Mało znany fakt, którego nie zna nawet moja żona – jestem wielkim fanem Asterixa. Jest to jednak miłość utajona, trudno po mnie poznać, że dażę dzielnych galów jakimkolwiek uczuciem. W domu nie mam komiksów, nigdy nie zostałem przyłapany na oglądaniu filmów animowanych ani tych live action – jednak Asterix towarzyszył mi od wczesnego dzieciństwa, a poczucie humoru wylewające się z papierowych historyjek bardzo mocno wpłynęło na to, którym sam posługuje się dziś. Co ciekawe nigdy w życiu nie poświęciłbym chwili na Throgala czy innego Kajko i Kokosza, tylko galowie. Gdy usłyszałem o Asterix & Obelix: Slap them All! i przejrzałem pierwsze screeny – moje serce zabiło mocniej. Piękna, ręcznie rysowana grafika i chodzona bijatyka z ulubionymi bohaterami. Co mogło pójść nie tak? Odpowiedź jest prosta: właściwie wszystko.
Asterix & Obelix: Slap them All! to chodzona bijatyka, w której przemy głównie w prawo i tłuczemy kolejnych przeciwników. Fabuła tak jak często komiksowa dzieli się na kilka różnych aktów/opowieści, zwykle niepowiązanych z poprzednikami. I chociaż gra jest w całości po polsku, zaprojektowana została w najgłupszy możliwy sposób i chociaż z początku dostarcza bardzo dużo satysfakcji, każda kolejna minuta spędzona z walecznymi galami to coraz większy ból i strata czasu.
Fabuła jest napisana na kolanie, ale nic to bo każdy akt opisany jest w jedynie kilku zdaniach. W dodatku głupich: ktoś chce coś, np. koniczynę albo polować na dziki i wyruszamy na wyprawę. Czasami postaci prowadzą jakieś dialogi (przed misją), ale te są zupełnie nieśmieszne, nudne i zatrważająco wręcz prostackie. Dodatkowo osoba odpowiedzialna za grafikę spieprzyła sprawę, bo w miejscu w którym wg. mnie te dialogi powinny się wyświetlać, wyświetlają się podpowiedzi gameplayowe – wielokrotnie gubiłem się patrząc na ekran i dopiero po chwili trafiałem okiem na dialog. Jakby tego było mało, kolejne rozdziały nijak się od siebie nie różnią – na dobrą sprawę historii mogłoby nie być, brakuje magii i odrobiny zaangażowania.
Gameplay jest jeszcze gorszy niż fabuła – zacznijmy od tego, że ekranów po których chodzimy jest ledwo kilkanaście i podczas przechodzenia kolejnych aktów wielokrotnie walczymy na tym samym tle – jak np. pirackim statku. Powtórzenia plansz to jednak nic w porównaniu z powtórzeniami wrogów – tych jest kilka rodzajów po kilka rodzajów – mamy kilku rzymian, piratów czy miejscowych bandytów. Brzmi fajnie? Nie, ponieważ każdego z nich jest może 4 rodzaje, a na ekranie oglądamy ich czasami i po 10 i po 15. Zdarza się, że mamy 6-7 przeciwników tego samego rodzaju i nikogo innego, wiem, że tym stoją chodzone bijatyki, ale tutaj to przegięcie – nie ma zmienionych barw, nie ma jakiejkolwiek różnorodności, nie ma bossów, którzy koniec końców są zwykłymi ludkami – po prostu ciągle i ciągle to samo. W dodatku totalnie bez sensu – bo jak wytłumaczyć spacer przez las, podczas którego atakują nas raz piraci raz bandyci? Albo czemu na pirackim statku pojawiają się rzymianie? Występowanie poszczególnych wrogów jest totalnie losowe, nie ma najmniejszego sensu fabularnego, a do tego jest całkowicie oszukane – mam wrażenie, że gdy za dobrze nam idzie, to poziom trudności podskakuje, a wrogowie łapią nas w nieskończone combo z którego nie idzie wyjść – tracąc nasze jedyne życie. Tak, mamy jedno życie na planszę – z możliwością zamiany Asterixa/Obelixa na tego drugiego w locie – tzn, gdy akurat spokojnie stoimy. Jeśli jednak padnie którykolwiek z nich, to tak jakby padli obaj. W dodatku chociaż każdy ma kilka własnych ciosów, to zdecydowanie widać różnicę pomiędzy nimi – Asterix jest po prostu lepszy, głównie dlatego, że jest w stanie kręcić podniesionym wrogiem nad głową, a to przewraca wszystkich w okolicy. Obelix nie ma takich zagrań, nie jest też bardziej „tankiem”, po prostu jeden jest lepszy od drugiego i kropka. Nie ma to jak dobre zróżnicowanie, prawda? A co do zróżnicowania – pomiędzy levelami są też mini gry, powiedzmy… od wyścigów z mashowania guzików, przez rozbijanie beczek na czas. Jest ich mało, są słabe, ale przynajmniej jesteśmy poziom bliżej do napisów końcowych – zawsze to jakiś plus. Ach, a jedną z nich przeszedłem idąc do kuchni, czas się skończył, a level się zaliczył.
Dźwięki są ok, chociaż też niezwykle budżetowo powtarzalne. To co jednak najmocniej przyciągnęło mnie do gry to grafika – ręcznie rysowana, piękna, wyraźna. Animacji mogłoby być więcej (jak wszystkiego), ale na screenach wrażenie jest niesamowite – dlatego tak mocno chciałem w Slap Them All! zagrać.
Samą grę ukończycie w ok. 5 smutnych godzin, podczas których nie raz przeklniecie na to, że boss poziomu pokonał Was na sekundę przed tym jak Wy pokonaliście jego (chociaż mieliście prawie pełny pasek zdrowia). Jeśli chcecie bić ciągle tych samych przeciwników na ciągle tych samych planszach, ciągle tym samym przyciskiem (serio, używałem prawie wyłacznie podstawowego przycisku, sam z siebie chyba nigdy np. nie podskoczyłem, ani nie zablokowałem ciosu przeciwnika) to jest to gra dla Was. Ale jest to gra wyjątkowo nędzna, która wygląda oszałamiająco przez pierwsze 10 minut, a potem… a potem zrozumiecie, że wtopiliście ponad stówkę. Grałem na Playstation 4 i oceniam Slap Them All! na 3/10…. nie można inaczej, na Idefiksa.
Wystarczyło podnieść sobie poziom trudności na najwyższy i już by było ciekawiej. Tak gram i używać należy różnych technik na różnych przeciwników. Wiadomo że gra nie jest rozbudowana, ale na niższych poziomach zapewne naprawdę nudzi.