Teoretycznie filmów sensacyjnych nigdy dość, jednak jakby nie patrzeć jesteśmy świadkami dość kuriozalnej sytuacji: w kinach królują jednocześnie dwa „Pitbulle”. Pierwszy z nich to Kobiety Mafii czyli produkcja Patryka Vegi, „dzieło” pod innym tytułem, gdyż Vega jakiś czas temu utracił do niego prawa. Nazwa to jednak nie wszystko, bo niesławny reżyser zabrał ze sobą większość aktorów i na dobrą sprawę trudno odróżnić „duchowego spadkobierce” od oryginału. Natomiast kilka dni temu zadebiutowała oficjalnie kolejna część tej niekończącej się policyjnej sagi czyli: Pitbull: Ostatni Pies. Tym razem opowieść wychodzi spod ręki Władysława Pasikowskiego: autora Pokłosia, Jacka Stronga, Psów czy Krolla, a więc reżysera kultowego o właściwie niezachwianej renomie i pewnym wyrobionym stylu. Czy widać to na ekranie? Śpieszę z odpowiedzią!
Policjanci warszawskiej komendy rozpoczynają śledztwo w sprawie śmierci jednego z policjantów. Wkrótce okazuje się, że sprawa jest bardziej skomplikowana niż początkowo myśleli.
W rolach głównych tym razem: Marcin Dorociński, Krzysztof Stroiński, Doda, Rafał Mohr, Cezary Pazura, Adam Woronowicz, Marian Dziędziel, Izabela Kina, Zbigniew Zamachowski, Agnieszka Kawiorska oraz Mateusz Banasiuk. Przyznam szczerze, że poszedłem do kina wyłącznie z jednego powodu: zobaczyć na wielkim ekranie jak rolę „głównych złych” odegrają Doda oraz Pazura… Zacznę może od tego drugiego, bo opowieść będzie na pewno krótsza: zagrał bardzo porządnie, ciekawie i chociaż jego postać jest dość nudna (aczkolwiek generalnie brutalna i bezwzględna) to myślałem, że będzie gorzej. Powiem jednak, że „Czarek” absolutnie nie przeszkadzał mi podczas seansu – czyżby w jego karierze miał nastąpić jakiś zwrot? Nie wiem czy to możliwe, ale myślę, że jeszcze nas zaskoczy. Oczywiście pod warunkiem zajęcia się czymś poważnym i porzucenia komedii. Jeśli natomiast chodzi o Dodę czyli Dorotę Rabczewską, kontrowersyjną wokalistkę i celebrytkę, główna wiadomość jest taka, że jeśli ktoś szczególnie jej nie lubi to ma spory problem, bo jakby nie patrzeć jest główną, pierwszoplanową postacią kobiecą. O ile osobiście za nią i za jej image’em specjalnie nie przepadam, o tyle ku mojemu zdziwieniu na ekranie wypadła całkiem nieźle. W niektórych scenach przytłacza jej licha osobowość, albo nosi nie pasujące do odgrywanej postaci ubrania z własnej szafy, ale pomimo tych aspektów zagrała dość dobrze. Myślę, że to dzięki wyraziście napisanej postaci, która wydaje mi się osobą dość prawdopodobną i realną. Sama Doda natomiast irytuje wydawać by się mogło swoim największym atutem: głosem. Jej ton, sposób mówienia, akcentowanie sylab to pokaz jak największej amatorszczyzny filmowej i wielka, ostra szpila skierowana wprost w zmysł słuchu każdego szanującego się kinomaniaka. Z jednej strony chciałbym Dodę oczywiście zganić, trochę zmiażdżyć, bo takie teksty dobrze się klikają, z drugiej muszę uczciwie przyznać, że co prawda jest najbardziej amatorskim aspektem filmu, ale jakiś talent ma i nie obraziłbym się, gdyby jej rola była jeszcze bardziej rozbudowana. Reszta obsady to oczywiście stare aktorskie wygi, ludzie, którzy w brudnych, dramatycznych, sensacyjnych filmach o walce policji z mafiozami czują się jak ryba w wodzie, więc tutaj zdecydowanie się nie zawiedziecie, a cały drugi plan to klasa sama w sobie i bardzo solidna część tej produkcji. Dzięki drugiemu planowi na pewno się nie zawiedziecie, zwłaszcza jeśli interesuje Was naprawdę porządne aktorstwo. Jeśli miałbym kogoś pochwalić to z pewnością Adama Woronowicza, który jest aktorem niezwykle uzależniającym. Mam do niego wielką słabość i oby grał jak najwięcej i najdłużej, bo jego styl jest po prostu wspaniały.
Fabularnie film jest absolutnie „Vega free” co charakteryzuje się przede wszystkim brakiem jakichś zwyrodnień i wynaturzeń, a także zdecydowanie bardziej stonowanym językiem. Policyjny film bez tysiąca przekleństw i z minimalną ilością gołych dup? Jak widać to możliwe! Całość scenariusza oparta jest właściwie na jednym, dość prostym i trzymającym się kupy wątku, brak tu dziwnych rozjazdów, niepotrzebnych postaci i tanich żartów rodem z 2000 roku. Wszystko idzie tutaj jak po sznurku, zgrabnie wiążąc poszczególne postaci i jakby nie patrzeć odpowiadając na wszystkie stawiane przez dwie godziny pytania. Żeby nie było zbyt różowo to dodam jednak, że nie każda scena została dopięta na ostatni guzik i pewnych zwrotów akcji do teraz nie rozumiem (np. pierwszych minut dziejących się w Rosji). Aczkolwiek chociaż fabuła nie wyrwała mnie z fotela to na szczęście nie żenowała tak bardzo jak poprzednie produkcje z agresywnym czworonogiem w tytule. Brakuje mi co prawda w dzisiejszym kinie produkcji w stylu chociażby Ekstradycji czy wspomnianych wcześniej Psów, ale Pitbull znów gryzie – a nawet kąsa – we właściwy sposób. W sumie dzisiejszy seans przekonał mnie nawet do sprawdzenia wersji serialowej z 2005 roku (w której to zresztą statystowałem, ale której nigdy nie miałem czasu obejrzeć).
A teraz technikalia. Jeśli chodzi o ścieżkę dźwiękową to muzyki praktycznie nie ma. Jakieś tam dźwięki w tle to nic o czym warto by wspomnieć. Zdjęcia natomiast są bardzo ładne, sensownie zmontowane i nagrane w ciekawych i różnorodnych lokalizacjach. Ogólnie czuć, że w scenografię (oraz rozeznanie terenowe) wpompowali naprawdę sporo pieniędzy i mam nadzieję, że polskie filmy w następnych latach postarają się utrzymać dokładnie taki poziom.
Właściwie praktycznie każdy aspekt nowego Pitbulla okazał się być przynajmniej dobrym i znośnie wykonanym. Minusy? W sumie to co napisałem obok: jest dobrze, ale zabrakło jakiegoś efektu wow, czegoś co sprawi, że „któraśtamjuż” część tej serii wyróżni się na tle innych, przecież bardzo podobnych. Tym razem wprawdzie postawiono na Dodę (w sumie dlaczego?) i na maksymalne odcięcie się od przaśności i obrzydliwości Vegi. To jednak zdecydowanie za mało, przytarcie nosa poprzedniemu reżyserowi to jeszcze nie sposób na udany film – a szkoda, bo jakiś potencjał jest – niestety jak to zwykle bywa dość standardowo zmarnowany. No bo tak naprawdę ile filmów można opierać wciąż i wciąż na co prawda niesamowitym talencie Marcina Dorocińskiego i znośnych rolach drugoplanowych, ale nie oferując niczego nowego? Bo bądźmy szczerzy: puste sale kinowe udowadniają, że ciśnienie na tego typu produkcje już minęło i aby zaspokoić widza warto poszukać jakichś nowych, atrakcyjnych i wywołujących odpowiedni szum motywów.
Pitbull: Ostatni pies to generalnie film dość porządny, ani specjalnie zły, ani jakoś mocno zapadający w pamięć. Władysław Pasikowski nie schodzi poniżej pewnego poziomu, ale szkoda, że właśnie na nim się zatrzymał. Całość jako taka się broni, ale mam wrażenie, że scenariusz przeleżał w czyjejś szufladzie co najmniej kilka lat, a teraz ktoś go zrealizował zmieniając nazwę na bardziej rozpoznawalną. To o czym piszę nie jest oczywiście niczym złym, ale w 2018 roku nie widzę już miejsca na produkcje bez pomysłu, bez wyróżników, bez własnej tożsamości. A tożsamość jest ważna, bo chociaż należy pamiętać o swoich przodkach, o pewnej tradycji – tak trzeba żyć po swojemu, zostawić jakiś ślad. Ludzie wychowani w latach 80 z pewnością znajdą tu coś dla siebie, Ci młodsi o trochę lepszej wiedzy z zakresu krajowej kinematografii również. Wszyscy Ci, którzy potrzebują adrenaliny niech zostaną przy Vedze.
Pasikowski – Vega 1:1? Teoretycznie trak, w praktyce każdy z nich gra na innym boisku. Tylko czy ktoś to zauważy?
a właściwie co jest złego w „gołych dupach”:), że trzeba ich ilość minimalizować? filmy gangsterskie przedstawiać powinny swiat brutalny i pełen seksu. Po to widzowie idą na takie filmy. Nie są sami źli ale chcą takich obejrzec w kinie. A seks nie jest niczym złym :)) to element naszego życia. Nie uwazam że odważne sceny erotyczne są czyms złym. Vega pokazuje bohaterów w tym co robią ” w wolnym czasie” 🙂 a oni akurat mogą zajmować się „tym”. Zyjemy w XXI wieku :)) i nie powinno byc tematów tabu. Niektorzy uwazaja że skoro jest duzo ostrych scen seksu (i tak w wersji soft) to juz film jest automatycznie „zły”.