Moje dzieciństwo przypadało na lata 90 – wiązał się z tym pewien szok technologiczny oraz popkulturowy – w końcu to właśnie wtedy do naszego kraju napływało „dobro” prosto z zachodu. Jedną z oznak wspomnianego dobrobytu były filmy Disneya, a także gry komputerowe na ich podstawie. Te ostatnie działały zresztą na takich prehistorycznych systemach jak MS-DOS, który na nowoczesnym sprzęcie jest stosunkowo trudny do normalnego uruchomienia. W 1993 i w 1994 trafiły do światowej dystrybucji dwie dość niezwykłe produkcje – wyjątkowe pod tym względem, że oparte o filmy najbardziej kultowe z kultowych: Aladyna oraz Króla Lwa. Dziś, 26 lat później wspomniane gry powracają – właściwie w tych samych, kompletnie nie zmienionych wersjach – za w pakiecie i z pewnymi małymi ulepszaczami oraz bonusami. Dzisiejszą grę do recenzji dostarczyła firma CDP – Dystrybucja, za co serdecznie dziękuję! Ja grałem na moim wiernym Playstation 4 PRO, ale wspomniana kolekcja dostępna jest również na XONE, Nintendo Switch oraz PC.
Fabuły wspomnianych gier starają się dość wiernie podążać śladami swoich kinowych odpowiedników. W Królu Lwie sterujemy oczywiście Simbą, w Aladynie bohaterem tytułowym. Przemierzamy zamknięte levele, od czasu do czasu walcząc z czymś na kształt bossów i oczywiście przeżywając przygody znane z dużego ekranu.
Pod względem mechaniki obie produkcje to klasyczne platformówki z drobnymi elementami walki. Król Lew to również kilka dodatkowych bonusów jak ucieczka przed antylopami czy segment udający jedną z piosenek (dynamicznie zmieniająca się muzyka) oraz mini zagadek logicznych (np. przestawianie kierunków rzutu małp). Aladyn to natomiast skakanie po platformach, walka na miecze, rzucanie jabłkami oraz poszukiwania sekretów.
Brzmi jak dobra zabawa dla całej rodziny? Tak, przynajmniej w założeniach, bo z ręką na sercu przyznam, że nie pamiętam kiedy grałem w coś trudniejszego niż rzeczona kompilacja – ginie się często i gęsto, właściwie bez żadnego powodu, albo wręcz z powodu źle zaprogramowanej sekwencji – niech za przykład posłuży tutaj Lion King i jazda na strusiu – biegniemy w prawo i musimy przeskakiwać przeszkody. Nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego, gdyby nie dwie rzeczy: pierwszą jest umiejscowienie bohatera – na samym środku ekranu. Dzięki temu kompletnie nie widzimy jaka przeszkoda się do nas zbliża. Zresztą nie ma to wielkiego znaczenia, bo nawet gdyby postać ustawiona była dobrze – wszystko psują kolory. Na sawannie bardzo trudno zobaczyć różowego hipopotama (naprawdę!) i w porę go przeskoczyć… Aladyn również nie ustawia przeciwników w łatwo dostępnych miejscach za to zawsze w takich, które dają im zdecydowanie nieuczciwą przewagę. W 1993 roku gry serwowały niewyobrażalny poziom trudności z bardzo prozaicznego powodu – były dość krótkie, a wielokrotne zgony potrafiły przedłużyć „zabawę” nawet o kilka godzin.
W tym miejscu przychodzą jednak wspomniane ulepszenia, które nie dotyczą samych gier, a sposobu ich wyświetlania… Chociaż może lepiej powiedzieć wprost: emulacji, bo najpewniej oba opisywane tytuły są po prostu podłączone pod emulatory jednego ze starszych systemów. Swoją drogą mam wrażenie, że mowa tu o Sega Saturn. Emulacja pozwala nie tylko na dowolne manipulowanie obrazem (np. różne rozdzielczości), ale także na… cofanie czasu. Pod L1 (na Playstation 4) ukryta została możliwość przewijania gry – warto dodać, że potrafi przewinąć praktycznie wszystko tak jak przewijamy filmy. I mam na myśli wszystko łącznie z muzyką, wstawkami czy całymi poziomami. Program najwidoczniej na żywo nagrywa obraz i dzięki temu możemy wyratować się z każdej sytuacji. Opcja niebezpieczna, bo uzależniająca, ale właściwie niezbędna – naprawdę bywa ciężko, a poziomy trudności różnią się tak naprawdę jedynie początkową liczbą żyć. Emulator pozwala również na zapis w dowolnym momencie. Wspomniana wcześniej rozdzielczość została dostosowana do współczesnych telewizorów na kilka sposobów – możemy ją oczywiście rozciągnąć, grać w ramkach po bokach, albo na skurczonym ekranie. To już co kto lubi.
Cofanie czasu w recenzowanych grach to oczywiście nie jedyna nowość – każdą z produkcji dostajemy w trzech wersjach. Jest to wersja konsolowa, wersja ze starusieńkiego GameBoya, wersja z GameBoya Color, a nawet w ramach bonusu znajdzie się tu wersja… japońska. Przyznam, że to naprawdę miły dodatek, chociaż nie jestem takim wielkim fanatykiem by przechodzić np. Aladyna w 15 klatkach na sekundę i w dwóch kolorach na krzyż. Na dysku znajdziecie również materiały wideo z produkcji obu gier, soundtracki oraz szkice koncepcyjne.
I jakby nie patrzeć to w zasadzie wszystko – bardzo trudno ocenić wspomniane produkcje, bo jak już powiedziałem są to niczym nie wzmocnione wersje z lat 90. Nie zostały odnowione, nie dodano do nich nowej treści – tylko kilka ułatwień, a i to raczej w warstwie sprzętowej niż faktycznego gameplayu. Disney Classic Games: Aladdin and The Lion King to jednak jedyna okazja, aby wspomniane tytuły… ukończyć. Co prawda nie bez problemów, ale w sposób dużo mniej stresogenny niż kiedyś – a to z pewnością największy plus, bo jest się w co zagłębiać.
Dla fanów pozycja idealna, dla mnie radość, że po tylu latach wreszcie udało mi się obie gry ukończyć. Nie są to gry dla każdego, najbardziej polecam je ludziom cierpliwym, wielbicielom nostalgii czy klasycznych animacji Disneya. Pamiętajcie jednak, że to produkcje, którym zaraz stuknie trzecia dekada, a z tym wiąże się pewne brzemię – grafika już nie ta, a mechanika pozostawia wiele do życzenia. Ale co z tego, przecież to Król Lew oraz Aladyn! Grajcie!
Serwis HowLongToBeat wskazuje, że pierwszą lwa ukończycie w 2h, a króla złodziei w ok. 3h. Wersję pudełkową kupicie za ok. 150zł! Dzięki CDP – Dystrybucja za kopię!