Od jakiegoś czasu nie recenzuję już tak chętnie filmów Marvela. Jest ku temu kilka powodów – po pierwsze straciłem trochę serce do tych produkcji, bo prawda jest taka, że saga Thanosa była filmografią na tyle kompletną, że bardzo trudno jej dorównać. Drugim powodem jest to, że ostatnimi czasy wolę poczekać na premierę Disney+, niż iść do zatłoczonego kina na film, który na dobrą sprawę w ogóle mnie nie obchodzi (jak ostatnia Wakanda w moim sercu). Można mówić, że VOD zabija kina, ale prawda jest taka, że w przypadku Marvela seriale (jak Loki) są tak naprawdę na podobnym poziomie (o ile nie lepszym) niż taka Wakanda czy Czarna Wdowa, a nawet ostatni Thor. No i właśnie to jest trzeci powód – nie jestem chyba jedyną osobą, która straciła do tego serce, bo pomijając pojedyncze wzloty (powiedzmy w postaci Dr. Strange’a czy Spider-Mana) – Marvel wyraźnie dryfuje ku dnie. I chociaż daleko mu nadal do produkcji DC, tak Ant-Man i Osa: Kwantomania robią źle wszystko co tylko mogą.
Ant-Man i Osa: Kwantomania to trzecia część serii o władcy mrówek, który potrafi dzięki specjalnej zbroi powiększać i pomniejszać się na zawołanie. Scott po uratowaniu świata razem z Avengers używa życia – pisze książki, pozwala sobie stawiać kawę, prowadzi podcast. Jego partnerka prowadzi firmę swojego ojca, a 16 letnia córka majstruje w garażu coraz to nowe wynalazki. Jednym z nich jest sonda wymiaru kwantowego, która w wyniku awarii przenosi naszych bohaterów do wspomnianego „bardzo małego wielkiego świata”. W świecie tym okazuje się mieszkać całkiem wiele stworzeń, a wśród nich Kang Zdobywca – nowy przeciwnik, który uwięziony został przez inne wersje siebie w wymiarze z którego nie sposób uciec.
Zacznijmy od fabuły, a właściwie od Kanga Zdobywcy – ten antagonista wprowadzony w serialu Logi jest obecnie nowym Thanosem, tzn. właśnie doświadczyliśmy debiutu postaci, która przetrwa kilka najbliższych filmów, łącznie z dwuczęściowymi Avengersami (Avengers: The Kang Dynasty 2025 oraz Avengers: Secret Wars 2026). Teoretycznie powinna to być postać ciekawa, wielowymiarowa i niosąca nową jakość – takie też uczucie towarzyszyło mu w serialu Loki. W Ant-Manie poznajemy go lepiej, ale zrozumienie jego motywacji, przeszłości czy bzdur o władaniu czasem pozostaje poza możliwościami standardowego widza. Na dobrą sprawę nie różni się niczym od standardowego wroga, trudno też w jakikolwiek sposób ustosunkować się do jego obecności. Kang to prędzej świr z manią wielkości niż prawdziwy czarny charakter, który rządzić będzie w kinie (w pomniejszych filmach, serialach i Avengersach) na przestrzeni najbliższych trzech lat. Już nie mówiąc, że podbudowa Thanosa w świecie Marvela trwała przynajmniej dekadę, a konsekwencję tamtych działań czuć nawet dzisiaj. Sam Ant-Man w tym momencie niesie brzemię Tonego Starka – to on będzie „tym nowym główny”, który odegra niebagatelną rolę w nadchodzących latach, ale to również kompletnie bez znaczenia, gdyż brakuje mu uroku i powagi. Wprowadzenie do akcji jego córki trochę akcję odświeża, ale ostatnio „młoda niepokorna dziewczyna” była już we wspomnianym Dr. Strange’u, Wakandzie, Ms. Marvel czy Hawkeye. Sama fabuła przypomina jednak „płatny dodatek” do Thor: Ragnarok wymieszany z Gwiezdnymi Wojnami. We florę i faunę idzie jeszcze jakoś uwierzyć, gorzej w tętniący życiem świat kwantowy (żelko-ludzie, roboty, ludzie, puchate stwory). Przez większość czasu coś tam się niby dzieje i można odebrać to za plus, ale natłoku akcji rodem z Indiany Jones’a czy wspomnianych wcześniej produkcji już nie. Brakuje tylko mieczy świetlnych, bo blastery już są.
Nowa twarz w postaci córki Ant-Mana (Kathryn Newton) to miłe odświeżenie – Kathryn jest urocza i świetnie sobie poradziła z przejęciem pałeczki i zagraniem wiarygodnej postaci. Paul Rudd również wypada nieźle, chociaż to nadal „tylko koleś gadający z mrówkami”. Evangeline „Kate z Lostów” Lilly, Michael Douglas, Michelle Pfeiffer czy Jonathan Majors (Kang) to już jednak liga irytująca. Pierwsza wygląda jakby grała w tym za karę, a kolejna trójka kompletnie tu nie pasuje. Nie wiem czy kino tak czysto rozrywkowe to nie dla nich czy przeszkadzała mi ta usilna walka z pędzącym wiekiem (Douglas/Pfeiffer). O jednym występie specjalnym nie wspomnę, bo jeśli nie widzieliście go na Tik Toku to będziecie mieli niespodziankę – nawet miłą, chociaż niepotrzebną.
Porównałem już kilka razy nowe przygody Ant-Mana do Thora – głównie dlatego, że akcja jest miejscami dość ciemna, dziejąca się na „innych planetach” i skupiająca się na walkach wywrotowców z armią „tego złego”. Jest nawet identyczna jak w Thorze Walkiria. Efekty specjalne nie imponują tak jak kiedyś, to co widzimy na ekranie generuje więcej pytań niż odpowiedzi, a poziom ogólny coraz mocniej ściera się z tym do czego przyzwyczaiło nas DC w swoich lepszych (Shazzam, któryś tam Aquaman) filmach. Muzyka jakaś tam jest, ale szczerze mówiąc przechodzi niezauważona – dramaty jakieś tam są, ale nie obchodzą nawet samych bohaterów. Nie wspomniałem, że w filmie pojawia się również złoczyńca znany jako M.O.D.O.K pod postacią pierwszego wroga Ant-Mana, ale o nim szkoda mówić – jak wpiszecie sobie w Google lub udacie się do kina – zrozumiecie dlaczego. Aczkolwiek nie czepiam się, trudno nadać powagi postaci, która tak wygląda (i trudno rozsądnie go przedstawić).
Ant-Man i Osa: Kwantomania to początek nowej sagi, obarczony kilkoma wielkimi obciążeniami – po pierwsze to wszystko już było, po drugie Thanosa trudno będzie pobić, a po trzecie Ant-Man nie jest najlepszym bohaterem do poprowadzenia tak skomplikowanej siatki filmów i seriali. Pamiętam jednak, że Thanos początkowo nawet nie wyglądał jak on, tak samo nie odgrywał wielkiej roli w całym tym multiwersum – więc i teraz może coś jeszcze z tego będzie, aczkolwiek wielkich nadziei nie mam. Prawda jest taka, że tempo wydawania kolejnych „Marveli” jest tak szybkie, że dostajemy produkty niedopracowane, pozbawione pierwotnego czaru i dopracowania. W Hollywood wybucha afera za aferą (np. poprzez nieludzkie warunki przy efektach specjalnych), a publiczność w kinie topnieje.
Jeśli śledzicie wszystko na bieżąco, ale jeszcze nie byliście w kinie – poczekajcie na premierę Disney+. Ta pewnie pojawi się w kwietniu, bo w maju czeka nas premiera Strażników Galaktyki 3 – i przynamniej po zwiastunach – cała nadzieja w nich. Zostawmy więc im kosmos, a sami weźmy się za dopracowywanie scenariuszy tu, na ziemi.
Ant-Man i Osa: Kwantomania mógł być lepszy, mógł być prosty, mógł być zabawny – próbuje, ale nie jest. Na siłę wszystko komplikuje i sprawia, że uroczy bohater odbierany będzie jeszcze mniej poważnie.