Skip to main content

Czasami wybieram gry na Nintendo Switch tylko i wyłącznie z powodu ich ceny. Jedna z moich ulubionych produkcji na tę konsolę kosztowała mnie zaledwie 4zł. Nie zrozumcie mnie źle – to nie jest kwestia skąpstwa, mój wyznacznik jest zupełnie inny: Switch to konsola przenośna, którą zabierzesz wszędzie w miasto, albo pograsz na niej przed snem we własnym łóżku. To także platforma, którą pokochali niezależni deweloperzy, których niezwykłe pomysły zahaczają czasem o geniusz, a innym razem spędzałyby sen z powiek dużym wydawcom. W końcu to też miejsce, gdzie przeceny z powodu olbrzymiej konkurencji sięgają 90% – i chociaż największe hity z Mario w tytule zwykle nie spadają z ceny – tak mniejsze jak najbardziej. I tutaj dochodzimy do najważniejszego punktu – tanie, przecenione gry zwykle są dużo krótsze, a przynajmniej na Switchu stawiam na ilość, a niekoniecznie na jakość – gdy widzę że na ukończenie danej produkcji potrzebuję 2-3h, wiem, że to idealna gra dla mnie. Chociaż z tą jakością bywa różnie, bo małe (krótkie) nie znaczy gorsze. Czego przykładem jest…

Arise: A Simple Story to bardzo prosta opowieść o człowieku, który… zmarł. Koniec historii to czasami również początek – dlatego w swoistych zaświatach „pamięci” przemy do przodu przez wspomnienia życia głównego bohatera. W grze nie ma również dialogów, wszystkie przeżycia bezimiennego starca to mijane pomniki z najważniejszymi momentami, które przeżył, ewentualnie poszukiwanie ukrytych obrazków, które tłumaczą trochę więcej. I to właściwie wszystko – startujemy ze śnieżnego nieograniczonego niebytu, odkopujemy spod śniegu wspomnienie i przypominamy je sobie krok po kroku przemierzając rozległe krainy. To co wyróżnia Arise to mechanika cofania czasu – każdy level pozwala nam manipulowanie zdarzeniami w przedziale powiedzmy 30 sekund w każdą stronę (oczywiście w świecie gry to więcej niż 30 sekund). I tak śnieżne krainy pozwalają stopić śnieg (aby przejść wąskim przesmykiem) lub ponownie naśnieżyć (aby dostać się wyżej), albo przykładowo manipulować zachodem słońca (kwiaty po których skaczemy odchylają się w jego kierunku). Każda plansza to trochę inne przedstawienie wspomnianej mechaniki – więc chociaż gra koncentruje się na jednej rzeczy tak robi to na tyle wysmakowanie, że generalnie nie zauważamy tego, iż cały czas robimy to samo.

Sama gra to oczywiście platformówka w widoku z góry (pod różnymi kontami) – biegamy, skaczemy, wspinamy się i rozwiązujemy proste zagadki środowiskowe. Z tymi ostatnimi chodzi właściwie o to, że manipulując czasem ciągle i ciągle szukamy kolejnych przejść, aby po prostu biec dalej i zakończyć poziom. W Arise z nikim nie walczymy, chociaż spotkamy pewny rodzaj przeciwników. Tych wymijamy dzięki głównej mechanice. Chociaż nie dzierżymy miecza – śmierć zagląda nam w oczy dość często – co przynajmniej dla mnie jest minusem. Zgony wynikają z dziwnej ciężkości skoków i braku cienia pod postacią – czasami trudno oszacować odległości. Na szczęście restarty są natychmiastowe, a checkpointy rozsiane gęsto i uczciwie.

Historia jest prosta i banalna, a gra chociaż nie zawiera dialogów ma również wersję PL Ta obejmuje głównie menusy czy nazwy poziomów. Oprawa graficzna bywa umowna i celowo stawia na mniejszą ilość szczegółów. Warto jednak odnotować, że bywa również bardzo porządna, niestety z powodu dużych przestrzeni i filtrów rozmywających ekran – czasami gubi klatki podczas gry na TV. W trybie przenośnym jest lepiej, ale Arise miewa urocze momenty (np. wspomniane pole kwiatów), które bardzo fajnie wypadają na dużym ekranie. Wybór czy chcecie grać w docku czy w łóżku to już oczywiście Wasz wybór, natomiast sądzę, że lekkie klatkowanie jest warte poświęcenia gry na telewizorze – co większy ekran to większy ekran. W końcowych poziomach ścieżka dźwiękowa również nabiera rumieńców i zdecydowanie nadaje historii podniosłości. Warto ją usłyszeć na lepszym sprzęcie, bo zupełnie szczerze – już dawno nie słyszałem tak wielkiej muzyki w tak małej grze.

Arise: A Simple Story to prosta platformówka z którą spędzicie niewiele ponad 4h. Ale to także świetna „niema” narracja bez specjalnych udziwnień. To po prostu kolejna cudowna opowieść o życiu, w dodatku taka, która wypada dużo pogodniej niż np. Limbo/Inside. Arise, to takie małe przeżycie, które w promocji dorwiecie za 20zł. Mnie wciągnęło i w swojej kategorii daję mocne 8/10. Warto, jest miło.

Piotrek Gniewkowski (Niekulturalny)

Krytyk filmowy i teatralny, zapalony gracz konsolowy i komputerowy. Od kilku lat pracuje w branży reklamowej przy projektach influencerskich. Zakochany w najnowszych technologiach. W wolnych chwilach fotografuje Warszawę.

Zostaw komentarz: