We współpracy z CDP – dystrybucja gier postanowiłem mocno rozhulać jedną z moich ulubionych serii na tym blogu czyli Okiem Geeka. W tym cyklu tym pojawią się nie tylko recenzje sprzętu czy gier mobilnych/PC, ale również produkcji na Playstation 4 (z tego miejsca pozdrawiam moją ukochaną PS4 PRO). Ponieważ wspomniany cykl rusza już na dobre i zamierza zwalniać tempa – miejcie się na baczności! Dziś zajmiemy się grą przygodową opartą na twórczości H.P. Lovecrafta. Mowa oczywiście o przygodowym thrillerze The Sinking City. Ja recenzuję oczywiście wersję na Playstation 4, ale gra dostępna jest również na PC, XONE i Switch.
Przyznam się do jednej rzeczy – gram odkąd skończyłem 8 lat, a prawdopodobnie nigdy nie przeszedłem klasycznej przygodówki od początku do końca (zbieranie rzeczy, używanie ich, dedukcja) bez sięgania po internetową solucję. Większa w tym wina samych gier niż moja – te rządziły się zwykle niesamowitym brakiem logiki, sytuacjami gdzie używanie patelni, kołowrotka i banana skutkowało wędką i dialogami prowadzącymi donikąd. Tym większa moja radość, gdy w opisywanym The Sinking City udało mi się ukończyć swoją pierwszą sprawę kryminalną po prostu „liżąc ściany” i korzystając z logicznego ciągu zdarzeń. Mroczna detektywistyczna przygoda, gdzie jedno wynika z drugiego? Zabójstwa i łączenie tropów? Wiecznie padający deszcz, nadprzyrodzone zdolności, siatka powiązań i nienawiści pomiędzy bohaterami? Nienawiści „rasowe”? Lepiej nie mogłem trafić!
The Sinking City to produkcja bardzo mocno inspirowana twórczością H.P. Lovecrafta. Fabularnie trafiamy do małego, amerykańskiego miasteczka lat 20 XX wieku, które kilka lat wcześniej zostało zniszczone przez katastrofalną, wręcz nadprzyrodzoną powódź. Od tego czasu mieścina utrzymuje się z handlu wymiennego (wódka, papierosy, naboje, rybołówstwo) coraz bardziej niszczejąc i sprowadzając obłęd na swoich mieszkańców. W pewnym momencie pojawiamy się my w postaci detektywa Charlesa W. Reed’a – którego od dłuższego czasu dręczą koszmary i tajemnicze wizje. Okazuje się, że nie jest w tym osamotniony, gdyż miejsce do którego przybył to siedziba chorób psychicznych, morderczych wizji i totalnego smutku.Fabularnie autorzy postawili na miks detektywistycznej, brudnej, staroszkolnej przygody z dodatkowymi wątkami sił paranormalnych. Przedstawiony świat zamieszkują więc nie tylko ludzie, ale również zmutowani obywatele o nieokreślonym pochodzeniu (przypominający małpy czy ryby). Scenariusz opowiada o poszukiwaniu zaginionych członków podwodnej ekspedycji – przemierzymy w nim mroczne miast po powodzi. Podczas blisko osiemnastogodzinnej przygody poznamy problemy mieszkańców, rozwiążemy kilka nieźle napisanych spraw kryminalnych, a także zmierzymy się z niezliczoną liczbą… potworów, które tylko czekają, aby zrobić z nas krwawą miazgę. W odróżnieniu od np. kultowego Silent Hill – tutaj jesteśmy praktycznie bezbronni, zwłaszcza, że naboje są również swojego rodzaju walutą, którą częściej trzeba przekupić niechętnych do jakiejkolwiek rozmowy tubylców, a niżeli walczyć o swoją własną skórę. Scenariusz jest na tyle ciekawy, że bardzo chętnie wracałem do gry kilka wieczorów z rzędu. W odróżnieniu np. od Heavy Rain fabuła jest dużo bardziej spójna, jednotorowa i mniej w niej rozpraszaczy. Jeśli kochacie tego typu historie, gdzie twórcy nie bali się podnosić tematów nierówności klasowej, rasizmu, biedy i morderstw – The Sinking City to przygoda dla Was. W dodatku to jedna z nielicznych gier, gdzie rozmaite wybory moralne zdają się mięć prawdziwe konsekwencje, dodatkowym plusem jest to, że wydają się być szalenie naturalnie wkomponowane w produkcję – bez udziwnień, bez „na siłę”.
W klasycznej przygodówce o filmowym sznycie najważniejsze są oczywiście zagadki. Te zdają się być maksymalnie logiczne, nastawione na dedukcje i sprawne kojarzenie faktów oraz pozostawionych gdzieniegdzie notatek. Miejsca zbrodni najpierw dokładnie badamy zbierając maksimum informacji, które chwilę później łączymy w całość za pomocą specjalnego menu. Wygląda to mniej więcej tak, że specjalne płytki z przebiegiem danej sytuacji staramy się złożyć w ciąg przyczynowo skutkowy, który (jeśli trafimy) rusza akcję do przodu. Nie ma natomiast żadnej kary dla ludzi, którzy naciskają „na pałę” wszystko co wyświetla się na ekranie – chociaż wyświetlać może się również dużo mniej, a to już zależne jest od wybranego na początku poziomu trudności – ten w różnych swoich wersjach nie tylko przestaje graczowi pomagać, ale wzmacnia również szybkość pogłębiającej się psychozy głównego bohatera – ta powoduje silne halucynacje niekiedy całkiem mocno utrudniające grę – wszak zmarnowanie całej amunicji na potwora, którego „nie ma” to całkiem spory problem.
Samo rozwiązywanie zagadek „na przeczucie” to jednak nie jedyna możliwość, którą operuje nasz dzielny detektyw. Bycie bohaterem tak mrocznej gry oblikuje do posiadania zdolności paranormalnych, które oczywiście pomagają w rozwiązaniu najtrudniejszej nawet sprawy. Działa to mniej więcej tak, że gdy bohater wie już wystarczająco dużo o prowadzonym dochodzeniu jest w stanie „szóstym zmysłem” zobaczyć przeszłość, a konkretnie wydarzenia, które zdarzyły się w danym pomieszczeniu. Naszą rolą jest odnaleźć je (zwykle na dość małym terenie), posegregować je we właściwej kolejności, aby pod koniec śledzić nawet hologramy podejrzanych (po śladach i dzięki swojej paranormalnej mocy). Świetnych zagadek i mechanik jest tu oczywiście więcej, ale grzechem byłoby zdradzać na samym początku wszystkie karty.Zdecydowanym minusem, który rzuca się w oczy już od pierwszych minut jest sterowanie do którego nie moge się przyzwyczaić. Przykładowo przedmiot podnosimy normalnie, naciskając X. Jednak z otwieraniem szafek nie jest już tak dobrze – tutaj X musimy wcisnąć i trzymać dłużej. Gra nie informuje nas o meandrach sterowania, ani używania żadnej z jego funkcji. Mam wrażenie, że ogólnie większość interaktywności jest skopana, w samym tylko dzienniku zdarzeń nigdy nie byłem pewien czy wszystko mam już przeczytane i czemu nadal świeci się ten przeklęty wykrzyknik. Ruchy bohaterów są również dość koślawe, mimika leży na całej linii, a wybieranie odpowiedzi w dialogach… często wbrew rozsądkowi prowadzi do ich zakończenia. Rozmowa bywa irytująca dla wzroku, gdyż zbyt szybkie wybranie kolejnej odpowiedzi skutkuje „rwaniem” się animacji osoby z którą rozmawiamy. Wygląda to tak jakby dana osoba zaczynała zdanie od określonej pozy i wybierając nowy temat gra ustawia ją „nagle” w odpowiedniej pozycji – da się to jednak przeżyć, bo takie samo rwanie odpowiedzi widzieliśmy chociażby w Wiedźminie 3, ale można było to rozwiązać chociażby zmianą kamery w danej scenie. W temacie dziwnych rozwiązań (a raczej ich braku) wyskakuje również temat wspomnianego miasta, które samo w sobie jest pieruńsko duże i już po pierwszej sprawie nie bardzo wiedziałem gdzie się udać dalej. Początkowo było to spowodowane tym, że nie przeprowadziłem jednej rozmowy od A do Z i po prostu nie ustawił się odpowiedni cel, ale uważam, że twórcy nie powinni wypuszczać mnie z danej lokacji „tak o”. Menu „mapy” oczywiście nie pomaga, w dodatku niechętnie pamięta co w nim ostatnio robiliśmy, przez co musimy je przewijać i przewijać za każdym razem gdy do niego wyjdziemy. Pierwszy raz powiem to o jakiejkolwiek grze – ale miasto jest za duże. Sprawia to czasami, że latamy z „prawa na lewo” nie bardzo wiedząc co, gdzie i z kim zrobić.
Elementy RPG i zbieranie tysięcy pierdół (których według zapewnień twórców nie powinno być znów tak wiele) sprawdza się nieźle, chociaż wydają się zupełnie tej grze niepotrzebne – dłuższy pasek zdrowia, więcej punktów na pewne specjalne umiejętności, odporność psychiczna. Totalnie niepotrzebne i na wyższych poziomach trudności zmuszające gracza do grindu (wykonywania powtarzalnych zadań pobocznych dla dodatkowych punktów doświadczenia). Na szczęście wybierając najłatwiejszą z opcji nie musimy się tym kompletnie przejmować.
Grafika jest całkiem fajna, mroczna, wyrazista i co najważniejsze pozbawiona jakichś większych glitchy. Gdyby ktoś wmówił mi, że mamy do czynienia z jakimś spin-offem wspomnianego wcześniej Silent Hill – mógłbym się nabrać, ale zrobionym np. przez Czechów – mógłbym się nabrać. Miasto pogrążone w psychozie prezentuje się dość imponująco, a „niewidzialne ściany” występują tylko czasami, będąc naprawdę niedostrzegalnymi. Przez większość czasu praktycznie wszędzie da się wejść – czy to przez jakąś dziurę w ścianie czy dzięki wspinaczce przez najbliższy płot. Optymalizacja gry jest niezła, na moim PS4 Pro nic nie „chrupało”, ale też zdziwiłbym się, gdyby cokolwiek się przycięło. W momentach, gdy nasze zdrowie psychiczne osiąga niski poziom – pojawiają się całkiem przyjemne rozmycia i efekty grozy. Jeśli mogę w jakiś sposób opisać The Sinking City to słowo „klimatyczne” jest tu jak znalazł. Świetnie radzi sobie też ścieżka dźwiękowa, która nie jest specjalnie nachalna, po prostu istnieje sobie gdzieś w tle.
Sekcje „bitewne” pomiędzy nami, a miejscowymi potworami… lepiej omijać, gdyż zwykle giniemy od najmniejszego ciosu. Co ciekawe dzieje się tak głównie wtedy, gdy potworów jest więcej – przy jednym zwykle damy sobie radę. Sami twórcy zresztą proponują… ucieczkę, zwracając uwagę, że wszelkie bronie (zwłaszcza naboje) są na wagę złota i nie ma sensu zużywać ich na potwory. Design maszkar jest zresztą na tyle okropny, że najlepszą decyzją faktycznie jest jak najszybsza ucieczka. Kwestię celowania taktownie przemilczę – ta jest straszniejsza od wszystkiego co tu zobaczycie.
Wersja polska objęła napisy i wszystkie elementy interfejsu – od notatek przez elementy menu. Nie dopatrzyłem się jakichś wielkich błędów ani literówek. Wszystko jest bardzo przejrzyste, a dobrany font stylowy. Angielski dubbing jest na naprawdę wysokim poziomie z dość dobrze dobranymi głosami. Osoba odpowiedzialna za casting wykonała naprawdę dobrą robotę – dlatego boli trochę kiepska mimika większości postaci drugoplanowych. Ale musimy pamiętać, że nie jest to produkcja wysokobudżetowa i warstwa techniczna musiała zejść na drugi plan – na szczęście fabularna nie ucierpiała.
The Sinking City to przede wszystkim bardzo ciekawa historia i niesamowity klimat sił nadprzyrodzonych (pierwotnie gra miała nazywać się Call of Cthulhu, co samo w sobie dla ludzi obeznanych z Lovecraftem byłoby sporą zachętą). To gra, którą z chęcią odpalam raz za razem, aby wreszcie poczuć się jak prawdziwy detektyw, który faktycznie od notatki do notatki rozwiązuje z pozoru niemożliwą sprawę kryminalną. The Sinking City to wreszcie 18h zabawy (niektóre źródła mówią o ~30h)… niepozbawionej irytujących błędów czy małych wpadek technicznych. Nie jest to gra klasy AAA, widać w niej zdecydowanie mniejszy budżet, ale również włożoną wiedzę, pasję i odpowiednią ilość czarnego humoru. Nie powiem, że jest to przygodówka/horror dla każdego – The Sinking City jest raczej dla ludzi rozkochanych w mrocznym, deszczowym klimacie lat 20. (detektywi, brudne miasto, setki notatek do czytania, Cthulhu). Jeśli doskonale rozumiecie na co się porywacie, zdajecie sobie sprawę, że czeka Was kilkanaście godzin niezłej fabuły o której nie będziecie mieli z kim pogadać… to jest to gra dla Was. Musimy pamiętać, że porywamy się na grę, którą stworzyło mało znane, lekko niedoświadczone studio i pewne mankamenty musza się pojawić. Jednak każda moneta ma dwie strony, a tą jest klimat niemożliwy do osiągnięcia w wielkiej korporacji. Jeśli zalane brudną, ciemną wodą Oakmont w stanie Massechusetts wydaje Wam się chociaż odrobinę ciekawe – na pewno nie pożałujecie zakupu. W przeciwnym razie musicie wybrać coś bardziej żywego.
The Sinking City w krajowych portalach zbiera oceny 5/10. Większość anglojęzycznych serwisów jest hojniejsza rozdając jej średnią ocen 7/10 i określając jednym z najpełniejszych hołdów dla mitologii Cthulhu. Ponieważ The Sinking City idealnie wskoczyło w mój aktualny nastrój i potrzebę sięgnięcia po dobrą detektywistyczną fabułę – przychylę się do oceny 7/10 z zastrzeżeniem, że kupując recenzowany tytuł musicie być w pełni świadomi z czym mamy do czynienia – i brać to co dostajemy z całym dobrodziejstwem inwentarza.
Grę do recenzji dostarczył mi CDP – dystrybucja gier