Kochacie „Teorię Wielkiego Podrywu„? Ja szczerze mówiąc niespecjalnie, chociaż nie przeszkodziło mi to w obejrzeniu 10 sezonów i rozpoczęciu jedenastego. Ot to taki prosty, kolorowy serial o nerdach starających się dokonać jakiegoś wielkiego odkrycia, a także poradzić sobie z największą bolączką ludzkości – zdobyciem i utrzymaniem przy sobie pięknych kobiet. Mojej sympatii nie zyskał jednak fakt, że produkcja jest niekiedy trudna w odbiorze, wszak zahacza o świat nauki – fizyki, chemii, biologii oraz innych dziedzin nie do końca prostych dla przeciętnego śmiertelnika. I chociaż poziom bywa dość różny – mam problem z hype’m na tę produkcję, sądzę po prostu, że 90% Amerykanów nie rozumie zawartych w nim żartów, nie lubią unikanych i dręczonych w szkołach (także przez siebie) nerdów (mądrali, kujonów) a mimo to z jakiegoś powodu radośnie pomagają pompować jego oglądalność zapewniając ekipie po milion za odcinek – czyli stawkę osiągniętą dotąd chyba tylko przez kultowych Przyjaciół.
Kilka dni temu doczekaliśmy premiery spin-offu rzeczonego serialu, czyli produkcji dziejącej się w tym samym świecie co oryginał, ale niekoniecznie opowiadającej o jego bohaterach w wersji jaką znamy od lat. Tym samym debiut zaliczył „Młody Sheldon” czyli serial komediowy skupiający się na młodzieńczych latach Sheldona Coopera. Oficjalna premiera serialu dopiero w listopadzie, ale już teraz mogę powiedzieć Wam kilka zdań na temat odcinka pilotażowego.
Otóż recenzowany serial jest do kitu. 9 letni dzieciak wcielający się w główną postać jest irytujący, a charakter napisanej postaci którą odgrywa niesympatyczny. I ja doskonale wiem w jaki sposób zachowuje się dorosły „doktor Cooper”, dzieciak natomiast to dziwoląg, cham nie potrafiący przy całej swojej inteligencji załapać zasad podstawowych zachowań społecznych. To taki osobnik, który je hamburgera nożem i widelcem.
Całość kojarzy mi się z poziomem rodzinnych sitcomów z lat 90, na które według mnie nie ma już miejsca w 2017 roku. Sam serial opowiada o mało uroczej rodzinie, która wyraźnie nie potrafi się dogadać, nie lubi się i nie potrzebuje, Mnogość scen dzieje się na terenie szkoły, gdzie Sheldon uczestniczy w rozmaitych lekcjach i krok po kroku buduje swój status najbardziej znienawidzonej osoby wśród rówieśników. Żarty są generalnie mało śmieszne, postaci płaskie, formuła wytarta. Aktorsko jest dość normalnie, chociaż na uwagę zasługuje fakt, że matkę Sheldona zagrała… prawdziwa córka matki Sheldona z oryginalnego serialu – więc przynajmniej są do siebie podobne – chociaż dzieli je ponad 20 lat. Ciekawy pomysł castingowy – muszę to otwarcie przyznać. Czy pojawiają się jakieś nawiązania do Teorii Wielkiego podrywu? Ogólnie to nie bo i nie mogą – „Young Sheldon” dzieje się dwie dekady wcześniej. Jedynie główny bohater to ta sama osoba, tylko jak już wspomniałem – pokazany jako 9 letnie dziecko. Oczywiście dziecko kochające pociągi i będące upierdliwym geniuszem, ale to chyba trochę mało. Co do nawiązań (chociaż nie wiem czy powinienem to zaliczać) jest również to, że narratorem historii jest „duży Sheldon” czyli sam Jim Parsons.
Najlepszym dowodem na bylejakość omawianej produkcji jest zapobiegliwe wypuszczenie jej ponad 2 miesiące przed przewidzianą oficjalną premierą telewizyjną – ot to taka wielka serialowa wersja demo, która po zebraniu słabych opinii z pewnością zostanie przepisana na nowo. Albo i nie. Na dzień dzisiejszy mamy jednak do czynienia z produkcją idealną do anulowania po jednym sezonie. Nie wiem czy skuszę się na drugi odcinek – jeśli tak z pewnością opisze swoje nowe wrażenia – albo podtrzymam stare.