Skip to main content

Powtarzam to przy każdej recenzji: Teatr Capitol jest jednym z moich ulubionych warszawskich teatrów. W głównej mierze za sprawą uroczych, bardzo kolorowych sztuk, w dodatku praktycznie za każdym razem doborowo obsadzonych. Tak było i tym razem, a wybrałem się na premierowy spektakl Alibi od zaraz. Jak prezentuje się jedna z ważniejszych jesiennych premier Capitolu? Już mówię.

Fabuła jest prosta: Gdy żona wyjeżdża w daleką podróż, mąż sprowadza do domu młodą dziewczynę. Niestety małżonka niespodziewanie wraca, a coraz bardziej kręte wyjaśnienia prowadzą do momentu krytycznego – przyłapany mężczyzna stwierdza, że kochanka jest jego od dawna ukrywaną córką… i to w ciąży. Rozpoczyna się komedia pomyłek, której już chyba nic nie jest w stanie zatrzymać.

Jeśli w jakiś sposób zainteresowała Was fabuła, muszę niestety stwierdzić, że scenariusz jeśli chodzi o sam pomysł przewodni – zawodzi, a jego budowa i tempo niestety nie poprawiają ogólnego miernego wrażenia. Pierwszy trzyosobowy akt w pewnym momencie nudzi, w dodatku na siłę się przeciągając i komplikując. To co jest do wyjaśnienia w dosłownie dwóch zdaniach, tutaj zahacza o operę mydlaną. Trudno uwierzyć w realność bohaterów, logikę podejmowanych przez nich decyzji czy prowadzone dialogi. Postać Michaela (a przecież to główny bohater!) jest chaotyczna, popadająca w agresywne skrajności i niezbyt inteligentna. Ja rozumiem, że został napisany jako zdradziecki, chociaż niezbyt bystry prostak – ale nie do końca rozumiem po co. Ciężko o sympatię do niego, zwłaszcza, gdy nie widać chociażby teoretycznego usprawiedliwienia dla jego czynów. Drugi akt to  z kolei przesycenie nieprzedstawionymi szerzej postaciami, które co prawda mają jakiś charakter, ale znikają równie szybko jak się pojawiły. Dodatkowi aktorzy chociaż niewątpliwie potrzebni – niewiele mają do powiedzenia, a z ich obecności prawie nic nie wynika. Boli to zwłaszcza przy finale, który śmieszył prawdopodobie wyłącznie autora tekstu. Nie zrozumcie mnie źle, jeśli ktoś nie ma wielkich wymagań co do fabuły, a liczy na kilka zwrotów akcji, machania rękami czy fikcyjnych omdleń – Alibi od zaraz może być sztuką dla niego. Niestety mnie to totalnie nie zaspokaja, szczególnie oglądając kilka sztuk miesięcznie – męczy mnie wtórność, moim zdaniem niedopuszczalna w przypadku nowych premier. Z drugiej jednak strony otwarcie przyznam, iż niektóre dialogi nie są złe, a część dowcipów jest nawet zabawna. Problemem jest głównie szkielet fabularny, a na szczęście nie wszystko to co dookoła niego. Tak więc na tym polu jest dobrze, zaspokajająco. Bo na szczęście aktorstwo, reżyseria czy ogólne wykonanie jest jak najbardziej w porządku. Szkoda więc, że „alibi” użyte w spektaklu stało się jego największa bolączką.

W rolach głównych występują: Wojciech Wysocki/Andrzej Deskur, Anna Korcz/Katarzyna Skrzynecka, Aleksandra Grzelak/Aleksandra Szwed, Sławomira Łozińska/Małgorzata Potocka, Stanisław Banasiuk/Marcin Troński, Mateusz Banasiuk/Marcel Borowiec, Barbara Kurzaj/Małgorzata Ostrowska-Królikowska. Zacznijmy od tego, ze jak doskonale widzimy sztuka ma dwie obsady. Mi udało się zobaczyć pierwszy skład (każde pierwsze nazwisko) i wydaje mi się, że jest to najbardziej optymalny układ aktorski. Sądzę, że warto zapytać w kasie teatru właśnie o tę konfigurację. Wojciech Wysocki świetnie poradził sobie z rolą, w dodatku budząc we mnie odczucie, że byłby doskonałym Al’em Bundy, gdyby tylko ktoś chciał stworzyć ich polską wersję. W ogóle trójkąt Wysocki-Korcz-Grzelak to wyjątkowo dobrze dobrane trio, pomiędzy którym czuć nie tylko nieprawdopodobną chemię, ale również dzięki nim  czujemy, iż obcujemy z produkcją zdecydowanie lepszą niż ma to miejsce w rzeczywistości. Co prawda każdy widz ma inne upodobania, ale myślę, że wiele osób się ze mną zgodzi, że akurat wspomniani aktorzy to teatralne pewniaki. Nie oznacza to, że osoby grające dublurę są gorsze – oczywiście nie są, a występ Pani Królikowskiej na pewno postaram się kiedyś zobaczyć – bo nijak mi nie pasuje do odgrywanej roli pijaczki i awanturnicy, dlatego jej kreacja może być całkiem sporym zaskoczeniem. Warto tutaj zaznaczyć, że ogólnemu poziomowi aktorstwa niewiele można zarzucić – chociaż niektórzy wyraźnie się marnują pod słabym scenariuszem. Wielka szkoda, bo postacie wydają się mieć pokłady cech, które dobrze wykorzystane uczyniłyby z produkcji wielki hit.

Jeśli chodzi o dekoracje, to jak to zwykle bywa w Capitolu –  są w porządku – wnętrze jest przytulne, kolorowe, dobrze imitujące mieszkanie. Jest nawet świetny widok z okien. Sceneria jest odpowiednio bogata, więc jeśli ktoś kupując bilet liczy na dobre wnętrze, przemyślane tło, świetnie ustawione oświetlenie – będzie zadowolony. Wspominam o tym dlatego, że niektórzy cenią dobre dekoracje nie lubiąc sztuk „z jednym krzesłem”, które są dla nich stratą pieniędzy. Jeśli chodzi o ubiór to raz jest porządnie, elegancko i ze smakiem – a czasem niegrzecznie i seksownie. Osoba odpowiedzialna za całą estetykę przedstawienia wykonała naprawdę dobrą robotę. Lubię tego rodzaju przepych, dużo daje opowiadanej historii.

Nagłośnienie w Capitolu należy do jednych z lepszych w Warszawie – dlatego na tym polu również nie macie czego się obawiać. W dalszych rzędach powinno być wszystko słychać, zresztą spektakl nie ma wielu cichych momentów. Osoby ze słabszym słuchem nie muszą siadać na samym początku sali – tutaj zostaje pełna dowolność.

Jednoznaczna ocena Alibi od zaraz jest dosyć trudna, bo jak już wcześniej powiedziałem zawiera w sobie wiele małych, aczkolwiek wyjątkowo pozytywnych elementów składowych, a cierpi jedynie na syndrom nędznego pomysłu. Z drugiej strony u większości widowni wywoływała pozytywne reakcje i jeśli dopiero zaczynamy przygodę z teatrem, myślę, że możemy przymknąć oko na pewne uproszczenia oraz niezbyt zaskakujący, a nawet totalnie prostacki finał. Capitol z pewnością ma do zaoferowania lepsze spektakle, ale „Alibi” nie powinniśmy skreślać tak od razu. Jeśli widzieliście już wszystko w tym teatrze – i tak pójdziecie. Jeśli nie, wpiszcie w „lupę” w górnym roku bloga słowo „Capitol” i sprawdźcie inne recenzje – jest ich sporo.

Oficjalna premiera zaplanowana jest na 2 października, ale spektakle przedpremierowe możecie namierzyć jeszcze we Wrześniu. Bilety w cenie od 39 do 150 zł kupicie w kasach Teatru Capitol oraz przez ich stronę www.

Piotrek Gniewkowski (Niekulturalny)

Krytyk filmowy i teatralny, zapalony gracz konsolowy i komputerowy. Od kilku lat pracuje w branży reklamowej przy projektach influencerskich. Zakochany w najnowszych technologiach. W wolnych chwilach fotografuje Warszawę.

2 komentarze

  • Aga pisze:

    Właśnie wyszłam ze spektaklu. Uważam że Wysocki to mistrz , a Królikowska w roli przerysowanej pijaczki rewelacyjna! Nie zgadzam się też że aż tak są postaci niewiarygodne. Moim zdaniem jedno wypływa z drugiego dość logicznie. Ale zgadzam się że pierwszy akt powinien być ciut krótszy, a w drugim Rubinowie, grani przez Łozińską i Banasiuka, powinni mieć dłuższe role. Ale zapewniam że wyjście na spektakl gdzie będzie grał Wysocki to będzie na pewno udana zabawa.

  • Jacek pisze:

    Dobra recenzja, wiele mówi o sztuce i wydaje się szczera. Pomimo tego że mówisz o błędach to chętnie zobaczę

Zostaw komentarz: