Od wielu lat jestem fanem horrorów i nawet prowadzę fanpage o tej tematyce. Kilka dni temu warszawski Teatr Kwadrat zaprosił mnie na premierę sztuki „Wrócę przed północą” reklamowanej jako komedia-grozy. Zastanawiałem się czy sztuka teatralna może w ogóle w jakiś sposób przerażać. Długo się nie namyślając – pobiegłem na premierę i w tym momencie znam już odpowiedź na to frapujące pytanie. Jeśli sami jesteście ciekawi czy warto wybrać się do wspomnianego teatru – recenzja już na Was czeka. Zapraszam do lektury.
Wrócę przed północą to mrożąca krew w żyłach opowieść o pewnym tajemniczym domu na wsi. Amy przeszła załamanie nerwowe, dlatego razem z Gregiem postanawiają spędzić kilka dni wyłącznie w swoim towarzystwie. Opiekuńczy mąż nie wspomniał jednak, że w odwiedziny przybędzie również jego siostra, której główna bohaterka ani trochę nie ufa. Gdy przemiły rolnik, właściciel posiadłości opowiada, że w rzeczonej rezydencji zabito przed laty w tajemniczych okolicznościach kilka osób – stan Amy zaczyna się pogłębiać. Od tego momentu nic już nie będzie takie samo.
W rolach głównych wystąpili Krzysztof Kwiatkowski, Anna Karczmarczyk, Katarzyna Glinka/Marta Żmuda-Trzebiatowska, Grzegorz Wons/Marek Siudym. Generalnie powiem tak – mam wielki problem z rzetelną oceną obsady. Po pierwsze nie dane mi było zobaczyć na scenie Pani Glinki i Pana Wonsa, po drugie o ile cała obsada świetnie pasowała, o tyle same „postacie” miewały bardzo skrajne zachowania. Np. Pani Żmuda-Trzebiatowska grając bardzo spokojną, posępną i tajemniczą osobę w pewnych momentach musiała chociażby krzyknąć – co psuło efekt tajemniczości, nadając może nie tyle co śmieszności, co przynajmniej wprawiając mnie w niechcianą konsternację. Nie chcę tu w żaden sposób spoilerować, ale niektóre dziwne zachowania „scenariuszowe” zdecydowanie „tak sobie” wpływały na ogólny wydźwięk skądinąd świetnego aktorstwa. Jeśli miałbym kogoś faktycznie pochwalić, wyróżnić z tłumu to na pewno przekonującą Annę Karczmarczyk, której przez większość spektaklu szczerze kibicowałem. Młoda, zdolna, piękna, świetna w swojej roli, każda minuta jej występu na scenie była „prawdą”, uwierzyłem i jej i w nią. Każdy z aktorów dał z siebie wszystko i każdy miał swoje słabsze chwile, ale wspomnę jeszcze rolę nierozgarniętego rolnika, w której zobaczyłem Marka Siudyma – świetnie napisany, bardzo zabawny i chociaż finalnie zbyt mocno przerysowany i durny – w doskonały sposób rozładowywał ponurą atmosferę.
Fabularnie jest całkiem nieźle – wątki znane z wielu produkcji grozy w dość równy sposób mieszają się z pełną niewiadomych atmosferą, aby co jakiś czas wystrzelić celnym dowcipem, który momentalnie dosięga wszystkich zgromadzonych na widowni. Przyznam szczerze, że historia starego domu, młodego małżeństwa, chłodnej siostry i ziemskiego właściciela długo trzymała mnie w napięciu – a finał – dostarczył mi emocji na które czekałem. Boli mnie natomiast reżyseria niektórych scen i to, że moim zdaniem nie każdy aktor został zatrudniony „po warunkach”. A nawet jeśli tak, to emocje niekiedy musiał zagrać tak skrajne, że gdzieś w tym wszystkim prawie każdy się pogubił. Nie wiem na ile w tym wina samego scenariusza czy rozpisania postaci – ale bądźmy szczerzy – dało się to zrobić lepiej. Wszak nie od dziś wiadomo, że ktoś spokojny zmuszony do krzyku brzmi co najmniej… dziwnie. Oczywiście zakładam, że tak już miało być – po prostu w filmach wygląda to lepiej niż na żywo. Ale nijak nie ujmuje to jakości przedstawienia.
Dekoracje to zdecydowanie najjaśniejsza część recenzowanej sztuki. Dom jest tajemniczy, wspaniale posępny i niesamowicie przerażający – ze ścian zwisają pajęczyny, meble mają niepokojące i drapieżne kształty, na ścianie wisi stara strzelba, a za widocznym w oddali oknem złowrogo majaczy non stop drapiące budynek drzewo. Widziałem w swoim życiu klimatyczne dekoracje, ale z całą pewnością Teatr Kwadrat przeszedł sam siebie. Wiadomo, że nie jest to Opera Narodowa, więc skala i budżet są odpowiednio mniejsze, ale przywiązanie do detali pozytywnie zaskakuje. „Wrócę przed północą” to również sporo efektów specjalnych – nie będę zdradzał na czym polegają, ale zdecydowanie robią wrażenie. Ponieważ mamy tutaj do czynienia z horrorem, warto zwrócić uwagę na to, ze w przeważającej większości to właśnie scenografia oraz dodatkowe efekty robią największą robotę. Z ręką na sercu zdradzę wam, że kilka razy naprawdę ciarki przeszły mi po plecach – a przecież właśnie w świecie grozy zaczęła się moja przygoda z internetem. To bardzo fajne, że jestem jeszcze w stanie czymkolwiek się przestraszyć – zwłaszcza w teatrze, wydawać by się mogło – miejscu pełnym ludzi, miejscu o pogodnej atmosferze, miejscu cichym i bezpiecznym. Ostoi sztuki.
Spektakl został nagłośniony w idealny, profesjonalny sposób – co nadal w niektórych teatrach nie jest standardem. Nad sceną zawisły mikrofony, aktorzy nie mają problemu z dykcją. Z każdego miejsca widowni wszystko powinno być i widać i słychać – może to dziwne, że mówię o takich rzeczach w każdej recenzji, ale to jednak jeden z najważniejszych aspektów przy wyborze sztuki. Nikt nie chce na scenie mruczków, zwłaszcza, gdy samemu ma jakieś problemy np. ze słuchem. Podpowiem tylko, że gorąco polecam usiąść w możliwie dalekim rzędzie, tak o, aby rozkoszować się widokiem całej sceny. Bo i jest czym.
„Wrócę przed północą” to spektakl niezwykły – przepełniony klimatem i efektami specjalnymi. To spektakl pełny, zaskakujący i przepięknie zaprojektowany. I chociaż aktorsko mogłoby być odrobinę lepiej, tak cała reszta wprost emanuje przytłaczającym nastrojem grozy. Wiele razy podskoczycie w fotelu, a jeśli przeżyjecie kilka pojedynczych głupotek – na długo zapamiętacie ten wspaniały wieczór. Ode mnie zdecydowane – tak!
Recenzowaną sztukę zobaczycie w warszawskim Teatrze Kwadrat. Najbliższe spektakle już 31 marca o 16:00 i 19:00, 1 i 2 kwietnia o 19:00. Bilety w cenach od 50 do 110zł kupicie w kasie teatru lub poprzez ich stronę internetową.