Skip to main content

Od zawsze mam słabość do gier wyścigowych – pamiętam jeszcze 1999 rok i moją pierwszą ścigałkę na PC – Lego Racers. Od tego czasu gram we wszystko, a najlepiej w to co dziwne – w Need For Speedy, Burnouty, Split-Second, Mario Kart czy ostatnio Dirt 5.  Kiedyś, chociaż w sumie nie tak dawno, bo we wrześniu 2021 – wpadła mi w ręce gra bazująca na micro samochodzikach Hot Wheels. I powiem Wam szczerze – chociaż była niewątpliwie ładna, raczej mnie od siebie odrzuciła. Gdy kilka tygodni temu zadebiutował Hot Wheels Unleashed 2: Turbocharged – postanowiłem dać mu szansę, bo do dwóch razy sztuka. I wiecie co? Od momentu instalacji dalej platynuję Dirta 5…

Dla tych co nie wiedzą – Hot Wheels to seria zabawkowych samochodzików, którymi bawią się dzieci na całym świecie (a na pewno w Europie), takich malutkich, metalowych, ale za to wyglądem oddających te prawdziwe, które znajdziemy na naszych drogach (bardziej światowych niż Polskich, ale no). Jeśli w przedszkolu mieliście dywan w ulicę, a z domu wolno Wam było przynieść trochę „resoraków” – to już wiecie o co chodzi. Hot Wheels Unleashed 2: Turbocharged to z kolei gra wyścigowa, dostępna w tym momencie na PlayStation 5, Nintendo Switch, PlayStation 4, Xbox One, Microsoft Windows, Xbox Series X/S w której ścigamy się po wymyślnych, miniaturowych torach za pomocą samochodzików zabawek.

Fabuła opowiada o pewnej grupie agentów-ścigaczy, którzy zmniejszają się cudowną maszyną i walczą z tymi złymi o pokój na świecie (czy inne głupoty). Pomijając, że scenariusz został napisany z myślą o najmłodszych i nie zawsze mają dużo sensu (sporo cool tekstów, ale też dużo czerstwych gadek, wyraźnie skierowanych do mniej kumatych graczy), to warto warto zaznaczyć, że same cut-scenki przypominajace komiksy wypadają nieźle, a pełny polski dubbing robi robotę. Niestety mniej więcej minutę po takiej scence nie będziecie wiedzieli o co chodzi, ale może to i lepiej, bo szkoda na to zaprzątać głowy. Najważniejsze że jest się z kim i o co ścigać w trybie fabularnym – dzieciaki to uraduje.  Mniej zadowolene będą, gdy odkryją, że samo przejście story mode zajmie im jedynie ok. 6,5h, co jest wynikiem o 3h słabszym niż przy jedynce (która na dobrą sprawę fabuły nie miała, ale to inna historia). Co ciekawe nawet w kampanii samochody są obdarte z kierowców i za kierownicą nikt nie siedzi. Byłoby to do przeżycia, gdyby nie dostępne w grze kabriolety. Z tych bije pustka, smutek i wielkie WTF.

Czy jest czym jeździć i co najwazniejsze: czy jest po czym? Według zapowiedzi twórców dostajemy dostęp do 130 samochodów, parunastu tras oraz możliwości swobodnego tworzenia nowych. Samochodów faktycznie jest dużo, a dodatkowo (a jakże!) sporo z nich, czasami mocno tematycznych – znajdziemy w sklepie lub season passie. Każdy z nich prowadzi się wg. mnie identycznie, nawet jeśli są między nimi drobne różnice szybkości/ciężkości, to i tak zrobić zakręt driftem i nie wypaść z trasy zakrawa na cud boski. Dość powiedzieć, że chociaz moje doświadczenie z grami wyścigowymi jest ogromne, tak nawet w pierwszym wyścigu nie zająłem pierwszego miejsca. To po prostu jedna z tych gier, gdzie przeciwnicy są zawsze obok Ciebie – głównie po to, aby nie odczuwać tego, że jesteś sam/a na mapie i żeby było bardziej emocjonująco. Fajnie się to sprawdzało w grach jak Burnout, gdzie mogliśmy wchodzić w interakcje z przeciwnikami (np. wywalając ich z toru), tutaj niestety prowadzi to raczej do frustracji i poczucia, że 5 minut wyścigu może pójść się walić nawet na metry przed metą. W ogóle to do jazdy doszła nowa mechanika, skoków i „szczupaków”. Chodzi o to, że możemy za pomocą jednego z przycisków użyć trochę nitro i np. przeskoczyć nad przeszkodą – w praktyce jest to zdawkowo wyjaśnione i przez dość długi czas walczyłem z jedną dziurą nie mając pojęcia jak przeskoczyć na drugą stronę. Same tory są poprawne – mają odpowiednio dużo pętli, zakrętów i urozmaiceń. Ścigamy się po pokojach, podwórkach, ale również dziwnych salonach gier (z jakąś koślawą grawitacją i ogólnym sci-fi dookoła). Układy sa dość standardowe, tu skocznia, tu hopka, tu przejeżdżamy po biurku, a tu pod łóżkiem. Układ torów nie jest niczym czego już wcześniej nie widzieliście – no może z ilością serpentyn na kilometr kwadratowy – jest ich trochę.

To co wydawało mi się największym plusem tej gry (czyli miniaturowe trasy wśród mebli i zabawek) – okazały się jej największym minusem i to nawet nie z uwagi na to jak wyglądają – bo są śliczne). Chodzi mi o to, że chwilę po włączeniu gry zaatakowało mnie uczucie dejavu – dwójka Hot Wheels wygląda kropka w kropkę jak jedynka i głowę dam, że pierwszy wyścig tutorialowy to jest dokładnie ten sam wyścig, który pokonał mnie 2 lata wcześniej. Uważam więc, że to zbrodnia, bo uczucie recyclingu przebija wszystko co kiedykolwiek widziałem w grach. Jeśli jednak nie macie wielkich wymagań co do oryginalności, albo postanowicie pojeździć trochę z dzieciakami dla relaksu – powinniśmcie być zadowoleni. Jeśli jednak macie w swojej biliotece „jedynkę”, w dodatku zostały Wam tam jakieś zadania do zrobienia – odpuścicie sequel, bo za mało tu nowości, i chociaż jest ładnie to autorzy powinni się wstydzić, albo grę wydać jako dodatek do poprzedniczki. Swoją drogą i to byłoby dziwne, raczej zamiast DLC nazwałbym to season passem z trasami.

Model jazdy jest koślawy – gwarantuję Wam, że gdy tylko zaczniecie driftować, albo zwalniać przed zakrętami – to albo Was wszyscy prześcigną albo spadniecie w przepaść. Nie czuć wagi samochodów (okej, to leciutkie zabawki, ale jednak jakoś to powinno być odczuwalne), a mocy czuć aż za dużo – dzięki temu lot w kosmos czy nieplanowane pikowanie prosto w podłogę to w tym uniwersum coś zupełnie normalnego. Już nie mówię, aby produkcja odzwierciedlała prawdziwe uliczne wyścigi, ale daleko Hot Wheels np. do perfekcyjnych, długich driftów lub doskonale zaprojektowanego wymijania przeszkód znanego chociażby z Mario Kart.

Tryby gry nie zaskakują – budowanie własnych torów, szybkie wyścigi, czasówki, turnieje, eliminator a także online. Co do tego ostatniego to od razu powiem, że nie siedzi tam specjalnie dużo osób i w sobotni poranek nie udało mi się zebrać pełnego składu (przez kilka wyścigów miałem 3-4 osoby na 10 możliwych, później odpuściłem). Oczywiście każdy internetowy przeciwnik nie wiedzieć czemu ma 1000 poziom, ale przynajmniej jeżdzi tak, że spokojnie przyjedziesz sobie ostatni! O ile dojedziesz na miejsce, bo gdy wszyscy kończą na rok przed Tobą – włącza się odliczanie do końca wyścigu i po 20 sekundach o mecie możesz sobie pomarzyć, bo wyrzuca Cię do menu głównego.

Grafika pozytywnie zaskakuje – jest naprawdę ładnie, a dźwięki są fajne i czyste. Motion blur nie drażni, krawędzie nie są poszarpane, a pixeli prawie nigdzie nie widać. Co prawda większość modeli poza torem jest dość prosta (czy to przedmioty typu piłki, grille czy inne przedmioty codziennego użytku), ale ponieważ pędzimy na złamanie karku to i tak nie mamy zbyt wiele czasu, aby się im przyglądać. Jeśli coś mnie wkurza i to tak, że trudno mi to przeskoczyć – to same tory. Te są stworzone za pomocą głównie pomarańczowego lub niebieskiego plastiku i aż mi od nich zgrzytają zęby. Szkoda, że dość ładne otoczenie jest zepsute poprzez kiepskie i monotonne „rury”, brakuje mi jakiejś wolnej jazdy po podłodze, gdzie na choryzoncie majaczą punkty kontrolne, a nie jak tutaj – jazdy jak po sznurku. Efekty nitro czy jakichś dodatkowych przeszkadzajek także miło łechcą oko. Aczkolwiek wersja PS5 niczym nie różni się chyba od wersji PS4, którą na chwilę włączyłem. Ani szybkością ładowania, ani wyglądem.

Czy Hot Wheels Unlashed 2: Turbocharged warto kupić? Z jednej strony warto, ale tylko jeśli nigdy nie graliście w poprzednią część, a chcecie spędzić z dziećmi wesoły czas przed telewizorem i… nie macie Nintendo Switch, aby ten czas spędzić z Mario. Z drugiej jest to perfidny klon jedynki, najeżony mikrotransakcjami, skórkami i sezonami. Chociaż fajnie, że z dubbingiem i jakąś fabułą. Ja niestety po testach odpuszczam. Ocena jeśli nigdy nie graliście w inną część 5/10 – pod warunkiem, że macie mniej niż 15 lat.

Grę dostarczył mi wydawca, firma PLAION Polska a dorwiecie ją w sklepach za ok. 219 złotych.

Piotrek Gniewkowski (Niekulturalny)

Krytyk filmowy i teatralny, zapalony gracz konsolowy i komputerowy. Od kilku lat pracuje w branży reklamowej przy projektach influencerskich. Zakochany w najnowszych technologiach. W wolnych chwilach fotografuje Warszawę.

Zostaw komentarz: