Och! Dziś bardzo okrągła liczba posta (mimo, że nieparzysta), ale to dobrze, bo seria musi trwać! I dwa filmy: Więzień Labiryntu oraz Miasto 44. Czekałem zwłaszcza na ten drugi, czekałem prawdę mówiąc od pierwszego zwiastuna i pognałem do kina z wywieszonym jęzorem. Film jest czymś dużym, więc powiem o nim w troszeczkę inny sposób, pomijajac podział na cechy. W recenzji „Miasta 44” żywą dyskusją po filmie pomogła mi Carolin, która jednak nie wypowiada się w dzisiejszym odcinku, ale zdecydowanie sugerowałem się jej uwagami.
– Więzień labiryntu
O czym: Z dziury w ziemi co miesiąc wyjeżdża winda z kolejnym nastoletnim chłopcem. Młodzieńcy walczą o przetrwanie tworząc wioskę w samym środku morderczego i „żywego” labiryntu.
Dlaczego tak: Ekranizacje młodzieżowej literatury są coraz lepsze i lepiej zrobione. Bardzo fajnie przedstawiony labirynt, żywy, wiarygodny – groźny. Jest jakaś intryga, przebłyski, ale nikt nie wyjaśnia, nie prowadzi za rękę. Plemię chłopców jest zróżnicowane, każdy z nich przedstawia jakąś cechę czy stereotyp. Już została zapowiedziana druga część (z trylogii) więc nie musimy obawiać się, że nie poznamy zakończenia. Aktorsko jest nieźle, mimo młodego wieku większość aktorów ma już za sobą mniejsze lub większe doświadczenie, przez co nie jest sztywno. Film jest dynamiczny, nakręcony sprawną ręką i miejmy nadzieję – zwiastuje coś jeszcze lepszego. Słyszałem głosy, że to najlepsza ekranizacja książki ostatnich lat.
Dlaczego nie: Sceny walk są chaotyczne. Potwory są niespecjalnie twórczo zaprojektowane. Film można odebrać jako bardzo rozwleczony prolog, w dodatku oszukujący – tematyka jest ciekawa, ale nie wiem co będzie dalej i ten labirynt może podkusić nas do czekania na „zwykłe” kontynuacje. Historie i zachowania chłopców, ich motywacje i charaktery spłycone są do granic możliwości i chociaż cięcia tłumaczone są amnezją to jednak za mało, aby zbudować ich obraz w naszych oczach. Przez co dość trudno się z nimi zżyć. Muzyka mogłaby być lepsza i bardziej wyrazista.
Kiedy: Teraz! To godne uwagi widowisko. Zapraszam do kina!
Jeśli to dla Was za mało pozostaje jeszcze wysłuchać prawie 20 minut mojej opinii o filmie „Więzień Labiryntu” w podcaście filmowym: „Małe Filmidło” gdzie jestem gościem Jaska Urbanowicza.
– Miasto 44
Jeśli nie lubicie spoilerów, to załatwmy sprawę szybko: Miasto 44 jest wielkim filmem i po prostu musicie na to iść do kina. Nie jest to jednak film idealny, więc jeśli drżycie o Wasze oszczędności i nie chcecie wydawać pieniędzy w ciemno – czytajcie dalej.
Jeśli oglądaliście „Powstanie Warszawskie”, którego Jan Komasa (reżyser) był pomysłodawcą, to właściwie widzieliście tą idealną stronę „właściwej” historii. Prawdziwą, prostą, z emocjami. W najnowszym widowisku historycznym tego twórcy dostajemy jednak teledysk pomysłów, na bardzo luźnej zasadzie „bo tak”. Pierwszym wrażeniem po wyjściu z kina jest to, że film nie ma fabuły. Po prostu dzieje się, a niektóre sceny wydają się totalnie ze sobą niepołączone. Powiecie – to historia. Okej, ale naprawdę nie wiedziałem gdzie bohaterowie idą, po co, do kogo i jaki mają cel. Nie można się z nimi zaprzyjaźnić. Film sam z siebie jest bardzo dobry, ale jeśli chodzi o „fabułę” to ma dwa minusy: sceny niepotrzebne czyli takie po których widz ma WTF – jak zupełnie zbędny seks czy nagość (to osobne kwestie). Moja kinowa partnerka nie mogła wyjść z podziwu „i ten film ma promować honor i wartości?”. Całowanie się wśród wybuchów wygląda już głupio na trailerze, ale daję słowo – w normalnym ruchu, podczas projekcji dosłownie pierdolniecie z krzesła jak to bardzo jest kuriozalne. Ja myślę, że film i trailer miały osobne scenariusze i po prostu niektóre sceny były pomyślane jako reklamowe, a potem na silę dorzucono je do filmu. Drugim typem są sceny „poważnie-niepoważne” jak ślizganie się na oderwanych rękach czy zupełnie idiotyczne „akty heroiczne” czyli te wszystkie rzucania się na granaty czy cieszenie się z udanej akcji na środku okna gdzie jest się łatwym celem. Nawet jeśli tak było naprawdę – wiele ujęć wchodzi po prostu w śmieszność i całkowicie zaburza powagę. Już nie mówiąc, że Komasa znalazł miejsce nawet na dubstep w sferze muzycznej. Ponieważ te niepotrzebne sceny są zwykle w zwolnionym tempie, mam wrażenie że co najmniej 70% jest podejrzane w zagranicznym kinie, albo na zasadzie „ej, zobacz jakie mam opcje graficzne w edytorze video, dodawać?” i dodali. Film reklamowany jest też jako „miłość w czasach apokalipsy” i… cóż, jestem pewnie trochę płytki, ale nie widziałem tutaj dużo miłości. Znaczy, jest chłopak i aż dwie dziewczyny – ale nie wygląda jakby zależało mu na którejś z nich, obie zdradza i zostawia na każdym kroku. Zresztą jaka miłość, z jedną zna się góra dwa dni i już takie wielkie uczucie? No właśnie nie, i to niestety widać. Carolin jako wokalistka zauważyła też dziwną jakość dźwięku jeśli chodzi o dialogi, były ciut nienaturalne – widocznie niektóre sceny były dubbingowane (bo np. źle wyszły), ale nie będę się nad tym rozwodził, bo jakość dźwięku w Polskich produkcjach to temat na osobną rozprawkę. Tutaj przynajmniej coś słychać i jest wyraźnie.
To są minusy, ale niech nie przesłonią nam plusów. Film jest żywym obrazem, świetną, pełną bezkompromisowej przemocy opowieścią o Powstaniu Warszawskim. Efekty specjalne czyli strzały, wybuchy, widoki miasta czy odniesionych ran – to naprawdę najwyższa liga i chyba jeszcze w rodzimym kinie nie widzieliśmy czegoś tak pięknego. Nie tylko „muśniętego instagramem” za pomocą bardzo fajnych kamer i filmów, ale też po prostu zrobionym bardzo światowo. Moja ocena byłaby wyższa, ale zostając na napisach końcowych zauważyliśmy, że niestety oklaski należą się… Czechom. Ani jeden Polak nie odegrał istotnej roli (chyba) w tworzeniu tych przecudownych widoków. Jeśli chodzi o aktorów i ich role – nie jest źle. Młodzi i niedoświadczeni, ale bardzo wiarygodni. O ile scenariusz skrzętnie starał się omijać „czynnik ludzki” i wkładać w ich usta teksty po prostu głupie (jak Carolin powiedziała, z filmu nie można wynieść nawet jednego dobrego cytatu) – o tyle naprawdę nie można im wiele zarzucić jeśli chodzi o warsztat. Wszystkie słabości to moim zdaniem wina prowadzenia przez reżysera i kiepskiej fabuły. Miasto 44 to więc graficzny majstersztyk z prawie zawsze celną muzyką. Od klasycznych brzmień, piosenek powstańczych, „chryzantem złocistych” przez… no właśnie, wspomniane dubstepowe-techno.
W „mieście” nikt się z nikim nie cacka – trup ściele się gęsto czy to dzieci czy dorośli – wszyscy padają. Komasie trzeba przyznać jedno: ma jaja i chociaż kilka razy złapiecie się na myśli „czy to naprawdę jest możliwe”, będziecie zadowoleni, albo inaczej – przerażeni. Jest bardzo mocno, bez cenzury i prosto. Ręce, nogi – latają w powietrzu niczym motyle z surrealistycznego obrazu, a morze krwi dosłownie zalewa ekran. Naprawdę jeśli istniało jakieś tabu w tym temacie, które omijał „Czas Honoru” to Miasto 44 łamie wszystkie niepisane zasady. Końcówka filmu na bardzo długo zapada w pamięć. Naprawdę wielkie brawa.
Na tle superprodukcji Polskich jest to więc perła, może niezbyt starannie przetarta szmatką, bo reżyser więcej czasu poświęcił oglądaniu wybuchów na Youtube i smsów „a to się da?” niż na zastanowienie się czy oddaje prawdziwy i wartościowy hołd poległym, ale jeszcze nigdy nie mieliśmy takiego filmu, z góry powiem, że dwa razy lepszego niż prostackie „Kamienie na Szaniec”.
Przed „Miastem” dostajemy natomiast po oczach dwoma rzeczami – zalewem animacji sponsorskich, które o zgrozo zawierają sceny z filmu na który przyszliśmy (segment Legalnej Kultury). Ale to można wybaczyć, bo później pojawia się też wprowadzenie z lektorem o tym ile godzin pracy zajął film czy ile gruzu musieli przywieźć. O ile da się to przeżyć, a nawet jest to dość ciekawe – o tyle na matkę boską – po co, ja się pytam cholera, po co zobrazowane jest to filmem KTÓRY MAMY ZARAZ OGLĄDAĆ. Ja nie jestem fanem trailerów w ogóle, raczej prywatnie nie oglądam, rozumiem że to ważny element kinematografii, ale wycinki filmu przed filmem? Serio?
Miasto 44 to wyjątkowe dzieło – trzeba, po prostu trzeba iść do kina i je zobaczyć. Rodzimy przemysł filmowy bardzo widocznie rusza do przodu i mam nadzieję, ze będzie tylko lepiej i lepiej. I nie mówię tego tylko dlatego, ze mam wejścia za darmo. Nienienie, poszedłem do innego Cinema City i normalnie kupiłem bilet, aby wesprzeć naszą kinematografię – i nie żałuje. Są wady, są idiotyczne wady. Ale ogląda się to ładnie, a czasami z przerażenia zamkniemy twarz w drżących rękach.
Nie jest to film, na który czekałem. Ale z pewnością najlepszy jaki aktualnie możemy dostać w tym temacie. Jeśli jednak „wady” są dla Ciebie zbyt wielkie, zostaje powtórzyć sobie „Czas Honoru” czy „Powstanie Warszawskie”. Albo nową serię wspomnianego serialu łączącą obydwa tytuły. Ja jednak nie wyobrażam sobie jak mógłbym „Miasta” nie oglądać w kinie. To akurat większa zbrodnia niż wybryki reżysera.
flakeenn bardzo dobrze ujęte. Miałem takie same wrażenia. Dodał bym jeszcze sporo symboliki którą nie łatwo wyłowić. Np dziecko w tramwaju odpinające łańcuszek z tabliczką „Tylko dla niemców” – czyżby dzieci były mądrzejsze od dorosłych, nieskażone nienawiścią dają nadzieję na lepsze jutro?
Poza tym idealne postacie drugoplanowe. Żurawski grający Czarnego czy Schuchardt jako Kobra to świetne kreacje dające kontrast tym młodym. Postać Czarnego to chyba największy twardziel ze wszystkich postaci w filmie wiec dziwię się opiniom niektórych „pseudoznawców” filmu ze w Miasto 44 mamy samą walczącą młodzież.
Wreszcie Biedronka. Dobrze, że reżyser zdecydował się na pokazanie jej więcej niż wcześniej przewidywał. Dziewczyna zagrała rewelacyjnie.
Z kina wyszedłem oszołomiony a jeżeli film dostarczył mi tak wiele emocji to znaczy, że jest dobry. Piszę to tydzień po seansie więc nadal we mnie siedzi i nie daje przejść obok siebie obojętnie.
symbole w tym filmie są bardzo wyraźne, lecz nie każdy zwraca na nie uwagę. Dzieci są dużo mądrzejsze od dorosłych w niektórych sytuacjach, niewinne, nie przesiąknięte nienawiścią i zawsze szczere. Mówią to co myślą i nie zastanawiają się czy im to wypada czy nie (czasem tego im zazdroszczę). No ale nie będę się tu nad tym rozwodzić, bo to nie miejsce na tego typu dyskusje 😉
Ale zgadzam się z Tobą. Byłam na tym filmie dwa razy i za drugim razem zrobił na mnie jeszcze większe wrażenie niż za pierwszym. 🙂
Obiecałam swoje wrażenia, oto i one.
Poszłam na ten film z czystą głową. Od piątku kiedy tylko ukazał się w kinach, unikałam rozmowy o nim, nie czytałam recenzji, omijałam wszelkie artykuły, wywiady, rozmowy.. Nie chciałam wyrabiać sobie o nim żadnej opinii, bo pewnie sam wiesz, że zupełnie inaczej ogląda się film, kiedy masz wyrobione o nim jakieś zdanie. I to był strzał w dziesiątkę. Wyszłam z kina ponad dwie godziny temu i do tej pory nie mogę się pozbierać. Film zmiażdżył mnie emocjonalnie.
Fabuła sama w sobie, zresztą piszesz o tym, jest taka sobie, ale połączona z efektami, dźwiękiem, muzyką…
Poruszasz kwestię aktorów, że młodzi, że niedoświadczeni…Moim zdaniem, nadaje to temu filmowi oryginalności i to to właśnie sprawia, że jest po prostu świetny. Mam już dość oglądania w każdej produkcji czy to kinowej, czy telewizyjnej tych samych aktorów. Oczywiście nikomu nie umniejszając, bo Ci „starzy”, brylujący na ekranach są genialni, ale potrzeba nowości, świeżości. W tym filmie to dostałam.
Jeżeli chodzi o efekty. Strzały, wybuchy, widok miasta, zburzenie mostu, scena w kanałach- tak, masz rację, najwyższa liga. Jednak na mnie największe wrażenie wywołała scena na cmentarzu. A to wszystko za sprawą muzyki. Czesław Niemen i jego „Dziwny świat” sprawiają, że gdy tylko słyszę pierwsze dźwięki tego utworu, łzy ciekną mi po prostu strumieniami (jakkolwiek ckliwie i idiotycznie to brzmi, ale to jest jedyna na świecie piosenka, która doprowadza mnie do łez) Nie muszę, więc chyba dodawać, co się ze mną działo na widok Stefana gnającego do matki i brata, wśród świstu kul i dźwięku tej melodii.
Poruszasz też kwestię miłości, ale patrzysz na nią pod kątem Stefana. Ja chciałabym zwrócić uwagę na Biedronkę. To ona w tym filmie jako jedyna kocha. Jej miłość jest piękna i czysta. Jest gotowa na poświęcenie. Zostawia „oddział” żeby ratować Stefana, niejednokrotnie poświęca dla niego życie, po to aby go ocalić. I wiesz co? Jeżeli ktoś myśli, że to film o miłości, to.. każdemu życzę właśnie takiego uczucia jakim Biedronka darzyła Stefana, mimo że on, jak sam zauważyłeś, był dość „pogubiony”.
Co do scen, w których nie wiadomo o co chodzi, to się z Tobą zgodzę. Niektóre były po prostu zbyt przerysowane. Całowanie się wśród świszczących kul, było najgorszą sceną tego filmu (jak dobrze, że nie zepsuło mi całego efektu!). Pomijając te niewielkie minusy, film trzyma, mimo wszystko w napięciu, momentami przeraża, czy nawet powoduje, obrzydzenie (widok krwi, flaków, rąk, nóg itd.. wywołał u Pań siedzących na sali, coś w stylu.. „bleee”). Według mnie jest kompletny od początku do końca. Ostatnia scena – Mistrzostwo!
Kończę, bo wymądrzam się jakbym była u siebie 😉
Pozdrawiam 🙂
Właśnie chodzi o to, że można się wymądrzać u mnie 🙂 Jutro rano lub w piątek napiszę tekst o „interaktywności” tego bloga i o tym co się tutaj da.
Co do filmu – owszem, ja się całkowicie z Tobą zgadzam. Całkowicie się też zgadzam ze sobą. Widzisz, ten film nie jest pozbawiony błędów, ale jest i piękny. Dziś mojej przyjaciółce Agacie wytłumaczyłem na czym polega smak tego filmu, napiszę to i tutaj.
Miasto 44 jest jak zupa, jak gar pełen zupy. Gotuje się wolno na gazie i ma zupełnie wszystko – ziemniaczki, selera, marcheweczkę, pieczareczkę i kawałek nóżki z kurczaka. I to już jest smaczne, reżyser dobrze to ogarnął. Ale postanowił to dosolić, bo ten „żar” trochę odbiera smak. I tak soli i soli i nadal to jest dobre. Ale przez nieuwagę wieczko od soli mu wpadło z całą zawartością do garka. I przez to w tym filmie czegoś jest za dużo, ale to już indywidualna kwestia smaku.
Miłość Biedronki była piękna, chociaż trudno mi uwierzyć w miłość kilkudniową. Mam taką zasadę, że dobre filmy oglądam w domu z DVD drugi raz, pokazując moim braciom jak wygląda współczesne kino – bo sami z siebie nie oglądają. I jest to na pewno ważna dla mnie cecha filmu – włączę im czy nie włączę. I wiesz co? Bardziej kusi mnie „Powstanie Warszawskie” czyli ten fabularyzowany dokument niż to, chociaż decyzji jeszcze nie podjąłem. A to dlatego, że Ty i ja poszliśmy z wielką chęcią i z czystą głową. Właśnie ten film wydaje mi się najlepszym przykładem na „dobrowolność” nie ma co namawiać ludzi, bo mogą być źli. Ja wolę ostrzegać – mimo, że osobiście jestem raczej zadowolony.
Tej miłości to nie rozpatruj w kwestiach „na poważnie” bo to, mimo wszystko tylko film. Ludzie zawsze lubili i będą lubić (tak mi się wydaje) filmy o wielkiej miłości, od pierwszego wejrzenia, więc zostawmy to – niech lubią i niech marzą o takowej, jeśli chcą 😉
Ja puściłabym i jedno i drugie. „Powstanie …” fajnie oddało prawdziwy historyczny klimat, a „Miasto…” pokazuje Powstanie Warszawski trochę z innej perspektywy, mniej historycznej, a bardziej ludzkiej, zwyczajnej.