Od jakiegoś czasu mam słabość do gier estetycznych, żeby nie powiedzieć pięknych. Jeśli kiedykolwiek mieliście styczność z takimi tytułami jak Rayman Origins czy Rayman Legends, a nawet z Unruly Heroes to możecie wiedzieć o czym mówię – ciepłe kolory, świetne projekty postaci, tła przypominające obrazy malowane farbami olejnymi. W pewnym momencie dorwałem w swoje ręce grę Trine 4: The Nightmare Prince, tytuł, który kompletnie nic mi swoją nazwą nie mówił. Jestem graczem od ponad 25 lat i jeśli nie znam jakiejś marki to spokojnie mogę powiedzieć, że taka po prostu nie istnieje. A tu nagle i kompletnie z zaskoczenia na rynku pojawia się czwórka. I chociaż to dopiero wstęp do recenzji to już wiem, że przez większość swojego życia błądziłem w mroku, a Trine 4 to jedna z najpiękniejszych gier w jakie przyszło mi zagrać. Po prostu zapiera dech. Za dostarczenie gry do recenzji dziękuję firmie CDP – dystrybucja.
Fabuła Trine 4: The Nightmare Prince jest stosunkowo prosta – tytułowy książę został porwany i opętany przez mroczne moce. W tym też momencie poznajemy trzy postacie – młodą złodziejkę (bardzo w stylu Assassin’s Creed), wiekowego maga oraz wielkiego i ciężkiego rycerza. Po krótkim wstępie wspomniana ferajna wyrusza przed siebie na poszukiwanie porwanego co zamienia się oczywiście w epicką przygodę.
W tym miejscu powinienem rozpisać się nad samą mechaniką gry, ale jednak jeszcze tego nie zrobię. Zacznę od czegoś niecodziennego, a dokładnie samego… menu gry. Pomijając, że jest czyste i naprawdę schludne, tak wprost pęka od dziesiątek opcji, ustawień i ułatwień. To chyba jedyna produkcja, która pozwala na dostosowanie tak wielu wizualnych suwaków – między innymi powiększenia wszystkich napisów oraz elementów interfejsu. Jestem oczarowany tym jak wiele można zrobić już w samym menu i jak starannie twórcy podeszli do ludzi, którzy mają czy to problemy zdrowotne czy niepełnosprawności. To samo dotyczy dostępu do punktów kontrolnych – wszystkie zapisy można wczytać bez najmniejszego problemu, gra zapisuje się nie tylko dosłownie co chwile, ale pozwala się cofać gdzie tylko chcemy. Mam wrażenie, że można się tym posłużyć, np. aby zebrać nieodkryte wcześniej znajdźki czy przeżyć pewne punkty jeszcze raz. Z ręką na sercu przyznam, że w mało której grze spotkać można tyle opcji, tak wiele udogodnień dla tak wielu grup ludzi jak tutaj. Wielki plus za włożenie serca i zrozumienia – mam nadzieję, że dzięki temu Trine dotrze do jeszcze większej ilości graczy.
Jak już wspomniałem pierwszy kontakt z grą to dość spory wybór ustawień, ale dalej jest jeszcze lepiej. Grać możemy w pojedynkę, ale również z kumplem na wspólnym ekranie oraz przez internet. W tej ostatniej opcji angażować możemy przypadkowych graczy, ale również zakładać prywatne serwery. Taka możliwość pojawia się tutaj nie bez przyczyny, gameplay to co prawda klasyczna platformówka z licznymi zagadkami logicznymi (i walką), ale przez całą przygodę sterujemy trójką bohaterów. W grze wieloosobowej każdy gracz steruje oczywiście wybranym herosem, ale samotny wilk otrzymuje możliwość przełączania się w locie pomiędzy każdą z postaci. A samej rotacji będzie tutaj co nie miara – każdy z ludków ma przypisane specjalne umiejętności, dzięki którym możemy posunąć akcję dalej. I tak wiekowy czarodziej przesuwa ciężkie przedmioty oraz tworzy magiczne pudła po których możemy się wspinać, zwinna złodziejka dzierży łuk zdolny nie tylko przecinać liny, ale również za ich pomocą łączyć rozmaite mechanizmy (np. aby zrobić most lub otworzyć ukryte przejście), a ciężkozbrojny rycerz dzierżący miecz idealnie nadaje się do walki z potworami i odbijaniu tak promieni słonecznych (swoją tarczą) jak i bezpiecznym pokonywaniu np. kapiących lawą przejść. Na końcu każdego ważniejszego poziomu czeka również boss – Ci zwykle są dość prości i działają według zasady: 3 ciosy, 3 różne wersje – czyli trafieni przechodzą do kolejnej fazy, aż zostaną pokonani. Starcia z nimi są jednak stosunkowo proste, ponieważ generalnie checkpointy rozsiane są często i gęsto, a dodatkowo po ewentualnej śmierci odradzamy się w tym samym miejscu.
Wspomniane wyżej zagadki dzielą się na kilka typów: jest tu i zabawa z ciężkością (ustawianie pudeł) i uruchamianie/blokowanie mechanizmów i pokonywanie przeszkód. Zagadki podstawowe są dość proste i przedzieramy się przez kolejne metry przepięknie wykonanych plansz bez większych problemów. Sekretne pokoje, gdzie zbieramy tutejszą walutę: klejnoty – to już inna para kaloszy. Niektóre są naprawdę skomplikowane (pomimo prostoty) i kilka razy dałem sobie z nimi spokój. Wspomnianą walutę w kształcie „różowych łez” wydajemy na wzmocnienia naszych wojaków – pomaga w tym specjalne drzewko umiejętności. To nie jest jakoś szczególnie rozbudowane, ale umiejętności, które możemy tam zdobyć z całą pewnością przydadzą się podczas wyprawy. Generalnie zróżnicowane postacie i ciekawe rozwiązania zaproponowane przez twórców robią robotę i na pewno nie będziemy się nudzić.
Fabuła to oczywiście jedynie pretekst do wyruszenia w drogę, ale nie mogę powiedzieć o niej złego słowa. Na swojej drodze spotykamy kilka interesujących zwrotów akcji, niezłych animacji czy fantastycznych zwierząt. Historia oczywiście mogłaby być bardziej rozbudowana, ale nie irytowała mnie i w niczym nie przeszkadzała. Wszystkie dialogi chociaż bardzo standardowe obserwowało mi się bardzo przyjemnie.
Mam mały problem z Polską wersją językową. Generalnie sprawa jest dwojaka – z plusów na pewno wspomnę o tym, że tłumaczenie jest świetne, bardzo klimatyczne, bo i cała opowieść przypomina raczej bajkę na dobranoc niż brutalnego slashera o potworach, co widać tak w języku jak i pewnych nawiązaniach. Nie mam więc absolutnie nic do zarzucenia co do jakości samego tłumaczenia, bo to zawsze dawało radę – czasami w bardzo zabawny, nawet nieco słowiański sposób. Problemem jest natomiast brak dubbingu, moim zdaniem to zbrodnia i ktoś odpowiedzialny za spolszczenie podjął fatalną decyzję, zwłaszcza, że gra idealnie sprawdziłaby się również w rękach zdecydowanie młodszych użytkowników. Mam również problem z tym, że w kilku miejscach (np. opcjach) widziałem obrazujące je screeny z… chińskimi podpisami, albo polskie teksty nie do końca mieszczące się w swoich ramkach. To ostatnie przemilczę, bo może opcja powiększania wielkości tekstów maczała w tym palce i po prostu coś za coś. Warto jednak wspomnieć o tym, że większych, przeszkadzających błędów w ogóle nie uświadczyłem, a odkąd posiadam Trine 4 na swoim dysku ta nie miała aktualizacji – te twórcy najprawdopodobniej wyłapali jeszcze przed premierą, bo co jak co – ale słowo daję: szukałem! Na szczęście praktycznie wszystko działa tak jak powinno.
Szata graficzna przywodzi na myśl ilustracje z najpiękniej wydanych książek, w dodatku w przemiłej, przecudownej baśniowej stylistyce. Słowa ani screeny nie oddadzą tego jak ta gra wygląda w ruchu, jak czytelna i zapierająca dech w piersiach potrafi być. Animacje są doskonałe, efekty np. czarów na długo zostają w pamięci. Jeśli miałbym wskazać najpiękniejszą, najbardziej chwytającą za serce grę tej generacji to bez chwili zastanowienie jestem gotów wykrzyczeć: Trine 4: The Nightmare Prince. Co prawda fabularnie zawsze mogłoby być lepiej, ale Wasze młodsze rodzeństwo będzie więcej niż zachwycone. Zwłaszcza, że sam gameplay jak już wspomniałem daje radę mniej angażując zręczne palce, a trochę bardziej wyobraźnie i szare komórki. Warstwa dźwiękowa doskonale dopełnia to co widzimy na ekranie i buduje cudowny, niekiedy dość orientalny klimat.
Generalnie Trine 4 to pewnego rodzaju ewenement: masa ułatwień w opcjach, ciekawy gameplay, rzucająca na kolana szata graficzna i… dobry, ale nie angażujący scenariusz, a także kilka pomniejszych błędów tekstowych. Nie jest to także gra dla każdego, ale z pewnością jest jedyna w swoim rodzaju. Ja z całego serca polecam młodszym oraz bardziej artystycznym duszom, bo po pierwsze nie jest droga (ceny oscylują gdzieś w granicy 119zł), a po drugie… wow, naprawdę pozytywnie nastraja i znacząco się wyróżnia w zalewie produkcji miałkich, bez pomysłu i bez własnej tożsamości.
Najciekawsze jest jednak to, że jeśli dobrze poszukacie znajdziecie również (np. w sklepie Playstation) wersję Trine: Ultimate Collection zawierającą wszystkie cztery gry z serii. Podobno warto je poznać (pomijając niezbyt udaną trójkę), a w cenie w jakiej jest proponowana grzechem byłoby tego nie zrobić. W mojej ocenie Trine 4 to soczyste 8/10 punktów! Trine 4: The Nightmare Prince ukończycie w mniej więcej 7-10h, chociaż niektóre źródła podają również, że zbieranie wszystkich poukrywanych fantów zakończy przygodę z wynikiem sięgającym nawet do trzynastu. Trine 4 dostępne jest na PS4, XONE, Nintendo Switch oraz PC. Ja miałem przyjemność ogrywać wersję przygotowaną na Playstation 4 PRO. Za swoją kopię dziękuję CDP – dystrybucja!