekiwałbym od takiego scenariusza czegoś więcej.
Wyjątkowy prezent to z jednej strony sztuka jakich wiele, z drugiej strony to świetna okazja, aby spotkać trójkę znakomitych aktorów, których większość z nas zna jedynie z telewizji. Jeśli rzadko chodzicie do teatru to będziecie zadowoleni, bo chociaż mamy tu jedynie 70 minut średniego scenariusza (bez przerwy), to przynajmniej czas leci szybko i przez większość oglądania przyjemnie. Mogłoby i powinno być lepiej, ale skoro nie jest to przedstawienie stałe, skoro jego przeznaczeniem jest bycie tym czym jest – to już trudno. Wyjścia na „prezent” nie żałuję, ale też już specjalnie go nie pamiętam.
Sztukę zobaczyć możecie np. w Warszawie 13 kwietnia, Szczecinie 14 kwietnia, w Pruszkowie 10 maja, w Bydgoszczy 11 maja, w Poznaniu 12 maja (2 spektakle). Inne terminy znajdziecie na pewno w popularnych serwisach biletowych. Ceny biletów różnią się w zależności od miasta, a kupicie je przede wszystkim online (i być może w kasach obiektów do których Wyjątkowy prezent zawita). Te najczęściej kosztują od ok. 90zł do 200zł za najlepsze miejsca – ale ceny różnią się w zależności od miasta. Moją opinię już znacie, a moja ocena sztuki Wyjątkowy prezent to maksymalnie takie 5/10, natomiast jeśli ktoś mało kiedy chodzi do teatru to spokojnie może dodać jedno oczko w górę.