Teatr Polski w Warszawie to przybytek, który od zawsze darzyłem wielkim szacunkiem. Głównie dlatego, że kojarzy mi się od lat z pewnym poziomem luksusu, który jednak nie zadziera nosa i wychodzi na przeciw wymaganiom również mniej zamożnej publiczności. Ponieważ kocham do tego miejsca wracać, wczoraj wieczorem miałem przyjemność uczestniczyć w trzeciej próbie generalnej Żołnierza Królowej Madagaskaru i czuje się w mocy, a także obowiązku, aby napisać o wspomnianej sztuce kilka słów. Musze jednak zwrócić uwagę na to, że właśnie tego typu recenzje przedpremierowe bywają cenną wskazówką również dla twórców, którzy nierzadko z nich korzystają, aby swoje dzieła ulepszyć. Dlatego warto pamiętać, że niektóre rzeczy o których wspomnę, mogą (ale nie muszą) w najbliższych tygodniach ulec drobnej korekcie. Jednak nie przedłużając: zapraszam do recenzji!
W pierwszej kolejności wyjaśnię jedno: Żołnierz Królowej Madagaskaru to farsa napisana przez Stanisława Dobrzańskiego i Juliana Tuwima. Farsa wielokrotnie już zresztą ekranizowana, pierwszy raz w 1939 roku przez Jerzego Zarzyckiego. Rzeczona sztuka opowiada o pewnym miłosnym nieporozumieniu i jednej z warszawskich, bardziej swawolnych rewii, gdzie kobiece wdzięki kokietują mężczyzn w każdej praktycznie scenie. W tym wszystkim pojawia się Saturnin Mazurkiewicz – stateczny prawnik z Radomia, który musi cały ten chaos jakoś wyjaśnić i okiełznać. Ale nie będzie to niestety proste… Więc bój się Boga Mazurkiewicz!
W rolach głównych wystąpili: Zbigniew Zamachowski, Krzysztof Kwiatkowski, Joanna Pocica/Marta Wiejak, Lidia Sadowa/Monika Kaleńska, Joanna Trzepiecińska, Ewa Makomaska, Tomasz Drabek, Szymon Kuśmider, Piotr Bajtlik, Adrian Brząkała, Wojciech Czerwiński/Adam Biedrzycki, Izabella Bukowska-Chądzyńska, Paulina Janczak, Monika Kaleńska, Adrianna Dorociak/Milena Kanabus oraz Przemysław Pawlicki. Aktorsko spektakl wypadł zaskakująco dobrze, wszystko wydaje się być na swoim miejscu. Śpiew ekipy (np. Pana Zamachowskiego) wypadają naturalnie, energicznie i profesjonalnie. Nie pamiętam kiedy ostatnio miałem tak mało uwag co do obsady „musicalu” i tego w jaki sposób śpiewają. Wszyscy wydają się być na właściwym miejscu i wręcz idealnie pasować do całej sztuki. Widać, że są to aktorzy doświadczeni, mocno i pewnie stojący na deskach teatralnych – i to od wielu lat.
Przyznam szczerze, że nie widziałem wcześniejszych adaptacji „Żołnierza”, dlatego dość trudno mi jednoznacznie stwierdzić ile w tekście zostało zmienione. Natomiast ze 100% pewnością mogę powiedzieć, że sztuka została lekko unowocześniona – czy to w temacie niektórych dialogów czy zahaczającą o współczesną Polskę żartów. Absolutnie w niczym taki zabieg jednak nie przeszkadza, bo przez to wszystko i tak przebija się nadal olbrzymia dawkę klasycznych warszawskich zwrotów, zachowań czy ruchów. Fabuła jest ciekawa, dobrze i zgrabnie napisana. Nie jest to jednak zwykła farsa, bo scenariusz potraktowany został zdecydowanie luźniej i bywa niekiedy jedynie tłem do kilkunastu świetnych, ponadczasowych i oryginalnie wykonanych piosenek. Całość co prawda dość dobrze się spina, a przy tym w zabawny sposób wielokrotnie burzy „czwartą ścianę”, ale zabrakło mi jakiejś sensownej intrygi poprowadzonej od A do Z. Nie jest to jednak wielki zarzut, bo cała reszta w doskonały sposób wygradza widzowi ten drobny przecież szkopuł.
Dekoracje i choreografia to natomiast prawdziwy majstersztyk. Dawno nie zachwyciła mnie tak bardzo żadna scenografia (a przynajmniej tak, abym opowiadał o niej znajomym). To co dzieje się na scenie w Teatrze Polskim to prawdziwa rewia, to przygoda i jedno z najfajniejszych przeżyć teatralnych w moim życiu. Reżyseria samych dekoracji (tak, jest to możliwe, bo wiele elementów jest skrajnie ruchomych) wprawiła mnie w ogromny zachwyt. Nie chcę absolutnie wrzucać tutaj spoilerów, ale nawet sam sposób „podmiany” jednego tła lub pomieszczenia na inne – jest świeży, zaskakujący i bardzo imponujący. Słowo „rewia” nie pada tu jednak przypadkowo: scenografia jest pstrokata, świecąca, bardzo charakterystyczna – i chociaż niekiedy również surowa to zdecydowanie niesamowicie klimatyczna. W pewnym momencie można nawet odnieść wrażenie, że bardzo dużo pomysłów zostało wziętych z formatów telewizyjnych typu „talent show” np, w temacie oświetlenia (mnóstwo różnokolorowych żarówek, światło kierowane na scenę wprost na aktorów) czy też samych wykonań wspomnianych wcześniej utworów. Zaufajcie mi na słowo – byłem całkowicie zauroczony, a gdy teraz o tym myślę to jestem wręcz zakochany.
Tak samo jest z choreografią poszczególnych występów – tutaj również czuć klasykę, ale zarazem świeżość. Wszystko miesza się w idealnych proporcjach, a rewiowy kankan w magiczny sposób przemienia się w walca. Warstwa wizualna jest więc praktycznie bez zastrzeżeń! Praktycznie, bo chcąc nie chcąc muszę przyczepić się do słabego oświetlenia mniej „wartkich” scen. W niektórych z nich aktorzy rzucali na ścianę zupełnie niepotrzebne cienie. Jestem w stanie wysnuć teorię, że to dobry kontrast do „życia scenicznego”, ale to tylko moje niepotwierdzone gdybanie.
Dźwiękowo również jest bardzo dobrze – wszyscy aktorzy zaopatrzeni są w mikrofony, więc nawet w dalszych rzędach nie powinno być problemu ze zrozumieniem dialogów czy tekstów piosenek. Szczerze polecam usiąść jednak gdzieś z tyłu, bo to właśnie wtedy wszystko co usłyszymy rozchodzi się dzięki świetnej akustyce Teatru Polskiego nawet do kilku razy lepiej. Warto jednak uczulić widzów, że postać grana przez Krzysztofa Kwiatkowskiego kilka razy strzela ze strzelby – jest to dość głośne i (zawsze) zaskakujące – dlatego nie przestraszcie się za mocno, bo ja prawie dostałem zawału. Z widocznością nie ma absolutnie żadnych problemów i to nawet pomimo tego, że w opisywanym przedstawieniu znalazło się kilka głębszych (dalszych) planów. Niestety na zdjęciach nie widać przekroju dekoracji, ale musicie mi uwierzyć, że za widoczną kotarą kryje się drugi, jeszcze piękniejszy świat.
Żołnierz Królowej Madagaskaru to cudowna, żywa i kolorowa sztuka, którą z chęcią polecę absolutnie każdemu, kto kocha przedstawienia rozbudowane i zachwycające wykonaniem! To jedna z najciekawszych i najbardziej „wow” premier tego sezonu – i tego będę się mocno trzymał. Co prawda boli mnie trochę ta szczątkowa fabuła, ale pod względem przepychu i wykonania „Żołnierz” deklasuje o głowę większość aktualnie granych w Warszawie spektakli. Bilety w cenie od 25 do 150zł zakupicie w kasie Teatru Polskiego oraz online np. na ich stronie internetowej.
Ja jako widz jestem absolutnie zachwycony i na pewno wybiorę się na sztukę przynajmniej jeden dodatkowy raz – aby zrewidować wszystko co mogłem za pierwszym razem przeoczyć! A Wy już teraz rezerwujcie bilety i koniecznie dajcie znać jak się podobało.
Szanowny Pan nie zwrócił uwagi na śpiewanie z playbacku…?
Wiadomo, że bywa różnie – niestety nie jestem specjalistą od dźwięku i specyfikacji technicznej utworów, albo dlaczego są wykonywane tak lub inaczej. Moim zdaniem wszystko było w porządku.