Ostatnio oglądam mniej filmów, a jeśli już po nie sięgam to po pierwsze po te krótsze, a po drugie łatwo dostępne. Kilka dni temu na Netflix wylądowała „Reakcja łańcuchowa„, Polski dramat z 2017 roku. Przyznam szczerze: uważam się za kogoś, kto zna się na kinie, a o rzeczonej produkcji nie słyszałem – i chociaż widzę w niej sporo plusów – po seansie dotarło do mnie dlaczego jest to mój pierwszy kontakt z dziełem Jakuba Pączka.
Fabuła nie jest skomplikowana – grupa ludzi przesadnie zapatrzona w katastrofę w Czarnobylu (pokolenie 86) świętuje urodziny jednej z nich na starej działce. Niedługo potem okazuje się, że jedna stara znajoma wspomnianej grupy zaginęła. Obserwujemy skrawek życia czwórki przyjaciół i liczymy na ciekawe rozwiązanie zagadki wspomnianej tragedii.
Jeśli coś skłoniło mnie do napisania tej recenzji to dopisek na samym końcu filmu, który twierdził, że film powstał na jakichś tam faktach. Trywializuje trochę tę sytuację, bo przyznam szczerze, że kompletnie nie kojarzę o jaką historię mogłoby chodzić. Natomiast sam fakt, że Jakub Pączek sięgnął po opowieść prawdziwą zaowocowało w mojej głowie plusem i zachętą, aby zmierzyć się z odpowiednim tekstem.
Fabuła jak na prawdziwą historię jest niedorzecznie… prawdziwa. Przez co miejscami powolna, niepotrzebnie skomplikowana i nudna. To jeden z tych filmów, które zachęcają widza czasem trwania nie sięgającym nawet półtorej godziny, a jednocześnie dłużącym się bez końca niczym niedzielna msza. Bohaterowie są wybitnie niesympatyczni (oprócz dziewczyny granej przez przepiękną Wiktorię Filus) i z daleka śmierdzi od nich złą energią. Trochę ujmuje to tajemniczości produkcji, bo reżyser w bardzo wielu miejscach stawiał na zjawiskowe kadry i niesamowity klimat. Całość winy zwalam jednak na miałki scenariusz, bo aktorzy tacy jak Małgorzata Mikołajczyk, Tomasz Włosok, wspomniana Wiktoria Filus czy Bartosz Gelner to pierwsza liga młodej kadry – mógłbym ich oglądać całymi dniami i najprawdopodobniej nie poczułbym nimi znużenia. Nad ich grą czuwali także starzy wyjadacze jak Anna Radwan, Andrzej Mastelarz, Magdalena Popławska czy niezrównany Janusz Chabior. Samej obsadzie nie można niczego zarzucić, dlatego denerwuje fabularny chaos – w postaci różnej chronologii scen, płytkich dialogach, małej ilości jakichkolwiek wskazówek dla widza i płytkiej motywacji samych postaci (do najróżniejszych rzeczy, ale co by nie zrobili i jakiej decyzji by nie podjęli – wyglądają głupio i niepoważnie). Miejscami denerwują też sceny nagości, które generalnie w tej historii nie są przesadnie potrzebne, ale byłbym hipokrytą, gdybym nie przyznał, że mi się podobały. Nie podobała mi się natomiast psychoza na punkcie Czarnobyla, która generalnie nie ma sensu…
Zdjęcia są przepiękne – szerokie widoki, zwolnienia tempa, doskonała gra świateł czy fajnie wykonane podwodne ujęcia w basenie. Szczególnie dobre wrażenie robi muzyka, która miejscami przypomina delikatny, bardzo zagadkowy horror. Dźwięki są cudowne i niepokojące – warto obejrzeć film chociażby dla samej warstwy audio-wideo, która wygląda i wybrzmiewa więcej niż doskonale. Nie można tego samego oczywiście powiedzieć o dialogach, bo tych ponownie (jak to w polskim kinie) nie słychać, dlatego pierwsze co robimy odpalając film na Netflix to ustawiamy sobie rodzime napisy). Ale taka już nasza uroda, że nie potrafimy w Polsce rozmawiać 🙂
Reakcja łańcuchowa to jednak produkcja, która co prawda zebrała trochę nominacji do wielkich nagród, ale tak jak podczas festiwali tak i w prawdziwym życiu przeszła bez echa. I trudno się dziwić braku zachwytów, gdy debilna fabuła przechodzi z filozoficznych wynaturzeń w tani kryminał, a całość bardziej przypomina etiudę studencką w ramach pracy dyplomowej niż realne i porządne dzieło przeznaczone na duży ekran. Z drugiej jednak strony film ma wiele smaku, doskonałego oka i szczypty odwagi – dlatego bardzo trudno go ocenić. To tanie kino, czasami niepotrzebne, ale chwilami dotykające ważnych tematów. Jeśli macie półtorej godziny, które będzie się ciągnąć przez cały wieczór – obejrzyjcie. To jedna z tych produkcji, które każdy krytyk „zjeżdża”, bo tak jest najprościej, ale prawda jest taka – że musicie obejrzeć go sami. Może Wam podejdzie. A może wcale nie.
I nie zastanawiajcie się nad sensem. Nie zawsze musi być.
Moja ocena to 5/10.