Pisałem to już wielokrotnie: Jestem wielkim fanem wrestlingu i nie wstydzę się tego przyznać. Na moim blogu pojawiło się już kilka tekstów związanych z samym WWE, a także recenzji ich gier. Z niekłamaną przyjemnością usiadłem więc do najnowszej produkcji spod szyldu World Wrestling Entertainment czyli WWE 2K Battlegrounds! Warto z góry zaznaczyć, ze wg. niektórych fanów tego sportu zeszłoroczne WWE 2K20 było tak złe, że w tym roku kontynuacja w ogóle się nie ukazała. Zamiast niej otrzymaliśmy coś na kształt wcześniejszego WWE All-Stars czyli arcadowej bijatyki w której liczą się przede wszystkim niezwykle przekombinowane ciosy specjalne oraz „żywe środowisko” pokroju krokodyli dookoła ringu. Jak gra prezentuje się w akcji? Zapraszam do recenzji! Produkcja ukazała się na PC, PS4, XONE oraz Switch. Ja grałem na Playstation 4 PRO, co myślę warto zaznaczyć już na początku tego tekstu. Grę do recenzji dostarczyła mi Cenega za co bardzo dziękuję!
WWE 2K Battlegrounds bardzo mocno stawia na fabułę – za pomocą komiksowych wstawek sprawdzamy przygody „świeżaków” w świecie wrestlingu – i tak od komiksu do komiksu toczymy walkę za walką. Celem jest oczywiście tchnięcie nowego, extremalnego życia w skostniałe WWE i doprowadzenie wszystkiego do walki wieczoru Wrestlemanii. Nie będę ukrywać, że ma to swoje plusy i minusy – plusem z całą pewnością jest to, że do idei komiksu można spokojnie dopisywać kolejne rozdziały i to bardzo, ale to bardzo małym nakładem pracy, gdyż te nie są nawet udźwiękowione. Minusem jest ogólne wykonanie, mała możliwość zbliżeń na kadry (tylko predefiniowane przez grę) i ogólna miałkość samej przygody. Na początku nawet próbowałem się zaangażować i czytać coraz to nowe wstawki, ale wkrótce dałem sobie z tym spokój.
Zanim przejdę do samego gameplayu i trybów gry warto skupić się na mikrotransakcjach. Generalnie według zapewnień twórców wszystkich podstawowych zapaśników (będących w grze podczas jej premiery) możemy odblokować po prostu przechodząc story, które to swoją drogą jednocześnie dość hojnie nagradza nas wewnętrzną walutą. Zarobioną walutę wydacie w najbardziej pustym i smutnym sklepie w historii gier wideo – wyobraźcie sobie sklep w którym są trzy prostokąty promocyjne z wybranymi paczkami, ale dostępne są tylko dwie, a trzecia pozycja jest po prostu nieaktywna. W tym wewnętrznym sklepie nie ma absolutnie niczego ciekawego, a przed przejściem fabuły nawet nie do końca wiadomo czy to co w nim widzimy nie jest możliwe do darmowego odblokowania w trakcie jej zaliczania.
A co właściwie mamy do kupienia? Skiny na postacie (niektóre różniące się dokładnie niczym) albo dziwne paczki np. trzech wersji Andre The Gianta, trzech różnych Undertakerów czy w końcu paczki pięciu różnych zawodniczek (są tak podstawowe, że naprawdę nie wiadomo czy nie da się ich odblokować jakoś inaczej, a gra niezbyt chętnie o tym informuje). Jest też drugi sklep z pojedynczymi strojami, które są jednak średnio ciekawe i mało oryginalne – jakąś radość sprawia to, że te wersje są zapakowane jak lalki w plastikowym opakowaniu, ale to za mało, aby zmusić kogokolwiek do wydania realnych pieniędzy. Kilka rzeczy kupiłem za zarobioną podczas przechodzenia „komiksu” walutę, ale nie było to tym o czym marzyłem – bo sklep się przerolował i rzeczy na które zbierałem kasę po prostu zniknęły.
Jeśli myślicie, że w sklepie nie ma nic do kupienia i gra jest właściwie martwa, to znaczy, że jeszcze nie weszliście w listę dostępnych trybów – z ręką na sercu powiem, że nie ma w co grać. To znaczy, teoretycznie jest, bo mamy tutaj wszystko to czego potrzeba: versus 1:1, Tag-teamy, Royal Rumble (w wersji na 20 i 30 osób), a także kilka rodzajów walk w klatce, turniejów oraz Triple-threatów i Fatal 4-Wayów, a dodatkowo praktycznie każdy z nich z podziałem na płeć. I wszystko jest naprawdę super: pod warunkiem, że mieszkacie z kimś kto chciały z Wami grać. Powiem szczerze, że gdybym miał nadal te 16 lat i mieszkał ze swoimi braćmi to pewnie gralibyśmy w WWE 2K Battlegrounds po kilka razy w tygodniu, ponieważ jednak mieszkam z narzeczoną, a moi bracia nie chcą wydać 169zł na swój egzemplarz – zostałem z tym tytułem całkowicie sam i nie bardzo mam co robić.
Jeśli myślicie, że mnogość trybów to świetna zabawa online – tutaj również się mylicie. W 90% trybów nie da się grać online, jedyną opcją do wyboru jest „zaproszenie” przyjaciół ze swojej listy znajomych. Pozostałe 10% to albo dziwaczna odmiana Royal Rumble, albo jakieś podejrzane turnieje z nagrodami. Nie nastawiajcie się jednak zbyt pozytywnie, gdyż po pierwsze czas wyszukiwania takiej gry to ok. 5 minut, a po drugie jeśli Was już z kimś połączy to traficie albo na kompletnych idiotów albo na chińskich angry kid’ów, którzy tryhardują na potęgę i jeśli pokonają Was powyżej minuty to oznacza, że naprawdę nieźli z Was gracze. Sprawdzając w sobotni poranek jak działają serwery – turniejów w ogóle mi nie znalazło (lub nie mogłem wejść z powodu komunikatu o braku posiadania właściwych wrestlerów), a wspomniana odmiana Royal Rumble miała JEDEN aktywny mecz, w dodatku obstawiony przez dwóch debili będących w sojuszu, którzy na zmianę obijali mnie dla zabawy, a potem bezpardonowo wyrzucali za ring. Łączyłem się z nimi (wyszukując losowo) kilkakrotnie i obserwowałem jak mnie miażdżą lub dojeżdżają podobnych mi straceńców.
I wszystko to byłoby nawet do przeżycia (przecież można zaprosić kogoś do siebie do domu lub spróbować nawet całkiem płynnego game-sharingu), gdyby nie gameplay. Kocham WWE, kocham ich gry – ale WWE 2k Battlegrounds powinno zostać wydane na telefony komórkowe, a nie na sprzęty obecnej generacji. Zakres ciosów jest nie tylko nieuczciwy co bardzo, ale to bardzo mizerny. Mamy pięść, kopniak, blok, chwyt i jakieś łączenia kilku z nich, a także superrzuty dostępne na prawej gałce oraz taunty dostępne na krzyżaku, które aktywują jakąś umiejętność specjalną (każdy wrestler ma trzy – np. nietykalność, odnowienie energii czy nieblokowalne ciosy). Prawda jest jednak taka, że wystarczy łapać każdego w rzut na gałce (i to tylko w prawą stronę) i czekać do momentu nabicia „many” na full i odpalenia finiszera. A potem 1… 2… 3… i po walce. Dlaczego w prawo? Bo „kompy” nieludzko blokują inne kierunki, a tego jakoś zapominają. Co do blokowania to też są to niezłe jaja – raz to działa, raz nie działa. Najgorzej, że czasami pojawiają się też możliwości wprowadzania kontry – poprzez np. szybkie naciśnięcie trójkąta czy kwadratu. Szkoda tylko, że pojawiają się zupełnie losowo, a czas na ich wprowadzenie to dosłownie ułamki sekund. W grze w której walisz klawiszami „na pałę”, aby ocucić się z oszołomienia to po prostu dramat. Grać nie ma w co, nie ma z kim i w dodatku nie bardzo jest jak – co jest o tyle dziwne, że przed każdym „nowym” pojedynkiem oglądamy bardzo łatwy i przejrzysty tutorial tłumaczący zasady pojedynku. Ach, żeby było jasne – odmienni wrestlerzy co prawda oferują inne animacje ciosów i statystyk (np. Ci mali nie podniosą gigantów), ale mało kto ma swoje oryginalne i rozpoznawalne ciosy. Prędzej czuć tu generator, który losowo przydzielił temu to, a tamtemu tamto. Ach, poziom trudności jest tutaj na normalu tak wysoki, że bywają sytuacje w których kilka sekwencji z rzędu nawet nie uda nam się zadać ciosu.
Zestaw wrestlerów jest optymalny, chociaż fabułę przechodzimy losowymi chłystkami stworzonymi na potrzeby gry. Generalnie styl super deformed jest bardzo fajny i wygląda to wszystko dość porządnie, aczkolwiek nie mogę oprzeć się wrażeniu, że pierwszą myślą twórców naprawdę były smartfony. Same plansze bywają ładne i początkowo ciekawe, ale później męczą – np. gdy komputerowy przeciwnik 3x z rzędu wrzuci Cię w paszczę krokodyla lub aktywuje na Ciebie kozła zombie (!!!). Widać, że twórcom coś w głowach grało, szkoda że nie wiedzieli w którym kościele.
Optymalizacja leży i kurwa kwiczy. Ale poważnie, w grze pełnej superciosów nie powinienem doświadczyć nawet jednego spowolnienia, a gra miejscami klatkowała tak, że nawet nie wiedziałem czy działa. „Pokaz slajdów” gdy spada do 5 klatek na sekundę to łagodne określenie, a przypominam, że grałem na Playstation 4 PRO. Detekcja kolizji również sięgnęła bruku – już z grzeczności nie wspomnę o ciosach, które nie trafiają, ale na pewno nie raz i nie dwa doświadczycie lewitujących postaci – zwłaszcza podczas próby ucieczki z klatki – graczy wyrzuca wysoko w niebo i nie zawsze wracają na ring. Mówię, że na pewno Was to spotkanie bez powodu – podczas miesiąca spędzonego z WWE 2K Battlegrounds pojawiła się dokładnie jedna łatka, która nawet nie wiem co robiła, bo nie miała rozpisanej listy zmian.
Ogólnie rzuciłem się na WWE 2K Battlegrounds jak łysy na tupecik i w głębi duszy marzyłem, że odtworzę z moimi braćmi walki z naszego dzieciństwa – nic bardziej mylnego, bo oni grać nie chcieli, przez sieć albo się nie da, albo nie ma z kim, a samemu nie ma po co. Gdyby recenzowana produkcja była free-to-play i oferowała jakieś rozsądne tryby online – to nie powiem, może miałoby to jakiś sens. W obecnej sytuacji czuje się jednak oszukany i osamotniony i powiem to z całą odpowiedzialnością: nie pamiętam „większej” produkcji sportowej w której bardziej niż w Battlegrounds nie byłoby niczego do roboty. Produkcji, którą twórcy porzucili już dzień po premierze, a skoro „spaczowali” dotąd raz – to już chyba naprawdę musieli, bo pewnie podpalała innym dyski twarde.
WWE 2K Battlegrounds miał być swoistym czekadełkiem przed kolejną dużą odsłoną, opóźnioną o rok z powodu jakości poprzedniczek. Nie jest nim jednak, bo bliżej mu do niestrawnej zupki chińskiej z niedogotowanym makaronem. Generalnie nie grajcie – chyba, że jesteście wielkimi fanatykami WWE i mieliście w swojej kolekcji WWE All Stars. No i jeśli macie z kim. Cena w dniu premiery oscylowała w granicach 169zł – co było kwotą rozsądną mając na uwadze, że twórcy rozbudują swój produkt później. Tak się jednak nie dzieje.
Moja ocena to 4/10 głównie przez brak możliwości gry online (oprócz dwóch wybranych trybów) i małą liczbę ciosów specjalnych czy aren. Brak wsparcia i rozwijania produktu przemilczę, bo tego nikt nie obiecywał (w sklepach poszczególnych systemów np. PSN Store nie ma DLC lub przepustek sezonowych).