Życie jest przewrotne i nigdy nie wiadomo co przyniesie, na przykład, kiedyś, gdy jeszcze byłem mniejszym niż dziś chłopcem, wpadł mi w oko widoczny obok plakat do Merylin Mongoł. Nie będę ściemniał, najbardziej zwróciła moją uwagę Olga Sarzyńska, pomyślałem sobie – piękna dziewczyna. Kto by pomyślał, że będę kiedykolwiek pisał recenzje teatralne, że przeprowadzę z nią wywiad (do przeczytania tutaj), oraz, że to właśnie ona gra główną rolę. No i proszę, wszystko się pięknie wyklarowało.
Merylin Mongoł w teatrze Ateneum to widowisko dość smutne, wręcz tragiczne treściowo. Otóż w pewnej zabitej dechami mieścinie, mieszka Olga. Dziewczyna śliczna, ale łatwowierna i boleśnie traktowana przez życie. Wykorzystywana przez okolicznego bandytę, wyszydzana przez wiecznie pijaną siostrę, szuka drogi ucieczki. Kiedy wprowadza się nowy lokator, oczytany, nieśmiały i delikatny mężczyzna, Olga za wszelką cenę stara się go uwieść. Niestety zbliża się właśnie koniec świata, przepowiedziany przez okoliczną wróżkę.
Zacznijmy od dekoracji: dwa pokoje z balkonem, klatka schodowa, łóżka, stół, biurko. Dużo jabłek, podobno rosną w ogrodzie. Trochę skrzyń, czyli biedniejsze, ale bardzo zadbane mieszkanie gdzieś w Rosji. Kolory są stonowane, ale żywe. Zza okien dobiegają dźwięki ulicy, ludzi. Wszystko jest rozplanowane poprawnie i nie męczy widza, raczej sprawia, że czuje się jakby był w znajomych progach.
Sama fabuła sztuki obfituje w liczne elementy komediowe, które zmuszą do uśmiechu nawet największego nudziarza, co prawda, robią to w sposób bardzo „chamski”, bo żarty przyjemne i delikatne nie są, ale ta odrobina wulgaryzmu jest potrzebna, ponieważ urealnia panujące dookoła warunki ogólnej demoralizacji. Dodatkowo humor ratuje nas przed naprawdę przejmującym smutkiem, towarzyszącym większej części „Merylin Mongoł”. Bieda, alkoholizm, przemoc, wykorzystywanie seksualne. Znajdziemy tu wszystko, czego z całą pewnością w normalnym życiu nie chcielibyśmy szukać. Jest mrocznie i chociaż osobiście nie znoszę tego typu klimatów, bo odczuwam jakieś wewnętrzne obawy, że aktorzy jednak mogą zapomnieć, że grają i coś sobie zrobić, tym razem jednak dałem radę i byłem bardzo zadowolony.
Na scenie widzimy czwórkę aktorów, którzy przez dwie godziny robią wszystko, aby wypalić w nas pewnego rodzaju piętno. Główne skrzypce gra wspomniana wcześniej Olga Sarzyńska, która w moich oczach jest naprawdę świetną aktorką. Płynnie przechodzi z głupiej dziewczyny ze wsi, w seks bombę, aby po chwili uraczyć widzów wyjątkowo dramatyczną wersją swojej niezwykłej postaci. Genialnie operuje tez mocnym głosem, wszystkie te cechy czynią ją bardzo wiarygodną. Gra też bardzo odważnie, ponieważ pokazuje w tej sztuce sporo ciała, co i raz starając się zachęcić do głębszej znajomości jednego z panów. Agata Kulesza w roli wiecznie pijanej siostry jest niesamowitym akcentem komediowym, a jej celne riposty bawiły całą salę. Nawet z tak przygnębiającego zjawiska jak alkoholizm potrafi zrobić coś mniej gorzkiego, coś co pozwala zachować pozory, że nie jest aż tak źle. Marcin Dorociński to już forma sama w sobie – lekceważący, przerażający, ale jednocześnie bardzo luźno zagrany. Co prawda wolę filmową wersję tego aktora, z nieodłącznym papierosem i w trochę bardziej złożonych rolach, ale nie ma się do czego przyczepić. Natomiast miałem duży problem z Dariuszem Wnukiem, którego zapamiętałem z pewnego serialu telewizyjnego. Otóż w niektórych momentach teoretycznie smutnych, nie zachowywał zbytniej powagi i wręcz się śmiał, mimo, że w tym momencie nie powinno to się zdarzyć. Tak samo trochę przedobrzył udawanie pijanego, bełkotał tak bardzo, że niewiele dało się zrozumieć. Owszem, granie pijanego zmusza do takich zachowań, aczkolwiek jego kwestie były w tym momencie całkiem ważne i prawdę mówiąc choćby częściowe niezrozumienie ich to duża strata dla fabuły.
Spektakl kierowany jest wyłącznie do widzów dorosłych, ponieważ tematy są bardzo trudne, przekleństwa są mocne, a sceny przemocy, w tym właśnie seksualnej, aż nazbyt prawdziwe. „Merylin Mongoł” szokuje, ponieważ niestety uświadamia nam ponadczasową prawdę o tym, że zawsze i wszędzie gdzieś jest źle.. Uświadamia nam, że tak wygląda życie, być może tuż za ścianą.
Sztukę reżyseruje Bogusław Linda i trzeba powiedzieć – człowiek ma do tego oko.
Ze swojej strony serdecznie zapraszam do teatru, na pewno nie będziecie tego żałować.
Merylin Mongoł, Teatr Ateneum, 30-80zł, kolejne spektakle niestety dopiero po wakacjach.