Jeśli wychowaliście się w latach 90 to oglądając co wieczór kreskówki na takich kanałach jak chociażby Fox Kids, prawdopodobnie mimowolnie zakochaliście się w puszczanym tam co jakiś czas serialu X-men. Za dzieciaka każda chwila z ulubionymi bohaterami była swoistym świętem, celebracją, dziś uczestniczymy w czymś podobnym – żegnamy Wolverina jakiego znamy, ponieważ to ostatni film w którym Hugh Jackman wcieli się w tę rolę, aktor bezpowrotnie porzuca tak świetnie znane fanom bokobrody, biały podkoszulek czy pazury. Ale czy w dzisiejszym świecie jest to w ogóle możliwe? Owszem, o tym właśnie opowiada Logan. Co ciekawe Polska jest jednym z nielicznych krajów na świecie, w których film otrzymał podtytuł „Wolverine”. Spowodowane jest to prawdopodobnie tym, iż u nas mało kto zna jego przydomek (a komiksowego imienia i nazwiska – James Howlett – praktycznie nikt), tak więc nawiązanie do X-Menów pomaga po prostu z promocją filmu wśród mniej obytych widzów.
Logan: Wolverine opowiada historię, w której główny bohater jest już starszym, schorowanym alkoholikiem, w dodatku tracącym swoje niezwykłe moce. Wszystko zmienia się jednak w momencie, gdy jego ścieżki krzyżują się z małą dziewczynką, która tak samo jak on potrafi samoistnie leczyć własne rany oraz „wyciągać” całkiem ostre szpony z adamantium.
W roli tytułowej oczywiście Hugh Jackman, a partnerują mu Patrick Stewart (po seansie filmu wyznał, że to również jego ostatnia rola w postaci profesora Xaviera), Dafne Keen, Boyd Holbrook, Stephen Merchant, Elizabeth Rodriguez czy Richard E. Grant. Główny duet (Jackman-Stewart) jest niesamowity: obaj starsi, schorowani, zniszczeni życiem, zastraszeni ciągłym ukrywaniem się i walką o przetrwaniem. Taki zwrot akcji to przepiękna odmiana po tych wszystkich serwowanych nam przez lata jednowymiarowych bohaterach, którzy przez swój image harcerzyka zdecydowanie odstają od cech czysto ludzkich. Wolverine i Xavier dzięki urealnieniu ich zachowań to niezwykła para, na zawsze połączeni relacją nauczyciel-uczeń czy nawet ojciec-syn, a jednocześnie różni od siebie, skrywający własne żale i w inny sposób zapatrujący się na przeżyte już praktycznie życie. Młodziutka Dafne wypadła całkiem znośnie i nie mogę wyjść z podziwu w jaki sposób dzieci z USA tak świetnie odnajdują się przed kamerą (w naszym kraju to śmiech na sali). Reszta aktorów to zwykły – czasem lepszy, czasem gorszy – poziom losowo wybranego filmu z podobnej półki cenowej. Z drugiej strony ich miałkość to z całą pewnością wina scenariusza – na postacie drugoplanowe nie zostało w nim dużo miejsca.
Fabuła od zawsze jest dla mnie najważniejsza, więc w pierwszej kolejności muszę lojalnie wspomnieć, że Logan to bardziej dramat niż film akcji. Scenariusz momentami bywa naprawdę ciężki, przygnębiający i zrealizowany w sposób jak najbardziej żerujący na emocjach widza – reżyser stara się nas pogrążyć w chaosie, w smutku i skomplikowanych relacjach bohaterów. I z całą pewnością wychodzi to Loganowi na dobre! Już dawno w kinie nie widziałem tak dobrego odzwierciedlenia mnogości uczuć, nawet w Oscarowym Moonlight relacje pomiędzy postaciami były dużo płytsze. Nie bójcie się jednak, że z tego powodu sceny walki potraktowano po macoszemu – to nadal kino akcji, więc tych jest naprawdę sporo, w dodatku przedstawione zostały niezwykle sugestywnie, brutalnie i krwawo. Momentami Logan zbliża się do stylistyki klasycznego gore, w którym pierwsze skrzypce grają ucięte głowy – chociaż w filmie występuje sporo dziecięcych aktorów, ta część „X-men’ów” stanowczo się dla najmłodszych nie nadaje, ale nie o samą krew chodzi – przekleństw również tutaj co nie miara – i to nad wyraz siarczystych. Warto zwrócić więc uwagę, na fakt, iż jeśli nastawiacie się na klasyczne kino Marvela, albo takie podchodzące pod stylistykę solowych filmów o Wolverinie, albo dość kolorowej serii przygód o mutantkach (czy to pierwszej trylogii, czy tych nowszych) – nie macie czego tutaj szukać. Jest mrocznie, brudno i boleśnie. Brak tu radosnych bijatyk, komediowych wstawek, gagów czy strzelania laserami z oczu. Wspomniałem wcześniej, że w filmie pojawiają się dzieci, no i tutaj zaczynają się schody, ponieważ z powodu ciągłego zajmowania się „młodą” oraz napotkaniem innych, jej podobnych – historia w drugiej połowie totalnie traci urok, krok po kroku niechybnie przechylając się w kierunku nastoletniego kina przygodowego pokroju (o zgrozo) Więźnia Labiryntu. Strasznie szkoda, bo początek Logana to naprawdę soczysty dramat, niestety im bliżej finału tym słabiej.Zakończenie również rozczarowuje, oczywiście nie będę spoilerował, ale totalnie mnie do siebie nie przekonało, zresztą własnie z powodu końcówki co jakiś czas niecierpliwie zerkałem na zegarek z nadzieją, że film się wreszcie skończy. Mogło być lepiej. Niektórzy powiedzą, że się mylę, a film jest wspaniały – ale zerknijcie na zdjęcie w tle, które dodałem na początku posta i przyjmijcie takie założenie – a co jakby zamiast Jackmana był np. Mel Gibson, a zamiast szponów miał pistolet? Takie porównanie uświadamia, że identycznych filmów (w założeniach, konstrukcji) było już całkiem sporo. Drażniły mnie również ciemne filtry, szczególnie widoczne w lokacjach miejskich (może miały kontrastować z muzyką) oraz fakt, że Logan: Wolverine jest produkcją zupełnie oderwaną od poprzednich części serii. Bo fakt, że główny bohater i profesor Xavier są praktycznie ostatnimi mutantami, a akcja dzieje się „sto lat później” sprawia, że zaczynam podejrzewać chęć oszukania nas i zostawiania sobie furtki na kolejne filmy – chociaż aktorzy wypierają się takiego zwrotu akcji klęcząc na kolanach i bijąc się pięścią w pierś.
Efektów specjalnych w „czystej” postaci, czyli takiej znanej z innych produkcji Marvela praktycznie brak. Jeśli liczycie na wybuch jakiegoś miasta, albo macie nadzieję na otwarcie portalu do innego świata – niestety takie rzeczy to u Iron Mana. Co do tych efektów niezauważalnych, albo drobnych jak szybkie gojenie się ran – to jest dość standardowo – czyli wszystko jest na swoim miejscu, ale też czego więcej oczekiwać? Kadry natomiast są bardzo ładne, szczególnie te podczas ataków padaczkowych schorowanego Xaviera – chyba pierwszy raz plastyka scen i kadrów tak mocno przygniotła mnie w kinowym fotelu. Podobnie standardowo jest z muzyką, gdzieś tam niby coś słychać, ale większość dźwięków to jakieś ambientowe zachęty do walki lub dobrze znane z trailerów buczenia – podkręca to klimat, ale jest niestety szalenie nieoryginalne.
Moje oczekiwania co do seansu Logana były naprawdę wielkie – liczyłem na łzy, niezły dramat i brak głupich zwrotów akcji – dostałem tego połowę, a to po tak sentymentalnej promocji filmu w mediach niedopuszczalne. Wyobraźcie sobie, że ktoś namówił Was na spróbowanie nowej wersji Waszego ulubionego ciasta. Chociaż jesteście na diecie, to generalnie macie na nie ochotę ochotę, gryziecie – pycha! Łapczywie przełykając bierzecie kolejny kęs – ale coś tu nie gra, reszta smakuje musztardą, wpadacie w panikę, ale piekarz wyjaśnia Wam, że druga połówka była dla innego klienta, który to akurat uwielbia amerykańskie hot-dogi. Tak chyba najłatwiej podsumować i z wizualizować uczucia pozostające po wyjściu z sali kinowej. Aha, mini spoiler – po napisach nie ma żadnej sceny – siedzieliśmy, czekaliśmy i nic.
Czy opłaca się pójść do kina? Jak najbardziej, to mega dobra produkcja, która stara się pokazać ludzi obdarzonych „magicznymi” mocami jako zwykłych śmiertelników, a nie fikcyjne postaci z kart graficznych nowel. To też produkcja dla wąskiej grupy odbiorców – po pierwsze fanów wspomnianych już komiksów, po drugie raczej tej ich części, która zamiast radosnego niszczenia miast „z Hulka” woli trochę mocniejszy i brutalniejszy przekaz niczym z „300” czy „Sin City”. Dobrze było Logana zobaczyć, ale to chyba moja ostatnia przygoda z tym bohaterem – seans zapamiętam, rewatch’a nie planuję. Mimo wszystko oceniam go wysoko, tutaj na 4 gwiazdki z 5, w serwisach filmowych jako 8/10. Czasami nie da się ocenić wyżej lub niżej, bo pewną spójność, pewną ideę widać, niestety nie do końca się z nią zgadzam.
Jak dla mnie było idealnie,końcówka też, godnie się pożegnali z widzami. Każdy ma gusta i gusciki. Każdy będzie inaczej go lubil. Jedni się rozczaruja, inni będą zachwyceni. Nie każdemu dogodzisz Nawet się zastanawiam czy nie iść jeszcze raz?
Ciesze się! Znaczy smucę! 🙁
Mi też się nie podobała końcówka 😀