To co powiem być może niektórych z Was zadziwi – otóż nie jestem fanem Gwiezdnych Wojen. Jak dla mnie historia jest zbyt skomplikowana, za dużo się w niej dzieje, a ostatnie spin-offy wcale nie pomagają zrozumieć o co w tym wszystkim chodzi. Prawdę mówiąc nawet nie do końca wiem, który film z ostatnich lat jest tym „głównym” – a przynajmniej nie na pierwszy rzut oka. Nie przeszkadza mi to jednak świetnie bawić się na kolejnych częściach – tak było i tym razem.
Fabuła jest oczywiście rozwinięciem dwóch poprzednich produkcji czyli: Gwiezdne wojny: Przebudzenie Mocy oraz Gwiezdne wojny: Ostatni Jedi i skupia się na konflikcie i zależności pomiędzy Kylo Ren’em i Rey oraz walce Ruchu Oporu z Najwyższym porządkiem. Ponieważ recenzowany własnie epizod IX jest zamknięciem trylogii możemy liczyć na powrót niektórych starych bohaterów, domknięciem porzuconych wątków, serię „ostatecznych” pojedynków oraz mniej lub bardziej przejmujących momentów. Fanom Gwiezdnych Wojen niczego tłumaczyć nie trzeba – wspomniany film ogląda się jak dobry serial, dlatego też jeśli nie wiecie o co chodzi to lepiej od razu odpuśćcie sobie seans. Pomimo tego, że fabuła jest bardzo znośna i zapewnia sporo fanserwisu – ja mam z nią duży problem. Generalnie Ostatniego Jedi oglądałem na dzień przed seansem „Odrodzenia”, a mimo to od początku czułem się jakbym przegapił minimum 3 części. Gwiezdne Wojny zawsze słynęły z dziur i bardzo niechętnie wyjaśniały pewne (jasne jedynie dla twórców czy megafanów) oczywiste rzeczy, ale ja czułem się zagubiony, gdyż akcja dzieje się mniej więcej „rok później” względem poprzedniej części, przez co można mieć wrażenie, że sporo nam uciekło. Na plus wypada jednak wspomniana wyżej zależność pomiędzy Kylo i Rey – ich konflikt, a także sposób w jaki został pokazany. I chociaż to co prawda powtórka „Ostatniego Jedi”, to jednak bardzo smakowita, doskonale doprawiona i bardzo przyzwoicie podana.
Graficznie Gwiezdne Wojny. Skywalker. Odrodzenie to najwyższa liga, do czego już dawno zresztą przyzwyczaił nas Lucas Film. Oglądając piękne (chociaż puste) planety czy napotykając kolejne coraz to wymyślniejsze kosmiczne rasy pomyślałem sobie dwie rzeczy: po pierwsze, że w tym studiu pracują chyba najlepsi magicy świata, a po drugie… jakim cudem od dekady filmowcy nie mogą skończyć takich dzieł jak Avatar 2, skoro tutaj dostajemy produkcję na takim poziomie i to zaledwie kilka lat względem poprzedniej części (a generalnie to dwa). Wszelkie efekty (pomijając hologramy, które mnie nie przekonują) są świetne, bardzo mocno dopracowane i sprawiające po prostu mega wielką radość podczas obcowania z nimi.
Muzycznie jest oczywiście porządnie, ale raczej osobiście nie kupiłbym soundtracku. Pomijając kilka znanych motywów, to raczej nic nie przykuwa „ucha” na dłużej. Niby nie ma co kombinować w tym temacie, a i to co powinno być zrobione zostało – ale mam wrażenie, że z części na część kompletnie nic się w tym temacie nie zmienia.
Gwiezdne Wojny. Skywalker. Odrodzenie to dobre, nawet sensowne zamknięcie nowej trylogii. Świetni aktorzy, bardzo dużo akcji (nawet jak na Star Wars), setka wzruszeń. A jednocześnie trochę dziurawy scenariusz oraz dziwne uczucie robienia wielu rzeczy na siłę – gdyby w jakiejś scenie potrzebne były dinozaury to takie by się pojawiły, jeśli postać ma bez powodu lewitować to po prostu lewituje – niby fajnie, ale jednak moim zdaniem przeciąga na niewłaściwą stronę mocy same założenia i fizykę przedstawionego świata.