Najlepsze premiery filmowe to te najbardziej niespodziewane – przyznam się bez bicia, że o „Zabij mnie, kochanie” pierwszy raz usłyszałem dopiero, gdy się ukazał. Wchodzę sobie rano w Walentynki na Netflixa, chcę poszukać czegoś na wieczór – jest! Premiera z zaskoczenia, to także brak jakichkolwiek oczekiwań – w dobie, gdy komedie romantyczne robimy coraz słabsze, brak wcześniejszej promocji to zazwyczaj plus, który motywuje abonentów do samodzielnego testowania tego typu nowości. Ale skoro film jest już dostępny, to czas na recenzje. Te w innych miejscach Internetu nie sa wybitnie przyjazne, chociażby ocena główna w serwisie Filmweb to równe 4/10. Czy to jednak sprawiedliwa ocena czy Polskie komedie romantyczne skazane są na niesłuszny hejt? O tym poniżej!
-
Gdy wygrywasz 5 milionów, lepiej szybko zamknij drzwi
Zabij mnie, kochanie – opowiada o z grubsza znudzonym sobą małżeństwie, które pewnego razu wygrywa w zdrapce 5 000 000zł. Tego typu wygrana początkowo na nowo wznieca miłość i marzenia, ale z powodu różnych zbiegów okoliczności, a także dwóch ich szalonych przyjaciół – małżeństwo dochodzi do wniosku, że jedno zaczyna czyhać na życie drugiego. I odwrotnie.
W rolach głównych wystąpili: Weronika Książkiewicz, Mateusz Banasiuk, Agnieszka Więdłocha, Piotr Rogucki, Mirosław Baka, Piotr Gąsowski czy Mikołaj Roznerski. Tak zupełnie szczerze, to jestem zachwycony praktycznie każdym z odnotowanych tu występów. Początkowo trochę się obawiałem powtórki z serii „Miłośc do kwadratu”, ale na szczęście nic takiego mnie nie spotkało. Każdy z aktorów zagrał świeżo, chociaż oczywiście w swoim od dawna wyuczonym stylu. Duet Książkiewicz-Banasiuk wypada bardzo wiarygodnie, nie czuć co prawda pomiędzy nimi jakiejś wielkiej chemii, ale właściwie o to w tym filmie chodzi. Grają bardzo przekonująco, zabawnie i nienachalnie. Tak Banasiuk jak i Książkiewicz wyraźnie odrobili lekcje z czarnego humoru i ironii – trudno im cokolwiek zarzucić.
Partnerujący im Agnieszka Więdłocha oraz Piotr Rogucki bardzo fajnie dopełniają role „upierdliwych przyjaciół”, którzy chociaż z sercami otwartymi na pomoc i dobro naszej pary – raczej przeciągają ich na ciemną stronę spisków i knowań. Agnieszka Więdłocha wpadła mi w oko także dlatego, że jest już aktorką zdecydowanie różną od tej poznanej dekadę temu z okazji trylogii Planeta Singli. Widać przemianę oraz znacząco poprawiony warsztat. Śmiem stwierdzić, że gdybyśmy robili lekkie horrory lub jak w latach 2000 seriale przygodowe dla młodzieży – świetnie by sobie poradziła w roli głównej złej. Jeśli mam się lekko doczepić, to Pan Rogucki wypadł dobrze, aczkolwiek jego rola i styl gry bardziej wywołały we mnie tęsknotę za czasami, gdy takich koleżków grał Paweł Domagała niż zachwyt faktycznym występem.
-
Kochanie, to będzie wypadek
Sama fabuła jest bardzo znośna, przepełniona nagłymi zwrotami akcji i sporą dawką naprawdę czarnego humoru. Sporo tutaj też odejścia od „niepowagi” w stronę jeszcze większej niepowagi – poprzez kilka ciekawych przebitek „wizji” bohaterów. Jak na komedię romantyczną to romantyzmu tutaj mało, znajdziemy go raczej na początku i jak łatwo się domyślić – w finale opowieści. Większa część filmu to komedia omyłek z lekkim przechyleniem w stronę bardzo niepoważnego kryminału. Mamy więc wypłacone pieniądze i gdzieś zasłyszane szczątki rozmów, które prowadza do jednej konkluzji: współmałżonek chce mnie zabić, dlatego ja zabije go pierwszy. Pojawia się więc kilka prób, kilka przypadków, kilka 100% nieskutecznych intryg. I bywa śmiesznie. Ponieważ napisy początkowe dumnie oświadczyły, że Zabij mnie, kochanie jest produkcją na licencji jakiegoś „formatu”, uznałem wręcz, że to sztuka teatralna. Wszystko się zgadzało – mała liczba bohaterów, prosta fabuła, wszechobecny niepokój i trochę slapstickowych upadków na bananie. Myliłem się jednak, recenzowana produkcja to nasza wersja tureckiego Öldür Beni Sevgilim z 2019 roku. Nic to jednak, bo wszystko czego podczas seansu doświadczamy, zwłaszcza jeśli zaplanowaliśmy sobie wieczór z antipasti oraz ukochaną osobą – powinno nam wystarczyć. Męczyły mnie tylko niektóre dziury scenariuszowe, tu np. odwieczne pytanie czemu przyjaciele głównej pary nie znali się wcześniej, oraz fakt, że skoro jest to produkcja od razu na Netflixa – nie pozwolili sobie na bardziej hardcorowe żarty. Tym bardziej, że pokazać kilka gołych klat czy damskich majtek się nie wstydzili.
Warstwa techniczna jak to w polskich produkcjach bywa – nie zadziwia. Film oglądaliśmy na sporej głośności (ok. 25 na telewizorze), a i tak zmuszeni byliśmy włączyć napisy. To już chyba tradycja, że jak widzimy polską gębę to od razu wędrujemy w opcje. Tyle pieniędzy na to idzie, tyle ludzi przy tym pracuje, baaa, tyle osób widzi w tym wyraźny problem – a w naszych filmach nadal nic nie słychać. Muzyka jakaś w tle jest, ale nie zwróciłem na nią szczególnej uwagi. Jeśli natomiast chodzi o sam montaż czy w ogóle zdjęcia – nie ma się do czego przyczepić. Jest ostro, jest ładnie, niczego tu nie brakuje. Szalenie podobają mi się tak plenery, jak ich oświetlenie – zwłaszcza nocne. Same stroje, widoki, dekoracje robią wrażenie – jeśli gdzieś czuć budżet to właśnie tutaj. Wizualnie jest to więc pierwsza liga, dźwiękowo – jest jak zawsze.
-
Czy ze śmiercią jej do twarzy?
Jeśli komedie romantyczne zjadacie na śniadanie i wszystko już widzieliście – warto sięgnąć po Zabij mnie, kochanie. Chociażby dlatego, że jest bardzo teatralny, bardzo świeży – właśnie dzięki tureckiej licencji. Niby to samo, a jednak czuć coś nowego. Nasze filmy cierpią zwykle na niedobór czarnego humoru, a tutaj trochę go dostajemy. Kilka razy prychałem pod nosem (na plus), ani razu jednak nie byłem zażenowany. To świetna recenzja sama w sobie, bo nasze rodzime komedie zwykle lawirują pomiędzy cienką linią wstydu coraz chętniej ją przekraczając. Niektórzy mogą jednak nie akceptować części obsady, bo mnie początkowo towarzyszyło wrażenie, że oglądam jeden z poprzednich filmów Netflixa, aczkolwiek nie możemy, wręcz nie powinniśmy narzekać na to, żę „to znowu on, to znowu ona”, bo po pierwsze jest to uwaga nierzeczowa, a po drugie skoro są – tego wymaga widz, może akurat nie my, ale jest w tym jakaś logika.
Zabij mnie, kochanie – to film w sam raz na niedzielny wieczór z popcornem, to może nienajlepszy film Walentynkowy, ale z całą pewnością niezły film jako taki. Jeśli ktoś przepisałby go na sztukę teatralną – to byłbym naprawdę szczęśliwy (chociaż wiem, ze np. w Teatrze Kamienica znajdziecie sztukę „Kumulacja”, która bawi się podobną formułą). W moim odczuciu recenzowana produkcja to jednak porządne 7/10 i wyjątkowo nieodmóżdzająca komedia. Szczerze zachęcam do seansu, tym bardziej, że sam film nie jest przesadnie długi, więc ogląda się go na jednym oddechu. A jak włączycie napisy – to nawet da się cokolwiek zrozumieć.
ps. natomiast promocja samego filmu leży – szukając zdjęć do recenzji natknąłem się na „ledwie trzy” nadające się do publikacji. Sytuacja wcześniej niespotykana!