Moim skromnym zdaniem, slashery są najlepszym podgatunkiem horrorów. Pomyślcie tylko: po pierwsze, są doskonałym odzwierciedleniem przemian społecznych. Przykładowo, Jason z Piątku 13 nawiązywał do rewolucji seksualnej i epidemii HIV, a Freddy Krueger był odpowiedzią na rosnącą liczbę seryjnych morderców w wielkich miastach oraz wzmożone zażywanie narkotyków. Obaj mieli straszyć młodszych i pokazywać, że niebezpieczeństwo czyha wszędzie. Natomiast Krzyk to pewna przeprawa przez autoironię gatunku i jego wszystkie przywary. W pierwszych częściach, które jeszcze należą do złotej ery MTV*, nie było to tak bardzo widoczne, ponieważ sam podgatunek był jeszcze względnie młody, więc trudno było z nim ironizować. Dodatkowo królowała moda na rozmaite legendy miejskie (np. dzięki serii Urban Legends). Co prawda sam wygląd zabójcy był już pewnym naprowadzeniem na charakter serii, ale do pełnej samoświadomości musieliśmy czekać aż do części piątej. Szóstka stawia na coś jeszcze wyższego i bardziej świadomego – więc jako film radzi sobie nieźle, jednak nie ustrzegła się kilku dość poważnych wad. O czym? Tym właśnie przeczytasz w mojej recenzji poniżej!
Krzyk 6 to bezpośrednia kontynuacja ubiegłorocznego Krzyku 5 – to nie powinno nikogo dziwić, ale to dość ważna informacja na dwóch płaszczyznach. Po pierwsze seria niejako odcina się od korzeni stawiając na nowych, młodych bohaterów, których historię śledzimy już po raz drugi, ale jednocześnie nie zapomina o swoim dziedzictwie, w ciekawy i nowoczesny sposób nawiązując do swoich początków. Ocalałe z masakry w Woodsboro Tara oraz Sam próbują ułożyć sobie życie w Nowym Jorku. Spokojną sielanką nie przyjdzie im jednak cieszyć się zbyt długo, ponieważ w ślad za nimi podąża Ghostface – zabójca, który nie podda się, zanim nie „ukarze” sióstr. Te stają do nierównej walki, podczas której wrogiem jest nie tylko rzeczony morderca, ale również miasto jako takie.
Jak już wspomniałem jest to kontynuacja nie tylko części piątej, ale również w jakiś sposób trzymająca się poprzedniczek. Zwykle w slasherach praktycznie wszyscy prędzej czy później umierają, ale tutaj mamy dość spory przegląd bohaterów z poprzednich części – tak więc mówimy o nowej generacji, ale też mocno bazującej na podstawach. Na uwagę zasługuje brak „starej głównej bohaterki” czyli Sidney, gdyż ta nie dogadała się w sprawie swojej wypłaty. Cóż, można i tak. W głównych rolach wystąpiły więc Melissa Barrera, będąca na absolutnym topie ostatnich miesięcy Jenna Ortega, powracająca ponownie Courteney Cox czy chociażby Dermot Mulroney. Duet Barrera Ortega jest zaiste fascynujący, bo chemii między nimi prawie wcale, za to ogólnie patrzy się na nie nieźle. Aktorsko wszyscy dają radę na tyle na ile powinni – to wszak horror, więc jest trochę biegania, trochę „krzyków”, trochę marszczenia czoła podczas namierzania zabójcy. Jeśli ciekawi jesteście jak ogólnie rola Ortegi – to faktycznie czuć pewną ewolucję z głupiej nastoletniej siostrzyczki w dorosłą kobietę, która sobie jakkolwiek poradzi i warto dać jej przestrzeń. Natomiast aktorsko bez cudów, i gdyby nie wcześniejszy serial Wednesday, to mało kto zwróciłby na nią w tym filmie uwagę (mimo niewątpliwie głównej, chociaż dzielonej z Barrerą, roli).
Fabuła jest nawet niezła, pod warunkiem że spojrzymy na nią szerzej i skupimy się na pewnych wynikających z niej założeniach i koncepcjach. Otóż w podstawie jest tak jak zawsze: mamy grupę głównych bohaterów i zabójcę, który ma z nimi niezałatwione interesy i inne żale. Tutaj cudów nie ma, tak samo ekipa – rodzeństwo, rodzeństwo, współlokatorzy, wścibska dziennikarka i tak dalej. To co wyróżnia Krzyk to jednak pełna autoświadomość istnienia gatunku slashera – otóż w dobie mediów społecznościowych główne bohaterki padają ofiarą sporego hejtu, który przyszedł za nimi aż z Woodsboro. Tak więc oprócz zabójcy walczyć muszą z opinią publiczną, która nie do końca trzyma ich stronę. Kolejną rzeczą, która wzmacnia doznania jest fakt, że w świecie filmu powstają filmy… o tych wydarzeniach. To znaczy, że bohaterowie mogą obejrzeć bliźniaczą serię Krzyk (bodajże Nóż), która potęgując ich traumy odzwierciedla ich przeszłość. To o tyle fajne, że od poprzedniej części mamy do czynienia również z naśladowcami zabójcy czy bohaterami, którzy analizując filmy i schematy starają się niczym paczka ze Scoobiego-Doo wytypować kto jest teraz w niebezpieczeństwie i kim może być zabójca. To już nie te czasy, gdy wszyscy się bezsensownie rozdzielają (chociaż oczywiście z różnych powodów to robią), ale czasy, gdzie każdy z bohaterów jest na pewne zwroty akcji przygotowany (np. poprzez brak zaufania). Rozmowy o motywach z filmów przeplatane własnymi doświadczeniami to totalne burzenie czwartej ściany i bardzo ciekawy i bardzo celny zabieg. Ale jeszcze lepszym wkrętem jest kolejny przeciwnik naszej dzielnej grupy czyli… Nowy Jork. Najniebezpieczniejsze miasto świata to nie tylko moc uliczek i przerażających wagonów metra, ale też miejsce zatłoczone, gwarne i… pełne Ghostface’ów! W odróżnieniu od Jasona czy Michaela Myersa tutaj tym złym jest człowiek, więc trudno o budowanie ponadnaturalnej aury. Tym razem Nowy Jork połączony z obchodzeniem Halloween + faktem, że główną maskę wykorzystuje się również w filmach „Nóż” sprawia, że miastem podąża mnóstwo osób przebranych w kostium zabójcy. Ten genialny w swojej prostocie ruch pozwala zbudować odpowiednią atmosferę zaszczucia, a jednocześnie nie wymusza na zabójcy przenikania cichcem gdzieś tam po ciemku za oknem. To wszystko o czym mówię, ta „meta” wymieszania świata rzeczywistego (wszystkie wydarzenia z Krzyku w filmie liczą się jako prawdziwe od jedynki do szóstki) i świata filmowego (franczyza ma już kilkanaście części) nie tylko wzbogaca fabułę, ale też ją unowocześnia i wprowadza na nowy „level” świadomości. Tak więc miasto, dialogi, samoświadomość to coś, co sprawia, że Krzyk 6 ogląda się z zaciekawieniem i przejęciem. Powiem tak: na tym etapie mógłbym zakończyć recenzję i zdradzić Wam moją ocenę – ta byłaby wysoka, bo film jest naprawdę porządny. Jest jednak kilka „ale”.
Największym minusem są z całą pewnością sceny śmierci – wydawać by się mogło, że twórcy będą prześcigać się w pomysłach na uśmiercanie nastolatków. Tym razem jednak zabójca nie jest specjalnie ciekawym osobnikiem i raczej na prawo i lewo macha nożem, właściwie nigdy nie siląc się na zbytnią kreatywność. Drugim problemem jest fakt, że główni bohaterowie są głupio-mądrzy – tzn. mają jako takie pojęcie o schematach działania zabójców, wiedzą o co może mu chodzić, a dodatkowo za przewodnik mają całą filmografię – popełniają jednak głupie błędy, dają się wciągać w głupie pułapki i zamiast załatwić to jak trzeba wolą kraść radiowozy. Nic dziwnego, że opinia publiczna ich nie lubi. Z drugiej strony kuleje w tym wielkim, mozolnie budowanym świecie sama logika – przykładowo skoro gdzieś po mieście praktycznie co roku szaleje zabójca w konkretnej postaci – to może błędem jest pozwolenie na sprzedaż jego masek, kostiumów czy krecenie sequelu za sequelem – ale co ja tam wiem.
Krwi jest za to sporo, ale mrożących w niej żyłach scen mniej. Jest więc krwawo, ale niezbyt strasznie – makabra też schodzi na dalszy plan i potraktowana jest raczej po macoszemu, z daleka. To nic złego, aczkolwiek wolałbym chyba w tym przypadku używać słowa thriller, a nie horror. Ładne są też niektóre ujęcia, widać że to wysokobudżetowa produkcja, a nie domowy potworek. Pod tym względem na pewno nie będziecie rozczarowani.
Podsumowując: Krzyk 6 to godna kontynuacja piątki oraz ciekawe przedłużenie nowej generacji tej serii. Miewałem niekiedy wrażenie, że jak w przypadku nowego Halloween mamy do czynienia z drugą częścią trylogii, ale póki co nie zostało to zapowiedziane – jeśli tak, czuć tu wyraźny spadek tempa w stosunku do poprzedniej części, ale i wspomnianą ewolucję franczyzy jako takiej. W moim odczuciu kierunek którym podąża ta seria to jedyny możliwy. Obawiałem się, że Straszny Film zniszczył powagę tej maski (i serii), ale twórcy nie dają sobie tego odebrać i po tych kilkunastu latach zdecydowanie nadal trzymają się mocno. Siadając do nowego Krzyku warto nadrobić piątkę, a może nawet i czwórkę – ale całej serii nie musicie znać. Warto, bo kawał dobrej slasherowej historii, ale bez tego przeżyjecie – no chyba, że zadzwoni do Was Ghostface – lepiej nie odbierajcie telefonu…
Moja ocena patrząc na wszystkie poprzednie filmy z serii to 8/10. Tak samo oceniłem piątkę i chociaż szóstkę mam za lekką gorszą, tak broni się na zupełnie innych poziomach niż tamta część. Do kin!
*mało kto wie, że istnieje kilku sezonowy serial Krzyk, wyprodukowany właśnie przez MTV. Co ciekawe, uważam że po zniszczeniu powagi maski przez Straszny Film, autorzy serialu zmodernizowali ją tak, że straszyła nawet lepiej niż oryginał.