Dziś ewenement zupełny, bo aż 3 filmy. No i sobie myślicie: przecież było i po pięć, nudzisz koleś. No właśnie, a żebym Was nie nudził. zdradzę Wam sekret. Nie oglądałem w tym tygodniu kompletnie nic. Totalnie i serio. To skąd post? Poprosiłem trzy inne osoby, aby napisały go w zamian za wielki fejm. I tak filmy opisują: blogerka, która lubi ładować do brzuszka hamburgery i wcale nie umie utyć – Jedzonelka. Ta bardziej brodata połowa podcastu Sfilmowani, która nie chodzi w swetrze – Dawid Adamek oraz Iga, której nie znacie, ale jest redaktorką na Wirtualnej Polsce i jak napisze, że Ibisz przytył, to Wy w to ślepo wierzycie, ba, on też w to wierzy i faktycznie tyje. No i zawsze chciała być syreną. Dziękuję i zapraszam!
– Frank
O czym: Jona poznajemy na plaży, gdzie próbuje po raz kolejny napisać piosenkę życia. Na co dzień pracuje w korpo, obiady gotuje mu mama, a on czeka – czeka na swoją wielką szansę i wielki hit, który położy świat na kolana. A żeby osiągnąć sukces brakuje mu tylko Franka.
Dlaczego tak: Właściwie to nie mam zielonego pojęcia o czym jest ten film. Chyba o poszukiwaniu i akceptacji, ale podanych na talerzu, którego absolutnie nikt się nie spodziewa. Jest muzyka, jest abstrakcyjna dawka popieprzonego humoru, jest genialny Fassbender, który nawet nie musi pokazywać twarzy by skraść serca całego świata, jest i Domhnall Gleeson, ponownie w roli budzącej instynkt macierzyński – nie żeby mi to w jakikolwiek sposób przeszkadzało! O tym filmie nie można powiedzieć za wiele, dwa słowa ponad trailer byłyby już spoilerem. Jeżeli jednak ktoś z Was tak jak ja uwielbia tępy, angielski humor, świetne zdjęcia, muzykę doskonale dopasowaną do widoków przewijających się na ekranie i Twittera – marsz do kina.
Dlaczego nie: Jak nie chcesz się zachwycić, to już nie mój problem.
Kiedy: Frank na zawsze zostanie w moim sercu, gdyż był to pierwszy film na który wybrałam się do kina sama. I właściwie to nawet w takiej konfiguracji najbardziej polecam. Nie wiem, co zrobiłabym osobie, która poszłaby ze mną na taki seans i uciszała za każdym razem, gdy pluję ze śmiechu na trzy rzędy do przodu.
Maja mimo, że zalinkowana wyżej, ma też konto na Twitterze, o tutaj.
– Ewolucja Planety Małp
O czym: Kontynuujemy wątki z “Genezy planety małp”. Znaczna część ludzkości wyginęła, a małpy uciekły do lasu, gdzie zaczynają tworzyć coś w rodzaju pierwszego społeczeństwa z Ceasarem na czele (główna małpa). Szanse są wyrównane. Żadna ze stron nie chce wojny, jednak małpy zamieszkują tereny na których znajduje się jedyne źródło energii mogącej zasilić miasto ludzi. Naturalnym jest, że Gary Oldman nie wytrzyma długo z rozładowanym iPadem na którym ma zdjęcia rodziny.
Dlaczego tak: Bo to bardzo udany sequel popularnej serii sci-fi. Każdy, kto ceni oryginał z lat 60, zobaczy na ekranie wydarzenia, o których wielokrotnie mówiono wcześniej, ale których nigdy nie mieliśmy okazji zobaczyć na ekranie. Reboot na szczęście nie idzie drogą wytyczoną przez marne sequele i wersję Tima Burtona, tworzy zaś zupełnie odrębne uniwersum. Napięcie dawkowane jest kapitalnie, a animacja postaci jest jeszcze lepsza i bardziej szczegółowa niż w “Genezie…”. Gdyby nagradzali aktorów motion capture, Andy Serkis byłby murowanym laureatem – w roli Ceasara jest bezbłędny. Relacje między małpami wydają się znacznie ciekawsze niż w obozie ludzi. Małpia społeczność buduje swoje ideały w oparciu o proste zasady: szacunek, lojalność, honor i strach, co przywołuje na myśl grecką tragedię i kino gangsterskie z rodziną Corleone na czele. Do tego dochodzi klasyczna walka dobra ze złem, oraz walka o miano dominującego gatunku. Bo nie liczy się rasa, kolor skóry i podziały ze względu na wizualne różnice – liczą się intencje. Wszystko prowadzi więc do ostatecznej konfrontacji na postapokaliptycznej ziemi.
Czyżby “Ewolucja planety małp” miała być środkową częścią bardzo udanej trylogii? Są na to duże szanse!
Dlaczego nie: Bo mimo ogromu zalet i ciekawych rozwiązań, wciąż jest to kino popcornowe z kliszami, schematami i zagraniami powielanymi setki razy wcześniej. Postaci ludzkie są napisane co najwyżej poprawnie, a znani aktorzy pokroju Oldmana i Clarke’a nie mają tu za wiele do roboty. Liczą się małpy – skupiamy się na komputerowo wygenerowanych postaciach i to one ciągną film w górę. Niestety ze względu na nie do końca konsekwetne CGI może się szybko zestarzeć wizualnie.
Kiedy: Jeśli lubicie sci-fi, jak najszybciej. Jeśli lubicie sci-fi i serię “Planety małp” rezerwujcie bilety natychmiast! Pozostali powinni kupić michę popcornu i także się wybrać, dla zasady.
Ten cały Dawid ukrywa się na Twitterze pod tym linkiem.
– Przychodzi facet do lekarza
O czym: O tym, że 40 rok życia to dla mężczyzny coś jak 25 dla kobiety – koniec, przepaść i lekkie nietrzymanie moczu. Na chwilę przed tym strasznym dniem bohater, który jest hipochondrykiem zatruwającym życie swojego lekarza, rozpaczliwie szuka życiowej partnerki. Zakochuje się w siostrze swojego terapeuty, lecz ukrywa przed nią swoją prawdziwą tożsamość. O ile w każdym złym średnim filmie czekałaby nas żenująca komedia omyłek i żartów z nagich pośladków, to twórcy tegoż postawili na wątki o rebeliantach z postsowieckiego kraju. Tak, postsowieckiego kraju. I to wciąż jest ten sam film. I nie, nie ma tam Amelii.
Dlaczego tak: Jean-Yves Berteloot – stuprocentowy mężczyzna, który mieści się w spodnie rurki, a zarostu nigdy nie goli, tylko zwyczajnie go zjada. Zapomnijcie o kalendarzykach małżeńskich, ten koleś wywołuje dni płodne jednym gestem.
Dlaczego nie: Bo ten film to straszny chłam.
Kiedy: Gdy pada i wpuszczają za darmo.
Igę znajdziecie tutaj, jest mega psychiczna, polubicie ją.