Dzisiejsze „aktualnie w kinie” czyli szybkie recenzje najważniejszych premier tego tygodnia, to aż cztery filmy, z czego dwa z szansą na Oscarową statuetkę! Tymi filmami są oczywiście Creed: Narodziny Legendy czyli bokserska historia z „Rockym” w tle, oraz Joy czyli Jennifer Lawrence w biograficznym dramacie o kobiecie, która wynalazła… mopa. To oczywiście nie wszystko, bo oprócz wyścigu po Oscary, zajmiemy się też mniej zobowiązującym kinem w postaci polskiej produkcji: Moje Córki Krowy czyli historii dwóch sióstr, oraz amerykańskiej sensacji Point Break – na fali o pewnych przestępcach-kaskaderach. Post powstał z okazji taniej środy z Cinema City. Jeśli chcesz być na bieżąco ze światem kina – daj mi lajka na fejsie i follow na Twitterze.
– Creed: Narodziny Legendy
O czym: Syn Apollo Creeda zwraca się do Rockiego, aby ten nauczył go boksu.
Dlaczego tak: Sylvester Stalone! Oglądanie go na wielkim ekranie to czysta przyjemność, a pójście do kina to hołd dla jego talentu! To naprawdę mocarna produkcja, niezłe ujęcia, ciekawa praca kamery, fajna muzyka. Sporo nawiązań do serii „Rocky”, delikatne i urocze bycie „pomostem” do zapoczątkowania nowej serii bokserskiej, na starym schemacie. Hej, to niezły film o boksie właśnie!
Dlaczego nie: Ale bywały lepsze! Właściwie wszystko jest tu takie jak powinno być i to niestety praktycznie co do sekundy – nikt go nie chce przyjąć, spotyka mistrza, spotyka rywala, mistrzowi coś się dzieje, boom boom – mam mówić dalej? Widzieliśmy to już miliard razy i osobiście wolę jednak „Do utraty sił”, który był trochę bokserką 8 milą, a tutaj.. meh. Michael. B. Jordan może jest niezłym aktorem, ale… sam nie wiem, niech sobie w tym gra, ale gwiazdą wielkiego formatu nie będzie.
Kiedy: Jest tu szansa na kilka nagród, co tylko potwierdziły Złote Globy. Warto iść do kina!
– Joy
O czym: Prawdziwa historia kobiety, która wynalazła mopa.
Dlaczego tak: Film jest nieźle nakręcony i ma dobre tempo, chociaż nie dzieje się „dawno temu” to jednak pewne ciekawe elementy epoki zostały zachowane, a zdjęcia są więcej niż dobre. Na ekranie: Jennifer Lawrence, Robert De Niro, Bradley Cooper, Édgar Ramírez…
Dlaczego nie: … którzy oprócz tego ostatniego przejedli mi się totalnie. Duet Lawrence-Cooper wywołał u mnie uśmiech politowania, a De Niro gra teraz we wszystkim – od świątecznych szmir, po kumpelskie komedie. Joy chociaż jest filmem biograficznym nie budzi w widzu nic: ani emocji, ani wzruszenia, ani przemyśleń. No super, historia o samotnej matce, która wynalazła mopa – serio? Kogo to w ogóle obchodzi. Ogólnie zabrakło nie tylko „tego czegoś” ale nawet z dziesięciu „czegosiów” bo ja już nie pamiętam co się w filmie działo.
Kiedy: W telewizji, Oscara nie wygra, no nie ma szans.
– Moje Córki Krowy
O czym: Dwie siostry starają się zbliżyć do siebie w obliczu choroby rodziców.
Dlaczego tak: Agata Kulesza! Ta kobieta „gra” całą sobą nawet, gdy stoi oparta o ścianę i bez słowa pali papierosa. Marian Dziędziel! Mój ulubiony aktor starszego pokolenia – prawdziwy, denerwujący, przerażający, słodki – mieszanka skrajnych emocji w każdej minucie filmu. Scenariusz nie jest głupi, jestem skłonny nawet przyznać, że jest to zgodnie z hasłem na plakacie „film prawdziwy jak życie” – szczególnie relacje sióstr (rodzeństwa) są jak prawdziwe, co w filmach zwykle wychodzi średnio. Role „dzieci” też nie irytują, są delikatnie z boku i wspierają. W księgarniach jest dostępna książka, więc można to jeszcze przeczytać! No i chociaż film jest smutny, to podchodzi do tematu maksymalnie pogodnie, nie obawiając się jednocześnie rzucenia w stronę widza soczystą „kurwą”. Ach i muzyka jest cudowna!
Dlaczego nie: Marcin Dorociński chyba pomylił epoki, zresztą jego postać nie jest ciekawa i raczej wprowadza jakiś niezdrowy chaos na ekranie. Ja poszedłem do kina chory, wszystko mnie bolało, a produkcja jest o raku i umieraniu – nie był to najprzyjemniejszy seans.
Kiedy: W każdej chwili! Moim zdaniem to najlepszy film tygodnia.
– Point Break. Na fali
O czym: Młody agent FBI (obowiązkowo po przejściach) postanawia zapolować na ekstremalnych sportowców dokonujących zuchwałych napadów.
Dlaczego tak: Bardzo ładne, wprost przepiękne widoki! Niesamowite fale, cudowne góry, mega śnieżne scenerie! A ujęcia podwodne to majstersztyk. Kilka razy naprawdę czułem emocje sportowców. Same wyczyny nie są jakoś mega spektakularne jak na film kinowy, jest dobrze, ale gdyby to był dokument efekt byłby lepszy. Teresa Palmer to przepiękna kobieta i gdy pojawia się na wielkim ekranie, nie sposób się w niej nie zakochać. Chociaż Édgar Ramírez to młodsza wersja Gerarda Butlera (niestety bez jego uroku) to kobiece serca na pewno złamie.
Dlaczego nie: Film jest raczej… nudny. Fabuła jest prosta, przewidywalna, niezbyt trudna do przewidzenia. Efekty specjalne w niektórych miejscach dostają czkawki i są aż zbyt plastikowe. Luke Bracey (główny bohater) jak i reszta ekipy, to tak brzydcy ludzie, że ciężko kogokolwiek polubić, a ja zapominałem imiona tej niedorobionej ferajny jakieś 2 sekundy po tym, jak postać się przedstawiała. Tak jakby nie ma końcowej akcji – co jest zbrodnią jak na sensację. Kolory są niekiedy wyblakłe.
Kiedy: Gdyby to był film dokumentalny to bez wahania, a tak jeśli nie macie ochoty na coś innego, to w sumie spoko.