Jeśli coś mnie w życiu naprawdę ucieszyło, to prezent urodzinowy w postaci Nintendo Switcha. Ta niskiej mocy, ale jednak zdecydowanie fascynująca konsola znajdowała się w mojej sferze marzeń praktycznie od swojej rynkowej premiery. Chociaż jest ze mną już ponad pół roku, nigdy jeszcze nie napisałem recenzji gry na NS. I to aż ironiczne, że zaczynam od Jet Kave Adventure, bo nie jest to produkcja ani wielka, ani nowa. Za to pomiędzy wielkimi hitami (a gram głównie w Pokemony czy rozmaite wersje Mario) sprawdza się znakomicie.
Jet Kave Adventure, to prosta, miejscami prostacka platformówka opowiadająca o pewnym jaskiniowcu, który znajduje pozaziemski rakietowy plecak. Nasz dzielny bohater musi biec przez kolejne poziomy, aby powstrzymać kosmitę, który pragnie zdetonować pobliski wulkan. Nie pamiętam już zbyt dokładnie co podkusiło mnie, aby tę grę kupić – czy fakt, że jest to produkcja polskiego studia 7LEVEL, czy dość ciekawy trailer, czy wspomniana wcześniej prostota czy dość duża promka w Nintendo eshop – na pewno jednak był to zakup opłacalny i nawet przez sekundę nie żałowałem.
Sam gameplay wprawdzie nie powala, ale jest bardzo porządny: biegamy, skaczemy, rzucamy kamieniami i za pomocą specjalnej maczugi – walimy po głowach rozmaitych przeciwników. Naszym głównym atrybutem jest jednak odrzutowy plecak, który pozwala nam pokonywać dłuższe rozpadliny czy dostać się na wyższe półki skalne. Sam plecak bardzo szybko się rozładowuje, ale nawet chwilowe zetknięcie nóg z podłożem automatycznie doładowuje jego całą baterię. Plecak pozwala również na przebijanie się przez niektóre ściany, unikanie pułapek oraz chwilowy lot poziomy (lub np. skośny) w celu dostania się w niedostępne z pozoru miejsce. Raz na jakiś czas trafiają się jeszcze czy to ucieczki przed jakimś zagrożeniem czy różnego rodzaju szybowania za pomocą plecaka – ale tam już po drodze można zbierać dodatkowe kanistry z energią. Nie będę ściemniał – gra wymaga niezłego skilla w łapach, ale gęsto rozstawione checkpointy zdecydowanie ułatwiają uniknięcie roztrojenia nerwowego. A o to nie trudno – spadające skały, trujące gazy, kolczaste pnącza + całkiem spora liczba przeciwników – od mini dinozaurów, po pterodaktyle, przez rozmaite larwy czy inne przerośnięte robale. Plusem jest to, że zwykle taki przeciwnik pada po 1-2 ciosach, dużo mocniejsi są za to bossowie – Ci wymagają zdjęcia przynajmniej 4-6 serduszek, ale ich ataki są zwykle dość przewidywalne, a areny zamknięte – będziecie przegrywać i to przegrywać słono, ale w większości przypadków będzie to wyłącznie Wasza wina, bo gra jest pod tym względem niezwykle uczciwa – mało kiedy przekląłem na sam system, częściej robiłem to z powodu własnych słabości i błędów. Gra ma jednak malutkie ambicje RPGowe – po drodze zbieramy coś co przypomina ziarenka kawy i rozbudowujemy czy pojemność rakietowego silnika czy torbę na kamienie (do rzucania) czy też liczbę serc/mięs. To ostatnie jest o tyle fajne, że oprócz wspomnianych „żyć” pokonując wrogów (i rozbijając porozrzucane tu i ówdzie wazy) zdobywamy dodatkowe części mięsa, które możemy w każdej chwili skonsumować i odzyskać jedno z serc. Same poziomy są dość rozległe i jest ich całkiem sporo – dróg do ukończenia jest co najmniej kilka, a przynajmniej tak mi się wydaje – niektóre odnogi są ślepe albo prowadzą do jakiegoś sekretu.
Jeśli jednak miałbym narzekać na coś, to owszem – znajdzie się kilka rzeczy. Przede wszystkim nie wszystkie rozwiązania „dizajnowe” są okej, przykładowo w późniejszych etapach mamy do czynienia z dinozaurem, który zostawia toksyczną kupę – nie wiem jak to przeszło, ale jest wyjątkowo głupim rozwiązaniem. Głupim i niepotrzebnym. Miewałem też mini problemy z detekcją kolizji (zwykle na naszą niekorzyść) oraz z graniem na telewizorze – zdecydowanie przyjemniej przechodzi mi się Jet Kave Adventure na wersji przenośnej, wersja podłączona do TV jest jakaś zbyt szybka, tak jakby zwiększała się liczba klatek na sekundę – jest to oczywiście możliwe, ale zdecydowanie utrudniało mi grę. Ostatnim problemem jest rozległość leveli – nie jestem pewny czy wszędzie da się zajrzeć i zebrać 100% rozrzuconych dookoła znajdziek. Może to kwestia wkręcenia się w grę (mi przyjemniej przebiegało się poziom za poziomem trenując zręczność), ale czasami przystanąłem zastanawiając się jak gdzieś wejść, albo jakim cudem przeoczyłem jakiś item-trofeum skoro trasa przez poziom była dość prosta.
Grafika sama w sobie jest prosta – mamy tutaj dość schludne 2,5D – obiekty są w miarę trójwymiarowe, ale poruszamy się po płaskiej linii. Modele postaci/wrogów są fajne, trochę karykaturalne, ale wykonane z należytą starannością. Tła są całkiem żywe, prawie wszędzie coś gdzieś się rusza. Udźwiękowienie też daje radę, nie jest jakichś najwyższych lotów, ale na pewno nie irytuje.
W moim odczuciu Jet Kave Adventure to doskonała propozycja dla osób, które jak ja Switcha posiadają dla wielkich produkcji Nintendo (Mario, Pokemony, Nintendo), ale od czasu do czasu chciałyby przebiec na szybko poziom lub dwa. Szybko, bezproblemowo, w oczekiwaniu na dostawcę jedzenia. Jak dla mnie w swoim „indie” gatunku – jest to platformówka, której nie bałbym się ocenić nawet jako 7/10. Oczywiście jeśli chodzi o wysokobudżetowe produkcje to jesteśmy dość daleko od segmentu AAA, a nawet od produkcji mniejszych (jak moje ukochane Guacamelee!), ale jak na szybkie i proste (prostackie!) produkcje na NS – jest przyjemnie, kolorowo i szybko. Nie dałbym głowy, że mniejsze pociechy będą na tyle zręczne, aby sobie z tą produkcją poradzić – ale dla starych byków jak ja czy Ty – będzie to doskonały odmóżdzacz. Szczególnie jeśli dorwiecie go w okolicy 20zł, a jest to możliwe. Gra dostępna jest również na Steam.