Nowy tydzień, nowe premiery, ale tanie środy w Cinema City nadal te same. Fotograf czyli polsko-rosyjska opowieść o seryjnym mordercy, Foxcatcher czyli historia zapaśnika, który pragnie być wielki, Uprowadzona 3 czyli sensacja „on sam przeciwko światu” – zapraszam do przeglądu.
– Fotograf
O czym: Gdzieś w Rosji panuje seryjny morderca zwany „Fotografem” ponieważ przy zwłokach zostawia policyjne numerki – oznaczenia – takie jak przy robieniu zdjęć zwłok. Młoda policjantka stara się go pojmać, a historia prowadzi nas jednocześnie przez „dziś” jak i przez okres gdy wojska radzieckie stacjonowały w Polsce.
Dlaczego tak: Moim zdaniem, to całkiem niezły kryminał, przywodzący na myśl skandynawskie książki z tego samego gatunku. Mimo wielkiego hejtu na ten film i twierdzenia, że jest zły – mi wydaje się dobry i przyjemny. Zagrany jest (z małymi wyjątkami) całkiem nieźle, zdjęcia są odpowiednio mroczne, ciemne, pomieszczenia zadymione. Główna Pani jest prześliczna i bardzo utalentowana, a partnerujący jej aktorzy w tym Tomasz Kot – bardzo znośni.
Dlaczego nie: Przypadłości ukazanej w filmie nie ma w prawdziwym życiu, co „ośmiesza” fabułę czyniąc ją niepoważną. Polski reżyser i scenariusz, ale nie Polski film – mało się u nas dzieje, głównie pod sam koniec, w ostatnich 20 minutach. Nasi aktorzy role mają raczej epizodyczne, więc właściwie nie ma się czym podniecać, tylko Tomasz Kot i Adam Woronowicz pojawiają się jakoś znacząco, taka Agata Buzek jest chyba w jednej scenie. Zakończenie nie dość, że jest niepełne, to właściwie historia rozwiązuje się sama i już od samego początku filmu wiemy, kto jest mordercą. Teoretycznie film nie jest o tym „kto nim jest” a „czemu zabija” – no ale jednak można by to zrobić lepiej.
Kiedy: W sumie to idealny film festiwalowy, ale nie wiem czy i kinowy. Warto go obejrzeć, jeśli lubimy kryminały „bez akcji” które opowiadają jakąś historię i nie będziemy źli, gdy po seansie okaże się, że właściwie niczego się nie dowiedzieliśmy.
Słów kilka ode mnie i od Kasi.
– Uprowadzona 3
O czym: Tym razem nikt nie zostaje porwany, natomiast źli ludzie zabijają żonę głównego bohatera i wrabiają go w zabójstwo. Ten postanawia stanąć sam przeciw wszystkim i udowodnić swoją niewinność.
Dlaczego tak: Na dobrą sprawę to nadal jest „Uprowadzona” ze wszystkimi jej plusami, zaserwowano nam kino akcji, gdzie samochody latają wysoko, samoloty spadają nisko, a nawet zapytanie kogoś o drogę kończy się walką kung-fu albo mięsistą strzelaniną. Wracają stare postaci: Liam Neeson jak zwykle uroczy i zabójczy, jego filmowa córka Kim czyli Maggie Grace piękna jak nigdy, a jego okropna żona Famke Janssen sztywno-martwa. Do ekipy dołącza Forest Whitaker, który przez cały czas ściga głównego bohatera i mamy przepis na bardzo dobre kino akcji. Plakaty sugerują „epickie” kino i faktycznie mamy tutaj trochę wielkich momentów, dobrych „tekstów” i mało powtórzeń względem dwóch poprzednich części.
Dlaczego nie: Po pierwsze to się ma nijak do pierwowzorów, od wykorzystania tytułu, przez tak szumnie reklamowane zamknięcie trylogii. Sprawa wygląda po prostu tak, że 1 i 2 to była „trylogia”, a to jest ich sequel i broń boże nie żaden wielki finał. Znane twarze owszem są, ale właściwie mógłby być to dowolnie inny film, o dowolnie innej nazwie, tylko że by się nie sprzedał, bo to jest ogólnie słaby scenariusz. Nie ma tutaj tego wielkie „boom” „wow” – nie ma nawet jakiegoś odniesienia do słynnej rozmowy telefonicznej z dwóch poprzednich części. Jak mam ochotę na serial, gdzie strzelają to włączam 24 godziny. Nigdy też nie rozumiałem, czemu „Uprowadzona” jest tak popularnym filmem, ponieważ nic wielkiego go nie wyróżnia, a część trzecia udowadnia to jak tylko może, zwłaszcza jeśli chodzi o prowadzenie czarnych charakterów. Jak widzicie nie ma w plusach nic o złych, bo to mięso armatnie jakie i jacyś armeńscy najemnicy. Brakuje kogoś z jajami, gościa jak z filmu 12 Rund czy dowolnego „starego” Bonda. A podczas seansu i sceny finałowej złapiecie się za głowę, nie no, dobra, powiem wam. „Główny zły” podczas finałowej strzelaniny jest w białych majtkach i ma niezwykłą zdolność do rozkraczania się co kilka sekund.
Kiedy: Teoretycznie zapraszam do kina, bo przyjemne i relaksujące kino, ale jeśli sądzicie, że obraz jest w nim ostry, a zniszczenia ogromne – to poczekajcie na DVD. Bo to naprawdę bez różnicy, gdzie to obejrzycie.
– Foxcatcher
O czym: Opowieść o zapaśniku, który chce wygrać olimpiadę w Seulu.
Dlaczego tak: To kino nastawione na Oscary, biograficzne i starające się wycisnąć z oglądającego trochę łez – to jest na pewno dobry powód, aby film sprawdzić. Ja osobiście jestem wielkim fanem Wrestlingu i chociaż to odrobinę coś innego niż przedstawione tutaj klasyczne zapasy, to bardzo przyjemnie mi się oglądało treningi od strony technicznej. Obsada jest niezła, w głównej roli Channing Tatum, a partnerują mu Mark Ruffalo i Steve Carell – trzeba tutaj ukłonić się wszystkim trzem, ponieważ charakteryzacja i przygotowanie do roli działają tak, że ja nie poznałbym nikogo oprócz Tatuma, ich zmiany fizyczne są naprawdę bardzo duże i odważne. Aktorstwo jest oszczędne, delikatne i praktycznie cały czas irytujące widza – ale to jest bardzo duży plus, który z pewnością docenimy, ponieważ dzięki temu jest prawdziwe i naturalne. Jest szansa, że o filmie będzie jeszcze głośno, jeśli lubicie „prawdziwe historie” to ta jest właśnie dla Was. Zdjęcia są bardzo dobre, muzyka idealnie dopełnia to co widzimy na ekranie. Jako dramat jest odpowiednio smutny, a jako film sportowy również dostarcza tyle emocji ile powinien. Dla mnie mała perełka…
Dlaczego nie: … chociaż osobiście nadal wolę Zapaśnika. O ile wszyscy doceniają wielkie plusy „Foxcatchera” o tyle wiem i słyszę głosy, że historia ich nie porwała. Będę szczery – nie umiem się do tego odnieść, bo oglądanie Wrestlingu od lat to moje hobby i ciekawi mnie wszystko od zapasów licealnych po wielki świat zawodników-celebrytów. Tak więc fabuła może być minusem – ale wydaje mi się, że jest do przeżycia.
Kiedy: Trzeba oglądać w kinie, tamta atmosfera pozwoli się skupić i odpowiednio poczuć historię. No i mają popcorn.