Wiem, że mnóstwo „znaczących” recenzentów Planety Singli nie lubi, od lat widzę, że są do niej uprzedzeni. A ja poprzednie części uwielbiam i niezwykle się cieszę, że tak zaskakująco szybko udało mi się ponownie spotkać z bohaterami tej świetnej komedii romantycznej. Jak podobała mi się „trójka”, jak ukształtowała się moja opinia? Zapraszam do recenzji! Będziecie zdziwieni.
Ania i Tomek po wielu perypetiach biorą wreszcie upragniony ślub! Okazuje się jednak, że prościej jest powiedzieć niż zrobić, a „polskie wesele” to nie tylko mrożący krew w żyłach wiecznych kawalerów zwrot, ale również faktyczna karuzela nie tylko radości, co również kłopotów.
W rolach głównych Agnieszka Więdłocha, Maciej Stuhr, Weronika Książkiewicz, Danuta Stenka, Tomasz Karolak, Piotr Głowacki, Borys Szyc, Bogusław Linda czy Maria Pakulnis. Szczególnie dobrze i ciepło wypadła ta ostatnia, która w roli matki głównego bohatera pokazała jak w takim filmie zagrać z prawdziwą klasą. Kolejny raz trio Więdłocha-Stuhr-Głowacki pokazali jak się powinno robić ciekawe kino, ale… na tym właściwie koniec, w dodatku nie aktorów w tym wina.
Planeta Singli 3 to fabularny koszmar dla każdego fana tej świetnej serii. Po pierwsze i najważniejsze – jest głupio, w ogóle nie romantycznie i totalnie nie o tym o czym powinno być. Z przyjemnej komedii zrobił się jakiś przykry dramat społeczny o odtrąceniu, złości i śmiertelnych chorobach. Nowo-wprowadzeni bohaterowie wulgarnie kradną „czas antenowy” pierwszego planu, w dodatku nie dając od siebie nic w zamian. Chciałoby się docenić aktorów, ale Ci albo się nie nagrali (Stuhr-Więdłocha), albo zagrali takie mentalne próchna (Szyc-Stenka-Linda), że nie sposób jakkolwiek ich polubić. Cały urok Planety Singli rozmył się jak sen złoty i aż dziw bierze, że dwójka i trójka były kręcone jednocześnie – bo tym razem od pierwszych minut czułem wyłącznie zażenowanie. A o to nietrudno, gdy salwy śmiechu starają się wywołać pies pieprzący dildo, przekleństwa, albo żart o lodzie. Ten wspominam szczególnie, bo nie mam pojęcia o co w nim chodziło, ale wydźwięk był zadziwiająco niemoralny – na co w swoim przykrym stylu zareagowała mniej kulturalna część kinowej sali. Jest prostacko, a jednocześnie całość przypomina bardziej „Dom nad rozlewiskiem” niż kolejną część tak kultowej już serii.
Główni bohaterowie snują się gdzieś w tle, intrygi nie ma tu żadnej, nieporozumienia wprowadzono na siłę, dowcipy są żałosne, w dodatku wątek Marcela i jego dręczycieli zaburzył moją strefę komfortu. Planeta Singli 3 wygląda mniej więcej tak, jakby dwie pierwsze części za duże pieniądze zrobiła stacja z niebieskim kółkiem w logo, ale prawa do trójki wykupiła już ta z żółtym słoneczkiem i na szybko skleciła coś z dostępnych scenariuszy swoich seriali paradokumentalnych. Ja nawet chciałbym napisać coś więcej – o zdjęciach (raz pięknie wyglądał kościół), o muzyce (ta jest niezła w trakcie wesela) czy o rozwinięciu wątków czy postaci (tych nie ma w ogóle), ale prawda jest taka, że jedynym naprawdę jasnym punktem scenariusza jest kolejna mistyczna przygoda Karolaka. I na tym koniec.
Planeta Singli 3 to słabe, niegodne zakończenie trylogii. To splunięcie w twarz kogoś, kto naprawdę te filmy lubi. Nie zrozumcie mnie jednak źle – gdzieś tam komuś „trójka” może się spodobać. Głównie dlatego, że to nadal produkcja pełna profesjonalnych aktorów, ładnych ująć i… nachalnego product placement. Ale szczerze powiem, iż poziom spadł tak niebywale, że jeśli ceniłem „jedynkę” (dałem dychę za świeżość) oraz „dwójkę” (osiem, za godne zastąpienie Listów do M) tak Planeta Singli 3 to jedynie 4/10 i to z wyłącznie z sentymentów dla tego czym kiedyś była.