Skip to main content

W pewnym momencie mojego młodzieńczego życia napotkałem na swojej drodze pewne niesamowite anime. I tym sposobem od prawie dwóch dekad jestem wielkim fanem Dragon Balla. Prawdę mówiąc widziałem chyba wszystko. Nie tylko DB, DBZ, DBGT czy DBS, ale również filmy kinowe, tak zwane „specjale” udostępniane przy różnych okazjach jak np. „Yo! Son Goku and His Friends Return!” wypuszczone po 12 pustych latach z okazji bodajże 14 rocznicy jednego z najważniejszych japońskich magazynów, a na konsolach tak wcześniejszej jak i aktualnej generacji ograłem chyba wszystkie istniejące gry – podróżowałem od staroszkolnego NESa, przez GBA, PSP czy późniejsze produkcje z serii Budokai wydawane już multikonsolowo. Z czystym sumieniem mogę powiedzieć, że razem z braćmi odpaliliśmy chyba każdą produkcję ze smoczymi kulami w nazwie, a pełną serię anime każdy z nas widział przynajmniej po trzy razy. Kilka dni temu po 131 epizodzie zakończył się Dragon Ball Super i aż człowieka zabolało serce, bo tydzień po tygodniu oglądało się tą przepełnioną ostrą akcją produkcję do kolacji. To, że Songo i spółka powrócą jest już pewne, jednak nie wcześniej niż w grudniu tego roku (film kinowy). Na czym więc zawiesić oko w wielomiesięcznym oczekiwaniu? No właśnie, na czymś innym, bo trzeba dawać szansę również innym produkcjom, niektórym łudząco podobnym do naszej ulubionej mangi. Specjalnie dla Was wybrałem kilka wartościowych anime, jedne są dłuższe, drugie krótsze, ale napakowane czystą akcją. I chociaż w moim odczuciu nie dorównują DB jako takiemu, to na pewno mają swój urok. Lista jest całkowicie subiektywna i bazuje na produkcjach, które sam oglądam. Głównym kryterium jest fakt ciekawych, nowatorskich lub mających Dragon Ballowy styl walk. Kolejność przypadkowa.

Co oglądać zamiast Dragon Ball’a:

 

– My Hero Akademia

Opisywany serial urzekł mnie od pierwszej minuty wciągającą i dającą nadzieję historią. Tak, może w tym momencie brzmię jak romantyk, ale to jedyne anime, które zaangażowało mnie emocjonalnie. Serial opowiada o świecie, w którym z niewyjaśnionych przyczyn nowo narodzone dzieci odkrywają w sobie rozmaite indywidualności. Nasz bohater nie ma niestety żadnej, przez co tak naprawdę traktowany jest jako gorszy, jako zakała społeczeństwa. Dzieciak jednak nie ma zamiaru się poddać i chociaż zewsząd atakowany nienawistnymi spojrzeniami, postanawia zdawać do Akademii Superbohaterów. My Hero Akademia to doskonała historia o spełnianiu marzeń, bardzo przyzwoity poziom walk i galeria nietuzinkowych postaci pobocznych. Wady? Trudno powiedzieć, aczkolwiek minuso-plusem, który może okazać się nie do przeskoczenia jest jego kreska – trudno mi powiedzieć czy oscyluje wokół klimatu rysowanek z lat 90. i to zaleta czy nikt takiego zamysłu nie miał i MHA może być odbierane jako coś niechlujnego. Sprawdzić niesłychanie warto! Dla mnie fabularny hit tego zestawienia. Ja jestem oczarowany. A siła bohaterów przypomina trochę tych Dragon Ball’owych z pierwszych części serii.

– Fairy Tail

Sam tytuł może być zwodniczy, bo generalnie wcale nie chodzi tu o wróżki, a o gildię magów o tej samej nazwie. Tak więc mamy tutaj do czynienia z produkcją dziejącą się w świecie rycerzy, smoków i wszelkich utartych klisz fantasy. To co wyróżnia wspomnianą opowieść to generalnie bardzo lekki humor i żywe, chociaż odrobinę przegadane walki. Bohaterowie to zestaw najbardziej podstawowych osobistości jakie możecie sobie wyobrazić, ale każdy ma swój charakter, własne cele i historie. To co w Fairy Tail jest na pewno fajne to właśnie przynależność protagonistów do gildii, dzięki czemu fabułę popychają do przodu rozmaite zadania o różnej trudności, które Ci starają się wykonać. W tym anime każdy już od samego początku jest niesamowicie silny, włada potężną magią i generalnie rwie się do bezsensownej młócki. Czyli dla chłopaka takiego jak ja Fairy Tail to coś wspaniałego! (Klimatem przypomina starusieńskie Slayers). Czy jednak jest to anime dla wszystkich? Niestety nie. Mnóstwo tu japońskich naleciałości, zboczeń i ogólnych dziwności. Gadające zegary, latające koty czy chociażby ludzie-byki w strojach sado-maso są tu na porządku dziennym. Mnie to irytuje, ale śliczna kreska i fajne tempo mi to wynagradzają. Generalnie zaraz po My Hero Akademia moja ulubiona „chińska bajka” w tym zestawieniu.

– One Punch Man

OPM to anime ciekawostka – rzecz powstała na kanwie amatorskiej internetowej mangi. Generalnie historia jest dość niezwykła, a mianowicie opowiada o Saitamie, który jest na tyle silny, że pokonuje innych jednym ciosem. Czy w takim razie opowieść o „jednociosowym człowieku” może być ciekawa? Jak najbardziej! Świat jest pełen superbohaterów, którzy traktują ciągłe odpieranie tabunów wrogów jako zawód. Saitama to ślamazarny, ospały i lekko tłumokowaty zwyczajny koleś, który jednak jest najsilniejszym pogromcą zła prawdopodobnie w całym wszechświecie i chciałby zostać zarejestrowanym bohaterem. One Punch Man to więc przede wszystkim bijatyka komediowa z całą plejadą niezwykłych, dobrze napisanych, kolorowych postaci. To także jedno z tych anime, które obrosły niespotykanym poziomem kultowości i zebrały miliony fanów na całym świecie. Ja z wielkim przejęciem czekam na kolejny sezon, bo ta japońska produkcja to jedno z moich ulubionych anime ever (świadczy o tym chociażby fakt rzucania się na odcinki OVA w dniu ich premiery). Wady? Dla niektórych design głównego bohatera i specyficzna kreska, która może wydawać się w jednym momencie zbyt niechlujna, a w drugim mocno przegięta i idąca w mocny realizm. Ogólnie fantastyczna bijatyka i zdecydowanie polecam. Czekamy na drugi sezon! Ten podobno powstaje.

– Naruto i Naruto Shippuden

Na całym świecie od dawien dawna trwa wojna o to co jest lepsze Naruto czy Dragon Ball. Powinniśmy zadać jednak pytanie – co pochodzi od czego. I to właśnie Naruto jest kopią, a może właściwie hołdem względem serii o smoczych kulach. Już jego pomarańczowe wdzianko miało nawiązywać do Songa i stanowić ukłon na zasadzie uczeń-mistrz jeśli chodzi o autorów obu z tych dzieł. Opisywane anime opowiada o losach młodego chłopca, który stara się skończyć akademię dla najlepszych ninja. Historia raz po raz się zazębia, pojawiają się nowi przyjaciele, nowi wrogowie i masa ciekawych zwrotów akcji, a przede wszystkim niezwykle pomysłowych ataków i sprawnie zrealizowanych scen walk. Generalnie wydaje mi się, że to jeden z najlepszych anime-bijatyk i jeśli jesteście w stanie przemóc się na rzecz „konkurencji” to nie pożałujecie. Naruto to też opowieść napisana z pomysłem od początku do końca, dzieje młodego ninja oglądamy od przysłowiowego dzieciaka, aż do osiągnięcia przez niego pełnej dorosłości. Jeśli jesteście już po seansie całości (z 700 odcinków!) to zawsze został Wam Boruto czyli opowieść o… synu głównego bohatera. Niestety przyznam szczerze, że jestem dopiero na początku przygody i wiele więcej o tym nie wiem. Plusy to jak już mówiłem świetnie zrealizowane walki, które faktycznie zaskakują, a minusy… Naruto to tasiemiec, w dodatku wypchany po brzegi fillerami czyli epizodami nie opartymi na mandze, których  poziom (jak we wspomnianym wielokrotnie Dragon Ballu) bywa dość mierny. I chociaż dziwnie to zabrzmi w kontekście tego, że Naruto oglądam… denerwuje mnie główny bohater. Mam nadzieję, że kiedyś faktycznie zmądrzeje. Ale to zobaczę za kilkaset odcinków! Postaram się wytrzymać.

– One Piece

Mało kto wie, że wielką trójką anime walki jest Dragon Ball, Naruto oraz One Piece. Istnieje nawet konsolowa bijatyka, która spaja te trzy uniwersa serwując nam niesamowitą orgię super ataków i rozbłysków raniących oczy. One Piece to także takie moje marzenie, to anime o którym myślałem od wielu lat, ale liczba odcinków (gdy piszę te słowa jest ich chyba 820) zawsze mnie przytłaczała. Natomiast spróbowałem i… uczucia mam mieszane. Z jednej strony to niezła bitka, która charakteryzuje się ciekawym tematem – a mam tu na myśli po pierwsze otoczkę piracką, a po drugie to, że istnieją pewne diabelskie owoce, które w wypadku konsumpcji dają człowiekowi jakąś super moc. Główny bohater (który zachowuje się tak samo nieodpowiedzialnie i lekkomyślnie jak Songo) w wyniku połknięcia wspomnianego smakołyku stał się niesamowicie rozciągliwy. Teoretycznie owoców w świecie One Piece nie jest dużo, ale jak to w takich produkcjach bywa, praktycznie każdy złoczyńca, który staje na drodze naszych bohaterów ma konsumpcję już za sobą i charakteryzuje się jakąś magiczną, obowiązkowo ultra silną specjalnością. Plusem przygód Luffiego jest fajna galeria postaci, wątek przygodowo-piracki i atrakcyjne sceny walk. Minusem, który jest dla mnie w tym momencie nie do przeskoczenia niech będzie kreska sprzed 20 lat i zbyt japońscy bohaterowie (miejscami czuję się jakbym patrzył na Yattamanów na Polonii 1). Rzuciłem okiem na jeden z aktualnych odcinków i niestety nic się pod tym względem na przestrzeni serii nie zmieniło. A szkoda. Jeśli nie przeszkadza Wam bieda wizualna i niekiedy szpetne postaci to spróbujcie. W My Hero Akademia takie uproszczenia mają niesamowicie głęboki urok, a tutaj… no właśnie nie. Bo jak przecież wiadomo, gdy coś się nie rozwija to stoi w miejscu. Natomiast nadal widzę sens umieszczenia przygód Króla Piratów w tym tekście, bo jeśli chodzi o sam szkielet to naprawdę porządna produkcja. Warto o niej wiedzieć i warto dać jej szansę, przypomina trochę podstawowego Dragon Ball’a.

Ogólnie to by było na tyle 🙂 Jeśli interesują Was jeszcze jakieś tytuły, które co prawda trochę odbiegają od bitki na pięści, ale kręcą się dookoła tematu to sprawdźcie koniecznie Slayers, Shaman King* czy Bleach. Jeśli interesują Was takie zestawienia oparte na produkcjach bardzo podobnych do siebie – dajcie proszę znać w komentarzach. Aczkolwiek i tak Dragon Ball Król!

*niestety pierwszy odcinek mam nadal przed sobą, więc nie wiem na ile to bijatyka, a na ile cokolwiek innego. Ale wiem, że warto 🙂

Piotrek Gniewkowski (Niekulturalny)

Krytyk filmowy i teatralny, zapalony gracz konsolowy i komputerowy. Od kilku lat pracuje w branży reklamowej przy projektach influencerskich. Zakochany w najnowszych technologiach. W wolnych chwilach fotografuje Warszawę.

Zostaw komentarz: