Skip to main content

Uwielbiam lekkie, przyjemne i zabawne sztuki, dlatego też zaproszenie na Warszawską premierę „Barabuum!” przyjąłem z otwartymi rękami. Dodatkowym czynnikiem było nazwisko reżysera, bo Artur Barciś od zawsze jest wyznacznikiem dobrej komedii. To zresztą nie pierwsze nasze spotkanie, bo w ciągu ostatnich kilku miesięcy miałem przyjemność obejrzeć przynajmniej kilka innych sztuk, których stworzenia się podjął. Doskonale nastawiony udałem się więc na scenę Małej Warszawy, kompletnie nieświadomy tego co mnie czeka. A czekał na mnie istny rollercoaster i jazda bez trzymanki, szkoda tylko, że wyjątkowo przewidywalny i powtarzalny. Ale od początku!

Akcja „Barabuum” rozgrywa się w typowym mieszkaniu, gdzieś w mniejszym apartamentowcu. Otóż życie Anny i Juliusza mija na ciągłych kłótniach, ich związek przeżywa widoczny kryzys, a para jest sobą dość mocno zmęczona. Pewnego razu Anna zaprasza na wieczorną kolację swoich sąsiadów, Sebę oraz Laurę – wyzwolonych, zakochanych i radosnych. Nie tylko ich szczęście i obecność okropnie irytuje Juliusza, ale także długo ukrywany w sercu problem – zaproszona para co kilka nocy uprawia niezwykle głośny seks, który Juliuszowi nie daje spać. Czy delikatne nawiązania do tematu odbiją się głuchym echem jęków, a może sprowadzą na czwórkę największą awanturę jakiej byliśmy kiedykolwiek świadkami? Tego dowiecie się z najnowszej sztuki reżyserowanej przez Artura Barcisia, a którą napisał Cesc Gay – hiszpański reżyser i scenarzysta.

W rolach głównych wystąpili: Paweł Małaszyński, Jowita Budnik, Katarzyna Wajda oraz Marcin Korcz. Cała czwórka zagrała bardzo przyzwoicie, tak naprawdę nie ma im czego zarzucić. Ich role zostały napisane ciekawie i równo, chociaż oczywiście wyraźnie wybija się rola Pana Korcza czyli Juliusz – ten jest głośny, wyrazisty i niestety przypomina mi mnie samego. Wszystkie postacie są dość przerysowane, a ponieważ to spektakl 16+ to również dośc frywolne. Aktorzy jednak nie mieli problemu z trudnymi tematami czy odpowiednim ukazaniem emocji. Dzięki temu sztukę odbiera się bardzo naturalnie, a postacie wydają się osobami z krwi i kości, dodatkowo będącymi odbiciem nas, naszych przywar i ukrytych pod pozorami normalności – żądz. Chciałoby się napisac coś więcej, ale „Barabuum” to sztuka objazdowa, napisana/zagrana pod dość standardowego widza, przez co waściwie każdy znajdzie tu coś dla siebie – jak nie bliskie sercu tematy, to znajome twarze/nazwiska, aż po postacie, które kojarzyć możemy dosłownie z naszej własnej windy.

Napisałem na początku, że akcja sztuki jest jazdą bez trzymanki, ale jazdą powtarzalną i przewidywalną. Jest to prawda i mocno mnie to uwiera, ale zacznijmy od początku – sama tematyka sąsiedzkiej zwady, dodatkowo opartej na zbyt głośnym seksie – wydaje się ciekawa i mocna, możemy się z nią identyfikować – w końcu każde z nas ma takich niesfornych sąsiadów, albo przynajmniej o nich słyszał. Z tej strony jest więc zabawnie, złośliwie i żywiołowo, bo postacie napisane są fajnie, po ludzku i z odpowiednią dozą człowieczeństwa. Żarty wchodzą w publiczność jak w masło, a dreszczyku emocji dodaje oczywiście fakt, że wszystko rozchodzi się o seks. Z drugiej jednak strony, sztuka jest przesadnie monotematyczna – przez półtorej godziny, gdy kołowrotek ruszy – rozmawiają właściwie tylko o jednym i tym samym, o przysłowiowej dupie Maryny. Jakiś czas temu zarzuciłem to samo sztuce „Wyjątkowy prezent„, która działała w ten sam sposób. Czyli mamy tu prosty schemat: Chwila spokoju, wybuch, krzyki o seksie, następnie jedna z postaci próbuje zmienić temat, chwilę sprawy odbiegają na inny tor i powtórka, znowu wałkujemy jedno i to samo. W przytoczonej sztuce było to nagminne i zabójczo męczące, w tej jest po prostu widoczne – trochę za mało w tym różnorodności, ciągle kręcimy się w kółko. Gdyby scenariusz rozpisany został na godzinę, wtedy „Barabuum” tylko by zyskał, a tak kazda minuta powyżej tego limitu trochę zaczyna męczyć. Nie zrozumcie mnie źle – jest zabawnie, jest fajnie i jest kolorowo, a sztuka z wszystkimi jej przejaskrawieniami bardzo fajnie mi podeszła, ale z recenzenckiego obowiązku muszę wspomnieć o tym, że sprawy o których rozmawiają bohaterowie sa do ogarnięcia w 15, no góra 30 minut i lecimy dalej. „Barabuum” broni się jednak tym, że w tym chaosie widać jakiś tam szkielet, a także bliski mojemu sercu morał – dlatego też jestem w stanie ją zaakaceptować taką jaką jest.

fot. Tomasz Englert (zdjęcie z premiery)

fot. Tomasz Englert (zdjęcie z premiery)

Scenografia jest bardzo fajna, czysta i estetyczna – białe mieszkanie, gdzieniegdzie krzesła, mini kuchnia przypominająca bar, obrazy na ścianach. Na środku pokoju czerwona składana kanapa i dywan, który spokojnie mógłby zostać piątym aktorem, bo fabuła dość hucznie nam o nim przypomina. Gdzieniegdzie walają się też dziecięce zabawki, bo pierwsza para jest dzieciata (chociaż akurat nie ma dziecka w domu), a całość dopełniają śliczne neonowe wstawki, które wspaniale widać chociażby na zdjęciu profilowym tej recenzji. Osoba odpowiedzialna za dekoracje miała oko, należą się jej gromkie brawa. Trochę gorzej wypadają stroje – niby miało być normalnie, ale jakoś zatarła mi się granica pomiędzy strojami a tym czy aktorzy nie przyszli we własnych ubraniach. Chciałbym zobaczyć w nich chociaż trochę teatralności, oderwania od rzeczywistości, a jest nudno.

Dźwięk to rzecz kontrowersyjna, chociaż trudno mi go ocenić, bo jak już wspomniałem jest to sztuka, która podróżuje po Polsce, więc w każdej z sal kinowych, mini teatrów czy w każdym z domów kultury gdzie zawita – może być trochę inaczej. Warszawska premiera w Małej Warszawie była jednak zbyt cicha, co prawda nad sceną wisiały mikrofony (co najpewniej powtórzy się w kazdy mieście), tak jednak ustawione były nie tyle zbyt cicho, co było ich za mało. Przykładowo w centrum sceny jest łuk prowadzący do innych pokojów, z tego miejsca kompletnie nic nie słychać. Kuchnia w której Seba przygotowuje herbatkę/Whisky również wymaga ponownej kalibracji. Albo aktorzy muszą dać z siebie więcej, bo chociaż zwalam to na mikrofony – teraz dociera do mnie, że w sumie jeśli chodzi o operowanie głosem to nikt jakoś specjalnie się nie wysilił. No i jeszcze w niektórych scenach jest muzyka, co na pewno nie pomaga. Jeśli chodzi o najlepsze miejsce z którego najlepiej widać – „Barabuum” nie ma swoich ulubieńców, nikogo nie fawyzuje – z każdego miejsca (o ile sala na to pozwala, nie wiem czy w mniejszym mieście nie pojawi się gdzieś znienacka wrogi filar) widać doskonale. Ja jednak proponuję spróbować usiąść bliżej, głównie z powodu dźwieku. Szczególnie jeśli gorzej słyszycie.

Najnowsza sztuka Artura Barcisia to sceniczny miszmasz – zagrany bez większych problemów, wyreżyserowany z odpowiednim tempem i smakiem, fantastycznie dopełniony genialną scenografią – ale jednak fabularnie kręcący się w kółko, cieszący tematyką tylko do połowy. Jest zabawnie, jest barwnie, ale brakuje mi tu sensowniejszejszego scenariusza lub skrócenia sztuki przynajmniej o 40 minut. Gdyby ktoś posilił się na stworzenie w jakimkolwiek teatrze np. czterech nowelek odgrywanych jedna po drugiej, gdzie każda miałaby po 30 minut – Barabuum byłby z pewnością jaśniejszą perłą. Ja jednak oczekiwałbym czegoś więcej, albo przynajmniej czegoś inaczej. Jeśli natomiast interesuje Was jakiekolwiek nazwisko, jeśli zainteresowała Was tematyka sąsiedzkiego życia lub głosnych jęków po nocy, jeśli spektakl przypadkiem przyjedzie do Waszego miasta, dawno niczego nie widzieliście i szukacie lekkiej, rubasznej, krzykliwej sztuki na wieczór z przyjaciółmi – myslę, że sie nie zawiedziecie.

Jak dla mnie to „Barabuum” to sztuka w granicach oceny 6/10, dla mnie i zmoim doświadczeniem czegoś tu zabrakło. To nie znaczy, że sztuka jest zła, albo że się Wam nie spodoba. Jest to sztuka dla każdej osoby dorosłej, która ma poczucie humoru i chce zaznać w życiu trochę pikanterii. Mimo kołowrotka fabularnego mija szybko, zostawia przyjemne wrazenie, ale następnego dnia znika z naszej pamięci.

Barabuum już wkrótce w Waszym mieście! Sztukę zobaczycie np. 26 kwietnia w Zamościu, 5 maja we Wrocławiu, 6 maja i 14 września w Poznaniu, 14 czerwca w Warszawie, 15 czerwca w Toruniu, 16 czerwca w Bydgoszczy, 15 wrzesnia w Stargardzie. Bilety w cenie od 60 do 170zł znajdziecie na stronie Adria-ART, w kasach obiektów do których spektakl przyjedzie lub w internetowych sklepach z biletami na wydarzenia.

Piotrek Gniewkowski (Niekulturalny)

Krytyk filmowy i teatralny, zapalony gracz konsolowy i komputerowy. Od kilku lat pracuje w branży reklamowej przy projektach influencerskich. Zakochany w najnowszych technologiach. W wolnych chwilach fotografuje Warszawę.

Zostaw komentarz: