Gdy tylko usłyszałem o tym, że „Dzień Świra” zostanie wystawiony w Teatrze Kamienica – mojej radości nie było końca. Jednak im bliżej do premiery tym mocniej drążyły moją duszę dwa słowa, które nieodłącznie promowały spektakl – opera oraz musical. Pamiętam, że pomyślałem sobie wtedy „to się nie może udać”. I wiecie co? Udało się, a ja muszę się przyznać do pomyłki. Okazuje się, że recenzowana właśnie sztuka to jedna z najciekawszych propozycji tego klimatycznego, kameralnego teatru. I chociaż z werdyktem najlepiej zawsze poczekać do końca – tym razem nie mogłem się powstrzymać. [edit 20.09 – recenzja, którą zaraz przeczytacie to właściwie pierwsza, która zbiera w komentarzach srogie baty za zbytnią pozytywność. Ponieważ jeszcze nigdy nie miałem z czytelnikami takiego „rozjazdu” co do odbioru jakiegoś przedstawienia pozwolę sobie zwrócić uwagę, aby po przeczytaniu recenzji rzucić okiem na komentarze. Nadal bronie swojego zdania, ale zwykła ludzka uczciwość nakazuje mi o tym wspomnieć]
Dzień Świra opera/musical to opowieść stworzona na podstawie scenariusza kultowego filmu Marka Kotarskiego z 2002 roku. Mamy więc dobrze znanego Adasia Miauczyńskiego oraz niewątpliwą przyjemność obserwacji jego niezbyt udanego życia. W odróżnieniu od oryginału z tą różnicą, że tutaj najbardziej znane kwestie lub sytuacje – są śpiewane własnie na modłę radosnych musicali lub troszkę bardziej poważnych oper.
W rolach głównych występują Maciej Miecznikowski, Wojciech Solarz, Joanna Kołaczkowska, Joanna Pałucka, Stefan Każuro, Grzegorz Kucias, Anna Ścigalska. Ten pierwszy w roli Miauczyńskiego poradził sobie tak dobrze, jak kilkanaście lat temu Marek Kondrat. W moim odczuciu to jedno z największych wyróżnień, które można w tego typu sytuacji usłyszeć. Co do reszty ekipy to jest bardzo pozytywnie i wszyscy są szalenie utalentowani – nie mogę niestety wskazać kogoś, kto przodował – bo nie tylko każda osoba bardzo mi się podobała, co niektórzy chyba troszeczkę ukrywali swój talent skrzecząc – np. odgrywając emerytkę. Tak czy siak, chociaż obsada nie jest znana z pierwszych stron gazet to warsztat ma solidny i myślę, że możemy im zaufać w ciemno.
Jeśli chodzi o samą fabułę to ta chociaż napisana dość przejrzyście, w wymaga chociaż w minimalnym stopniu znajomości oryginalnego filmu. O ile pewne znaczące sceny odegrane są w sposób dość klarowny, to mimo wszystko wydają się być poprowadzone odrobinie zbyt chaotycznie. Przekład 1:1 był oczywiście niemożliwy, ale właśnie poprzez liczne piosenki, jak i samą dość niekonwencjonalną strukturę Dnia Świra – wypada po prostu znać go wcześniej. Nie zrozumcie mnie jednak źle – tak genialnego scenariusza nie dało się skopać – aczkolwiek jakakolwiek podkładka wydaje mi się potrzebna. Nie oszukujmy się też – jeśli już ktoś pójdzie do teatru to właśnie zanęcony znanym sobie tytułem. Ale wracając do scenariusza – obserwujemy życie Adasia Miauczyńskiego – polonisty, człowieka wyższej kultury, którego jednak los zdecydowanie od lat nie oszczędza. Jesteśmy więc świadkami normalnych czynności jak poranna gimnastyka czy toaleta – podanych w sposób niezwykle satyryczny i współczesny. Z jednej strony przez ironiczne spojrzenie samego Marka Koterskiego, z drugiej jako coś zaskakującego, odświeżonego, rozśpiewanego, wyreżyserowanego przez Marcina Kołaczkowskiego. W dodatku każdy z nas uwielbia podglądactwo – a tutaj mamy możliwość nie tylko w nim uczestniczyć, co uruchomić staropolskie „dobrze mu tak” i chociaż na chwilę poczuć się lepiej niż gnębiony przez okrutne życie bohater.
Najważniejsze cytaty filmowe zostały jednak zachowane, reszta natomiast obrosła w muzykę i musicalowo-operowe wykonanie. Większość piosenek jest świetnie zaaranżowana, perfekcyjnie wykonana i zdecydowanie wpadająca w ucho. Muzyka to małe mistrzostwo świata – jeszcze nigdy w życiu nie słyszałem tak doskonałych dźwięków. Wielkie brawa dla autora, bo te nie tylko są energiczne, ale także kosmicznie hipnotyzujące. Gdyby tylko istniała możliwość kupienia ścieżki dźwiękowej do tego musicalu – kupiłbym ją od ręki, od razu w teatrze. Tak więc nie warstwa muzyczna nie ustępuje największym musicalom.
Sam poziom wykonania to jedno, drugie to możliwości sprzętu i miejsca w którym przedstawienie jest wystawiane. Jak przystało na tego typu sztukę – głosy rozchodzą się po sali czysto i bez zniekształceń. Wszystko można normalnie i bez większych problemów zrozumieć – a to dzięki rozwieszonym sprytnie mikrofonom. Szeptów w scenariuszu praktycznie nie ma, są za to wyraźne, głośne i dobrze akcentowane piosenki. Co prawda ze dwa razy jakiegoś dialogu nie zrozumiałem, ale mimo wszystko jest to praktycznie zerowe utrudnienie. Dekoracje są odrobinę ubogie, tak naprawdę główną i praktycznie jedyną jest kanapa. Większość nastroju budują jednak odpowiednie stroje oraz tło wyświetlane z projektora, które w sposób bardzo plastyczny naprowadza widza na miejsce akcji. Nie sposób się tutaj zgubić, a każdy kolejny utwór zaskakuje czy to strojami aktorów czy też ciekawym ujęciem/grą świateł. Jeśli lubicie rozbudowane dekoracje – będziecie zawiedzeni. Jeśli natomiast bardziej interesuje Was treść i lubicie różnorodne miejsca akcji – będzie to sztuka idealna.
Dzień Świra opera/musical to niezwykłe doświadczenie, to wyprawa i przygoda, to podróż w czasie. Zdecydowanie niezapomniana i potrzebna – zwłaszcza dla wielbicieli filmu, ludzi potrafiących cytować z pamięci najważniejsze dialogi. Pamiętając o co chodzi nie tylko łatwiej się odnaleźć, ale też przyjemniej przetworzyć, porównać, zrozumieć. Dlatego jeśli o Dniu Świra nigdy nie słyszeliście, warto go nadrobić. Ponieważ „opera/musical” to również świetne piosenki, ciekawe wykonania i myślę, że pewna nowość w skostniałym świecie tego typu produkcji. Jeśli boicie się, że taki temat nie mógł się udać albo, że powstrzymuje Was fakt, iż nie jesteście największymi fanatykami opery na świecie – to nic nie szkodzi – ważna jest tylko miłość do kultowego już dzieła Marka Kotarskiego.
Dzień Świra zobaczycie w Teatrze Kamienica już po wakacjach, kolejne spektakle odbędą się np. 24 września (15:30 i 19:00), 25 września, 10 października, 11 października i 13 października. Bilety w cenie od ok. 100 do 140 złotych kupicie w kasie teatru oraz przez ich stronę www. Jednak śpieszcie się! Większość z tych na bliższe terminy jest już prawie wyprzedana. Ja polecam, to naprawdę niezwykła sztuka, zaskakująca, niecodzienna, przywołująca wspomnienia. Warto!
To było po prostu złe.
Utwór który stoi dialogami został tu ograbiony ze wszystkich zalet. Tekst upchnięty w muzykę przywodzącą na myśl muzykę sakralną męczył ucho, minimalistyczna wizja, nieustannie towarzyszący mindfuck. Siedziałam do końca i nie mogłam uwierzyć, że można ludziom sprzedawać coś tak kiepskiego.
Jedyna scena, która pozytywnie zapadła mi w pamięć to sąsiad śpiewający pod prysznicem, drugą zaletą było to, że po raz pierwszy pooglądałam sobie przepiękny Teatr Słowackiego od środka i to wszystko za jedyne 100zł!
Właśnie wróciliśmy ze spektaklu w Katowicach… z mieszanymi odczuciami. Pierwowzór, jak dla wielu – doskonały, w tej formie mógłby być bardzo interesujący. Gra aktorska, wykonanie wokalne na wysokim poziomie… i momenty były… a jednak w całości to nie to co chciałoby się zobaczyć. Czego zabrakło? Ani to opera, ani musical… może zabrakło odpowiedniej, być może nowatorskiej formy odpowiedniej do komediodramatu. W mojej ocenie – za malo muzyki, zbyt dużo eksperymentów muzycznych. Już sama problematyka spektaklu jest wystarczająco ciężka. Wychowana na spektaklach Teatru Rozrywki w Chorzowie, nie potrafię wybaczyć jednej rzeczy… brak zespołu instrumentalnego. Cała oprawa muzyczna puszczana z nagrań. To właśnie „żywe” instrumenty nadają życia, tworzą emocje całego zespołu, a tym samym spektaklu. I do tego pojawiające się pytanie: co jest wykonane na żywo, a co już jest plejbekiem. To powoduje poczucie braku autentyczności. Można przyjąć, że spektakle wyjazdowe rządzą się swoimi prawami, ale czy o taki ostateczny efekt chodzi?
Cieszę się, że mieliśmy okazję zobaczyć ten spektakl, bo przecież to zawsze moment na różne refleksje. ?
No coz, wlasnie obejrzalem sztuke w Teatrze Słowackiego w Krakowie, obejrzalem to moze za duze slowo bo po godzinie nie wytrzymałem i opuscilem teatr. Niestety sztuka na tyle slaba ze ludzi opuszczajacych ja w trakcie bylo wiecej. Dziwie sie Dyrekcji Teatru Slowackiego ze w tak pięknym miejscu z jeszcze piekniejsza historia gra sie tak marne sztuki. ZDECYDOWANIE NIE POLECAM.
No więc zaliczyłam tę „sztukę” w Warszawie. Dotrwałam do przerwy, z trudem. Sporo osób podjęło podobną decyzję i ciekawi mnie ile osób wróciło po przerwie. Być może klasyczną wersję teatralną „Dnia świra” dałoby się jakoś obronić, wersja musicalowo-operowa jest po prostu nie do przełknięcia.
Zaliczone 20.09.br teatr Słowackiego w Krakowie. Cóż, aby nie powielać opinii poprzedników ujmę temat tak: świetny warsztat muzyczny i aktorski przytłoczony ciężką, wręcz czasami nie do wytrzymania aranżacją muzyczną. Musical to zdecytowanie nie był, ponieważ tekstu mówionego w zasadzie nie było, a do opery to coś nie dorastało do pięt. Brak lekkości sztuki, która powinna być inteligentną komedią, ze smaczkiem podającą sytuacyjne żarty, na które wszyscy widzowie czekali. Tym bardziej, że na widowni raczej nie było osoby nie znającej fabuły filmu. Pierwsze „kurwa” i „ja pierdolę” wywołało śmiech na sali, ale naste już pozostawało bez reakcji. Wszystko może się przejeść. Na parterze w zasadzie prawie wszyscy dotrwali do końca wiercąc się i kręcąc. Szkoda, bo sama idea zrobienia musicalu z „Dnia Świra” jest świetnym pomysłem. Odtwarzanie doskonałego filmu na deskach teatru mijałoby się z celem – zawsze gryzłoby się to z oryginałem. Ale to była karykatura aż przykra do odbioru. Żal aktorów, bo mogli stworzyć dzieło doskonałe i sztuka byłaby polecana, a tak żadna opinia nawet najlepszego krytyka nie stawi czoła opiniom niezadowolonch widzów, którzy są najbardziej wiarygodni, szczerzy i warci wysłuchania. NIE POLECAM, a chciałabym.
Właśnie wróciłam ze spektaklu w Teatrze im.Słowackiego w Krakowie. Byłam razem z córka – obie jesteśmy sztuka zachwycone. Doskonała gra aktorów, podziwiałyśmy operowy głos Pana Macieja Miecznikowskiego. Ciekawa scenografia. Tematy po tylu latach jakże aktualne.
Bardzo odpowiadała nam ciekawa forma opery/ musicalu. Cieszę się z tej innej formy – film Pana Marka Kotarskiego znam na pamięć.
Gratulacje dla Teatru Kamienica!
Jestem bardzo, bardzo zdziwiony tym, że taka ilość ludzi wychodziła z teatru. Ogólnie jest tak, że mi się większość rzeczy w Dniu Świra podobała (co widać po recenzji), ale jak widzicie puszczam wszystkie komentarze, aby ludzie mogli to sobie jakoś uśrednić. Naprawdę nie wiem skąd taka rozbieżność i czemu akurat pojawia się fala komentarzy po występie we Wrocławiu, podczas gdy z innych miast takich nie ma. Cóż, nie wiem jak prezentuje się Dzień Świra na wyjeździe… ale to niemożliwe, że aż tak źle.
Aczkolwiek od razu zaznaczę, że jestem fanem oryginału i faktycznie trzeba go znać, aby pewne rzeczy sobie dopowiadać.
Zdecydowanie nie polecam, szczególnie jeśli ktoś lubi film to będzie rozczarowany. Gra aktorów się obroniła, ale to jest kalka filmu i to kalka nieudolna, wymuszona. A po co wersja operowa? No po co? To niczego nie dodało spektaklowi, wręcz przeciwnie! To było straszne!!!!! Nie dało się na to patrzeć, słuchać. Poniżej jakiegokolwiek poziomu! Aż chciało by się krzyknąć: „oddajcie moje 80 zł!”
Trochę przesadziłam w emocjach-byliśmy prawie godzinę:)
I jeszcze-gwoli uzupełnienia. Mieliśmy kupione bilety na balkonie ale poproszono nas przed spektaklem żebyśmy usiedli na dole bo są wolne miejsca.I już to nas zastanowiło…Taka sztuka, taka obsada i są miejsca?…
Sala była wypełniona może w 3/4 a może nawet i to nie…Więc proszę nie przesadzać z tymi problemami z kupnem biletów…pewnie ludzie mieli już jakieś „przecieki” bo Wrocław na dobrej sztuce się zna.:)
Tyle w temacie.
Przepraszam ale chyba śnię czytając tę recenzję! Wczoraj byłam na przedstawieniu we Wrocławiu. Wytrzymaliśmy (w cztery osoby-każde z nas miało te same odczucia) tylko przez 20 minut.Koszmarna,dudniąca, męcząca muzyka nie mająca nic wspólnego z musicalem (!).Przedstawienie przypominało raczej występ amatorskiego teatrzyku a nie teatru z gwiazdorską obsadą! Bardzo uboga scenografia jeszcze pogłębiała to wrażenie. Jeszcze nigdy nie czułam się tak oszukana jak wczoraj. Tuż za nami wyszły jeszcze trzy pary,aż boję się myśleć ile osób dotrwało do końca. I jeszcze jedno: kupując bilety kierowałam się w dużym stopniu tym, że główną rolę kobiecą gra pani Joanna Kołaczkowska-którą uwielbiam. Reklama przedstawienia wręcz umieszczała ją na pierwszym miejscu.I tak naprawdę tylko dla niej szłam na przedstawienie. Nigdzie nie przeczytałam choćby wzmianki-że gra zamiennie z panią Rybotycką. Na naszym przedstawieniu grała właśnie pani Beata. Żeby była jasność-panią Rybotycką też bardzo cenię i „na nią” jeździmy często specjalnie do Teatru Stu ale nikt nie uprzedzał, że tak będzie. Tu miała być Kołaczkowska. Zresztą podejrzewam że i tak wyszlibyśmy bo nawet pani Joanna nie udźwignęłaby swoją osobowością tej chały. Jednym słowem-zawód na całego.
Panie, pan wiesz o czym piszesz?
Bo ja mam wrażenie że nie do końca. Właśnie wróciłem ze „spektaklu” we Wrocławiu. Jeszcze takiej chały nie widziałem, ludzie masowo wychodzili w trakcie,a ich liczenie prowokowało mnie, że sam tego nie zrobiłem. Naliczyłem 32 osoby.
Szkoda czasu i pieniędzy. Jedno co mnie zastanawia, to brak krytycyzmu samych uczestników tego przedsięwzięcia. Mając jako taki dorobek i widząc co zacz nie powinni w tym brać udziału.
DNO!!!
Ja byłem jednym z wychodzących… wiedziałem w 17 rzędzie, więc nie wiem czy zostałem policzony. To było straszne!!!!! Nie dało się na to patrzeć, słuchać. Poniżej jakiegokolwiek poziomu! Aż chciało by się krzyknąć: „oddajcie moje 80zł!”
Tak własnie wygląda typowa recenzja napisana na zamówienie za odpowiednią sumę. Autor recenzji tak się zachwycił że o mało nie dostał orgazmu. Ciekawe czy w ogóle widział spektakl albo czy sam zapłacił za bilet. Namawiac kogoś do obejrzenia czegośtak wtórnego za 100-140zł kiedy świetny pierwowzór można obejrzeć za darmo to wyjątkowa perfidia panie Gniewkowski
Tylko, że nie jest to recenzja napisana za odpowiednią sumę. Nie jest nawet za nieodpowiednią 🙂
Rozumiem że świetny pierwowzór można obejrzeć w TV, a nie ściągając, prawda? Zresztą jak sztukę teatralną i to na podstawie gotowego tekstu sprzed lat można nazwać wtórną? Wtórny to może być remake w tym samym medium czyli np. drugi film na tym samym scenariuszu.
Tak więc przeniesienie filmu na deski nie jest wtórne 🙂 Perfidią jest natomiast hejt bez wytłumaczenia czegokolwiek i stawianie się wyżej bez wymienienia chociażby 5 zakłamań tekstu 🙂
Dziękujemy bardzo!