Napisałem już w życiu wiele recenzji, a przeczytałem najpewniej drugie tyle. Wiem, że na początku takiego posta czy artykułu warto pokusić się o jakieś wprowadzenie, porównanie czy żart. Natomiast nic takiego się dzisiaj nie wydarzy, a ja przejdę od razu do pytania, które większość z Was nurtuje już od jakiegoś czasu: Czy Wonder Woman to faktycznie najlepszy film od DC? Odpowiadam: Nie. No to może czy to najlepszy film superbohaterski od DC? Również nie, ponieważ zgadzacie się czy nie, to pod wieloma względami jest nim Watchmen: Strażnicy. To może inaczej: czy Wonder Woman jest produkcją złą? Nie, zła również nie jest. Skoro już wszyscy mamy namieszane w głowie, postaram się możliwie najdokładniej i bez spoilerów wyjaśnić dlaczego jest tak, a nie inaczej.
Wonder Woman to opowieść o księżniczce Amazonek, która wypływa z rodzimej wyspy, aby powstrzymać największe zło z którym jej lud walczy od lat – boga Wojny Aresa. Ponieważ jest to historia wyjaśniająca pochodzenie najsłynniejszej komiksowej wojowniczki warto zauważyć, że dzieje się podczas I Wojny światowej.
Zacznijmy od plusów, które czynią najnowsze widowisko spod ręki Zacka Snydera dobrym: Głównym plusem jest to, że ktoś w DC wreszcie usiadł i przeczytał komiksy zanim zabrał się za pisanie scenariusza. Dzięki temu niezwykłemu zabiegowi, nadal niezbyt często stosowanym w Hollywood, charakter film jest maksymalnie zbliżony do tego co działo się na setkach kart powieści graficznych z dzielną Amazonką. Ktoś zastanowił się nad tym, w jaki sposób tą nieznaną szerszej publiczności postać wprowadzić, jak rozpisać całą jej historię możliwie najjaśniej i najsensowniej. W końcu ktoś włączył też filmy konkurencji i kopiując to co najlepsze z pierwszego Kapitana Ameryki oraz pierwszego Thora poszedł w sensowną fabułę oraz mroczniejsze, głębsze i bardziej ludzkie wydarzenia. Warstwa scenariuszowa dzięki temu nie denerwuje – nie jest ważne czy Diana poznaje zewnętrzny świat czy walczy z wrogiem – wszystko jest jak najbardziej sensowne, trzymające się kupy (oczywiście jak na realia świata greckich bogów) i pierwszy raz pod żadnym pozorem nie drażni. Cała ta historia, urealnienie bohaterki, nadanie jej sensownej motywacji, uroku i zwykłej ludzkiej omylności to strzał w dziesiątkę. Wspomniane podobieństwo do hitów konkurencji również jest czymś dobrym, ponieważ jak się uczyć to od najlepszych. Wszak DC miało już szansę na nowatorstwo i niestety wielokrotnie im nie wyszło, dlatego warto postawić na sprawdzone rozwiązania. I chociażby to czyni już Wonder Woman produkcją świetną, taką, którą fani komiksów muszą jak najszybciej zobaczyć, a być może także przeczytać.
Kolejny plusem są aktorzy – chociaż tutaj prym wiedzie oczywiście niezwykle urocza Gal Gadot. Ta kobieta jest właściwą osobą na właściwym miejscu – jest zdolna, piękna, wyjątkowa i faktycznie potrafi walczyć. Jest też maksymalnie podobna do komiksowego pierwowzoru. Partnerujący jej Chris Pine mnie osobiście denerwował, ale wielu ludzi go lubi – jako postać wypadł okej, ja go po prostu nie lubię. W filmie pojawia się również chociażby znana z House Of Cards Robin Wright czy Dawid Thewlis. Reżyser postawił jednak na mniej znanych aktorów, a Ci jako „tło” wypadają zdecydowanie bardzo dobrze! Jestem dumny z umiejętności aktorskich drugoplanowców – w Polsce zagraliby pewnie sztywno i fatalnie, a tutaj wszystko wypadło bardzo naturalnie. I właściwie na tym mógłbym zakończyć recenzję, bo są to największe plusy tej produkcji, plusy, które już czynią Wonder Woman produkcją od wszystkiego, co zostało nam dostarczone ze świata Batmana w ostatnich latach. Po prostu dostarczenie dobrej historii jak najbardziej wystarcza. Ale z kronikarskiego obowiązku trzeba przejść i do minusów, te na szczęście mimo, że niekiedy wkurzające nie odbierają produkcji należnego jej miejsca i chociaż wydają się poważne, to można na nie przymknąć oko.
Wonder Woman nie ustrzegła się największej wtopy każdej komiksowej adaptacji od Warner Brosa czyli miernych, ale to naprawdę miernych i podłych efektów specjalnych. Już nie będę nawet wypominał, że oczywiście film bywa strasznie ciemny, a to przecież oznaka i trick służący do ukrywania fuszerek graficznych. Przyczepię się do tego, że większość scen akcji woła o pomstę do nieba przez spapraną reżyserię. Niektóre kąty są niezwykle źle dobrane, dodatkowo zastosowane „spowolnienia czasu” obnażają tandetność wykonania lub po prostu chamskie zastąpienia aktora komputerowym klonem. Postacie wydają się niekiedy również odłączone od tła, które czasami wygląda jakby było puszczone z projektora. Widzę w tym wszystkim jakiś dziwny wyścig z Marvelem, aby tylko wypuścić swoje produkcje na już, na szybko, bez odpowiedniego dopieszczenia, a co najgorsze bez wiary w sukces filmu – bo kiepskie efekty specjalne to też oszczędność.
Drażni mnie też główny przeciwnik naszej heroiny, który jest… sam nie wiem czym, czymś najgorszym. Nie jest co prawda tak słaby jak dowolny „bad guy” z Hulk’ów, ale jego cała postać wymyślona jest mega przeciętnie, w dodatku jest zdecydowanie zbyt słaby i o nie do końca jasnych mocach. Nie będę rozpisywać się bardziej, bo nie chce wejść na ciemną stronę spoilerów – ale jestem pewien, że jako „całość” już po seansie zostanie w Was niesmak.
Na sam koniec warto wspomnieć o muzyce… powtarzalna, szara, dziwna. Nie wiem, może te buczenia rodem z Sin City to jakiś „theme song” Wonder Woman, ale mnie to irytowało.
Minusy jednak nie mogą w tym wypadku przysłonić nam plusów, bo historia Amazonki Diany to jedna z najciekawszych, a na pewno najmniej pustych historii w ekranizacjach w ogóle. Troszeczkę brakuje do najlepszych, ale dzięki temu możemy naprawdę wczuć się w historie i mieć chociażby cień nadziei, że Liga Sprawiedliwości nie będzie koszmarną kaszaną jak Superman, Batman v Superman czy chociażby Suicide Squad. WW radzi sobie doskonale po prostu jako ona sama, nawet bez znanej nazwy byłaby porządnym filmem, może nawet lepszym, bo bez pokładanym w niej nadziei. Ot to taka Xena, tylko superbohaterska. I jak dla mnie to komplement.
Ze swojej strony dodam tylko, że prawie wyszedłem z kina, kiedy Hippolita opowiadała małej Dianie historię stworzenia człowieka w starożytnej Grecji, większych bzdur nigdy nie słyszałem, to samo tyczy się walki jaka miała tam miejsce – żeby nie spojlerować napiszę tylko że kogoś fantazja poniosła 🙂